Jeszcze w lipcu udało mi się przeczytać książkę Amosa Oza pt. „Mój Michael„, wydaną w 1968, natomiast w Polsce dopiero 1991 roku. Mała, filuterna, niebieska, skusiła mnie z bibliotecznej półki swoimi niewielkimi gabarytami i tytułem. Wcześniej nie miałam przyjemności przeczytania niczego, co wyszło spod pióra tego wspaniałego autora, uhonorowanego w tym roku doktoratem honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego. Sporo straciłam, jak się okazuje.
„Mój Michael” to opowieść o kobiecie, która kocha. Miłość ta, do męża i do syna, nie jest prosta – czyli chyba taka, jak każdej żony i matki. Chana, główna bohaterka, musi zmierzyć się z dorosłym życiem w trudnych dla Żydów latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku. Trudne do poskromienia uczucia, które nią miotają, wpływają na bliskich kobiety i jej zdrowie.
Amos Oz dokonał niezwykłego, dokładnego portretu psychologicznego młodej Żydówki. Bohaterów można lubić albo nie, dzięki czemu lektura jest naprawdę realistyczna. We wspaniały sposób pisarz odmalował także ulice Jerozolimy, po których przyszło chodzić rodzinie Gonenów. Dużą rolę odgrywają także koty – ich zachowania są często przyrównywane do sposobów, w jaki postępują ludzie.
W prostym języku kryje się dużo rozsądnych, złotych myśli, trafiających prosto w sedno. Oz dobiera słowa bardzo ostrożnie, a jednocześnie niezwykle trafnie. Dzięki temu już od pierwszych wierszy można zakochać się w słownictwie, jakie stosuje.
„Piszę, ponieważ ci, których kochałam, umarli. Piszę, bo będąc dzieckiem, miałam w sobie ogromną moc kochania, a teraz ta moc umiera. Ja nie chcę umrzeć.”
Książka dotknęła mnie w bardzo osobisty sposób. W trakcie czytania wydawało mi się, że Chana jest bardzo do mnie podobna – mamy chyba te same wady. Nie natchnęło mnie to raczej optymistycznie (kobieta popada w częściowe szaleństwo), ale przynajmniej zeszłam trochę na ziemię. Wydaje mi się, że dlatego „Mojego Michaela” powinna przeczytać każda młoda kobieta. Będzie to bardzo dobra lekcja na przyszłość, bo lektura jest ponadczasowa.
Retro-walizka rzeczywiście prezentuje się świetnie 🙂
Dzięki. O dziwo nie tylko na zdjęciu. ^ ^
Ja z kolei dzięki tej małej książeczce miałam całkiem przyjemną podróż po Poznaniu w okolice Promienistej i Palacza, gdzie kiedyś niemal mieszkałam (3 osoby z mojego roku, dawniej 4), a teraz nie wiem, czy dalej będę tam jeździć i gdzie, jeśli nie tam, skoro miałam tak pięknie dopasowane autobusy i życie już prawie dopięte!
Ach ten Michael, zawsze naprowadza nas na dobre tropy. Prawie zawsze 🙂
Ale za niezgodność czcionek z nagłówka ("ż" przynajmniej na Ogniolisie wygląda tragicznie) mój szwabsko-hinduski informatyk nakopałby Ci do d*py ;* 😉
Ach, ta Promienista… Ach, ten Michael!
Za niezgodność czcionek i Twój informatyk, i mój informatyk, i jeszcze pan doktor od składu nie tylko by mi nakopali, ale kazali usunąć bloga. ^ ^ Co ja poradzę na to, że ten krój jest taki śliczny i nie ma polskich liter? ;C
No i w ogóle to dzięki again za oddanie książek na Arciszewskiego 27! : *
Hej!
Żyję, ledwo dycham, ale skrobię nową notkę.
A znaczniki, bo się poyebałam i pisałam notki w html'u, miast zczaić, że można ,,normalnie" (ma się ten refleks!). Ale Bogdan byłby dumny, że tak uadnie operuję owym językiem komputerowym ;P.
Co u Ciebie? Widzę, że mam zaległości z czytaniem Twoich notek. Czas się za to zabrać ;>
Mwahahaha, faktycznie, refleks niesamowity. Bogdan poklepałby się po brzuchu, podkręcił wąsa i stwierdził pewnie, że niepotrzebnie się męczysz. ^ ^ : P I że masz i tak wiszące w postach albo coś w tym sytlu. = D
U mnie dupa, jak zwykle. xD