Norton, Iñárritu i Stone |
W swoim najnowszym filmie Alejandro González Iñárritu pokazuje, że kinowa era superbohaterów nie jest zbyt zaszczytną w historii filmu. Wręcz przeciwnie. Birdman jest surową krytyką dla hollywoodzkiego kiczu i zgubnej pogoni za sławą czy pieniędzmi, czyli dwoma wartościami tak bardzo oddalonymi od esencji prawdziwej sztuki. Choć niektóre wątki mogą wydawać się niejasne, przekaz jest łatwy do odczytania. Przede wszystkim liczy się rodzina.
Jak oświecił mnie Andre, z którym wybrałam się do kina w ostatni czwartek, zwiastun Birdmana nie oddaje nawet jednej trzeciej fenomenu tego filmu. Faktycznie.
W roli głównej wystąpił Michael Keaton, wcielając się w postać Riggana Thomsona. Tak jak Keaton, niegdyś grający Batmana w serii z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, tak i Thomson, który zasłynął z roli tytułowego Birdmana, aktualnie potyczkuje się z dramatycznym spadkiem popularności. Odcina się od kasowych hitów i próbuje wystawić sztukę teatralną. Niestety, jeden z jego aktorów nie jest w stanie wystąpić w spektaklu, zaś jego miejsce zajmuje sprawiający mnóstwo problemów ekscentryk, Mike Shiner (boski Edward Norton). To, co ci panowie robią na scenie, jest przykładem gry aktorskiej z najwyższej półki. Film warto obejrzeć choćby dlatego.
Ponadto w filmie można zobaczyć przezabawnego Zacha Galifianakisa, który zagrał najlepszego przyjaciela głównego bohatera, jego prawnika oraz agenta, Jake’a. Bardzo spodobała mi się także Emma Stone, wcielająca się w rolę córki Thomsona, Sam. Dziewczyna dopiero co zakończyła odwyk. Pracuje z ojcem jako jego asystentka i nawiązuje więź z Shinerem. (Tak bardzo zazdroszczę Emmie Stone tych chwil z Nortonem…)! Bardzo podoba mi się przedstawienie relacji ojciec-córka w Birdmanie. W ogóle takie wątki zajmują szczególne miejsce w moim sercu, patrząc chociażby na Interstellar…
Birdman jest czarną komedią, czyli moim ulubionym gatunkiem zarówno w przypadku kina, jak i literatury. Od samego początku trwania filmu do samego jego końca, zdarzały się momenty, podczas których śmiałam się do łez wraz ze wszystkimi innymi uczestnikami seansu, np. kiedy Thomson odsłania opatrunek lub gdy w naprawdę nieoczekiwanym momencie spadający reflektor przyczynia się do zuobożenia obsady sztuki. Ale były też chwile, kiedy znajdowałam się w szoku, doznawałam wzruszenia, lub zastanawiałam się, co dany obraz może znaczyć. A mógł znaczyć naprawdę wiele. I to właśnie w tym filmie również jest świetne.
Iñárritu nie pokazuje gotowych odpowiedzi, raczej po prostu przedstawia problemy, z jakimi spotykają się nie tylko wielcy aktorzy, ale jakie pojawiają się w życiu każdego człowieka. To przemijanie, starcie starej generacji z nowoczesnością, poszukiwanie spełnienia, rozterka między sprawami zawodowymi a życiem osobistym, a także potrzeba akceptacji – przez środowisko, najbliższych oraz samego siebie. Birdman to film i o mnie, i o Tobie, a jeśli nie uważasz tak teraz, to pojmiesz to w niedługiej przyszłości.
A sposób realizacji? Cudowny! Scenografia oraz sposób prowadzenia kamery w taki sposób, że wszystko wydaje się być nakręcone bez żadnych cięć, jest nie tylko majstersztykiem samym w sobie, bo i pasuje do aktualnych nastrojów głównego bohatera. Ciekawe jest też tło muzyczne, tworzone niemal tylko i wyłącznie przez perkusistę, który od czasu do czasu pokazuje się nawet w kadrze. Birdman przypomina bardziej sztukę teatralną niż film, co zdecydowanie dodaje temu dziełu wyrazu oraz oryginalności.
Jeśli chcesz się uraczyć naprawdę dobrym filmem, pośmiać się, pozastanawiać i doświadczyć mnóstwa ciekawych emocji, polecam wybranie się na Birdmana.
9/10
A jak interpretujesz ostatnią scenę? Bo ja w sumie wciąż nie wiem co o niej myśleć, choć film obejrzałem już kilka dni temu.
Przyszło mi do głowy, że Sam wreszcie zobaczyła ojca takim, jaki jest naprawdę. I zaakceptowała tę wiedzę, czego skutkiem było pogodzenie się ze wszystkim i ta jej zafascynowana, przepełniona radością mina na koniec. A Ty jakie masz sugestie?
Mam w planach, może nawet i w tym tyg obejrzę 🙂 Póki co z nominowanych do Oscara widziałam ,,Grand Budapest Hotel" i ,,Whiplash" 🙂
"Grand Budapest Hotel" jest świetny! Podobno "Whiplash" również, muszę obejrzeć, może w czwarteczek się wybiorę. : )
"Grand Budapest Hotel" jest świetny! Podobno "Whiplash" również, muszę obejrzeć, może w czwarteczek się wybiorę. : )
Muszę chyba jeszcze raz obejrzeć film, żeby odpowiedzieć na to pytanie.