Ignacy Karpowicz to wielki pisarz jest, a jego najnowsze dzieło, Sońka, nominowana w tym roku do Nagrody Nike (tak jak w 2009 Gesty, w 2011 Balladyny i romanse, a w ubiegłym Ości), tylko potwierdza, że geniusz Karpowicza wciaż ma się rewelacyjnie. Czy uda mu się jednak pokonać m.in. Szczepana Twardocha (Drach) lub Olgę Tokarczuk (Księgi Jakubowe)? O tym przekonamy się 4 października podczas uroczystości. Tymczasem, jeśli jeszcze nie czytaliście Sońki, chcę Was do tego gorąco zachęcić.
Pewnego razu, nie wiadomo, czy zupełnie przypadkiem, czy też przepełnionym premedytacją zrządzeniem losu, Sońka spotyka Igora. Sońka jest bardzo stara, jesień jej życia musi być bardzo późna, a może jest to już zima. Pochodzi z tego samego świata, co Igor – rządzą nim pragnienia, miłość i nienawiść. Tak było zawsze, tak jest i tak będzie, bez względu na to, w jakim czasie rozgrywa się życie.
Igor mieszka w Warszawie, gdzie pracuje jako reżyser teatralny. Początkowo opowieść, jaką snuje u siebie w chacie Sońka, inspiruje go do stworzenia sztuki teatralnej. Później zaś staje się natchnieniem do odszukania samego siebie, przypomnienia sobie nie tylko starego imienia, Ignacy, ale i starego życia. Bez szaleńczego pędu po pieniądze i nagrody, bez nieustannych obaw, że za chwilę może mu się osunąć grunt po nogami, bez konieczności wdychania kokainy…
Oprócz tej dwójki, w chacie znajduje się jeszcze suczka, Borbus Dwunasta i Ostatnia, która przez różne wcielenia broni swojej pani, a także kot, Jozik Pasterz Myszy. Zwierzęta uzupełniają historię Sońki, w podobny sposób, jak snujące się wokół duchy przeszłości.
Opowieść kobiety jest bardzo prosta. Opowiada o swoich marzeniach i cierpieniach, których doznawała z ręki najbliższych, o niesamowitej miłości do niemieckiego żołnierza i o tym, dlaczego tak szybko została sierotą, kobietą, matką i wdową. A jednocześnie wyjaśnia najskrytsze tajemnice wszechświata. Przynajmniej tak czułam, bo kiedy wreszcie zamknęłam najpierw książkę, a później oczy, miałam w głowie tylko jedno pytanie: dlaczego?
Pękło mi serce. Nie pierwszy raz. To serce pękało i pękało, i wydawało się, że pękanie nigdy się nie skończy, jak nie kończy się znoszenie jaj przez nioskę ani rzeka, ani ból, ani puszcza, ani głód, ani trzeszczenie kry zimą.
Kilka książek w życiu udało mi się już przeczytać i do tej pory nie trafiłam na pisarza, który potrafiłby pisać prosto i trafnie o uczuciach kobiet. Aż wreszcie nadeszła epoka Ignacego Karpowicza.
Karpowicz jest czarodziejem słowa. Potrafi ułożyć na pozór zwykłe wyrazy w prawdziwe zaklęcia, które trafiają prosto do serca czytelnika i rozgaszczają się tam na bardzo, bardzo długi czas.
Portret kobiety, jaki autor namalował w powieści, jest do bólu rzeczywisty. Pisarz nie idealizuje Sońki, nie czyni z niej bohaterki, tylko po prostu: kobietę. Taką, która chciała ponad wszystko kochać. I przeżyć. Wydaje mi się, że mimo zupełnie innych czasów, w jakich teraz żyjemy, my, kobiety, wciąż potrzebujemy tylko tego do pełni szczęścia. Żyć i móc obdarzać innych miłością. Że te dwa pragnienia to nasze pierwotne prawa i obowiązki, i że czasem zdarza się nam o nich zapominać. Sońka powinna zostać włączona do kanonu Świętych Ksiąg Kobiecości (gdy już zostanie taki kanon utworzony – być może sama powinnam zrobić coś w tej sprawie) i przypominać, że nieważne, co nas spotyka – jesteśmy na tyle silne, by sobie z tym poradzić. Ale do tego potrzebujemy mężczyzn. I tych, którzy nas krzywdzą, i tych, dzięki którym szybciej wylizujemy się z ran.
Nie polecam Wam tej książki ze względu na historyczność czy wyrażenie tęsknoty za dawnym, prostym światem, w jakim nikt nie słyszał o komercji czy globalizmie, za to w jakim żyło się w ciasnym sprzężeniu z przyrodą. W Sońce jest tyle symboli i odniesień, że można by interpetować ją dniami i nocami. To, co najbardziej mnie poruszyło, to opisanie piękna i cierpienia bycia kobietą. Jeśli więc jeszcze nie wiecie, czy się skusić, możecie przeczytać TUTAJ fragment książki i zdecydować.
8,5/10
Muszę w końcu poznać twórczość Karpowicza..
Niestety tym razem kompletnie nie dla mnie.
Pozdrawiam 🙂 Przy gorącej herbacie
"Sońka" to coś nowego w dorobku Karpowicza. Inny, zdecydowanie najmocniejszy kaliber. Ale wcześniejsze "Balladyny i romanse" oraz "Ości" również bardzo mi się podobały. A kto wie, czy nie bardziej.
Przepięknie wydana, ale trudno się dziwić- w końcu to Wydawnictwo Literackie. 😉
Pokochałam Karpowicza od pierwszego zdania "Ości". Wielu autorów zostało mi podsuniętych przez znajomych, za tego jednak jestem chyba najbardziej wdzięczna. Akurat "Sońki" jeszcze nie czytałam, ponieważ rzadko pozwalam sobie na kupno nowych książek, a przyjaciel jej nie posiada. Jednak mam za sobą także "Nie-halo" i "Cud". Przypomniałaś mi o mojej zaległości, którą z chęcią nadrobią, za co bardzo dziękuję.
Czas najwyższy!
Jak to?! Dlaczego?! :O
No nie wiem, czy to najmocniejszy kaliber. Ale faktycznie, coś się u Karpowicza zmieniło.
O tak, WL zawsze blisko serduszka. <3
"Nie-halo" uwielbiam, to od tej książki zaczęłam przygodę z Karpowiczem. I już wiedziałam, że to będzie długotrwała relacja.
Czytaj "Sońkę", biegnij do biblioteki!