Zajęło Ci to kilka długich, miesięcy, kiedy siedziałeś udręczony przed laptopem. Nie wychodziłeś wieczorami ze znajomymi, więc objechali Ci tyłek i okrzyknęli już dawno roztopiyrzanym gupielokiem (jeśliś ze Ślunska). Nie poświęcałeś swoim dzieciom tyle uwagi, ile powinieneś, pewnie Cię za to kiedyś znienawidzą, o ile już tego nie robią. Kiedy Twoja siostra chciała wylać Ci swoje żale po rozstaniu z ukochanym, Ty ciężko harowałaś, układając plan zdarzeń, więc to Twoja wina, że wpadła w ramiona kolejnego buraka. Wszystko to jednak nieistotne, bo napisałaś, napisałeś książkę! Pędzisz więc do wydawnictw. Rozsyłasz swoje maszynopisy. Triumf świętujesz w atmosferze nerwowego obgryzania paznokci, czekając na telefon osoby, która przeczytała Twój tekst.
I co?
I dzwoni.
I zaczyna się gehenna.
William S. Burroughs – miał czas na blanta, bo współpracował z wydawcą; źródło: lylybye.blogspot.com
Jakieś warunki, umowy straszliwe, tu ktoś coś chce wyciąć, tam coś dodać, halo-halo, redaktora potrzebujesz, próbują Ci wmówić, a przecież Ty wiesz, że nie potrzebujesz, bo piszesz perfekcyjnie. O jakichś procentach mówią, kanałach dystrybucji, promocji, że nie pokryją dojazdu i nie rozwiną przed Tobą czerwonego dywanu, że sam sobie jedź na to spotkanie w Matrasie, i ciesz się, że je poprowadzi znana poznańska dziennikarka, o której Ty akurat nigdy w życiu nie słyszałeś, więc, nie, nie-halo, bo może ona wcale nie jest znana? A czemu tak mało dostajesz od sprzedaży jednego egzemplarza książki? Przecież to Ty tyrałeś miesiącami, a może nawet latami, a teraz co, nawet do Ustki sobie za to nie pojedziesz?
A może wcale nie potrzebujesz wydawcy? Może pchniesz książkę od razu w wersji elektronicznej do jakiegoś Amazona? A kto Ci zabroni? Przecież nie musisz być tacy, jak wszyscy, jak ten zadufany w sobie Twardoch czy inny gej Witkowski. Żyjemy w XXI wieku, self-publishing, panie, i do przodu, tej. Po co się wiązać z jakąkolwiek firmą? Daj sobie siana. Sam sobie ze wszystkim poradzisz. Książkę napisałeś, więc co, reszty nie ogarniesz? Przecież to banalny biznes jest!
Cóż. Cytując Radka Kotarskiego: NIC BARDZIEJ MYLNEGO.
Wisława Szymborska też mogła sobie pozwolić na fajeczkę, bo jeszcze nie wiedziała, czym jest self-publigshing; źródło: culture.pl
Słyszałeś o Flipie?
Jakim Flipie, zapytasz. Tym od Flapa, odpowiem.
A o Bonnie? Nie, nie chodzi mi o Bonnie Tyler. Chodzi mi o tę Bonnie od Clyde’a.
W rzeczywistości rynku wydawniczego jest podobnie.
Jeżeli interesujesz się tym światem, co więcej, jeśli chcesz być jego częścią, bo kochasz literaturę i marzysz o byciu pisarzem, powinieneś coś na ten temat wiedzieć.
To, że za sukcesem Szczepana Twardocha stoi Wydawnictwo Literackie.
A Harry Potter w Polsce to Media Rodzina.
Może to nie do końca to samo, ale Chłopiec, Który Przeżył, miewający problemy z utrzymaniem miotły między nogami, pewnie nie poradziłby sobie z dystrybuowaniem setek milionów książek. Nie bez powodu J. K. Rowling przez lata szukała wydawcy. A przecież mogła sama znaleźć kogoś do korekty książki i osobę, która zajęłaby się zaprojektowaniem okładki, prawda?
Nie widzę też Szczepana Twardocha, który chodziłby od księgarni do księgarni, błagając o zawieszenie na wystawie plakatu promującego spotkanie autorskie. Artysta musi pisać. Musi widywać się ze znajomymi literatami, by omawiać aktualne problemy, z jakimi spotyka się w trakcie tworzenia. Musi pisać. I musi chodzić na długie spacery, by poukładać swoje myśli. Musi pisać. I musi chodzić na imprezy albo jeździć do Indii, by mieć o czym pisać.
Dlatego wydawca, momentami tak wzgardzony, powinien być Wydawcą.
James Dean nie miał wydawcy, a wytwórnię, bo nie był pisarzem. Grunt, że dobre foto z papierosem.
Łatwo się na niego zdenerwować, gdy zaczyna traktować Ciebie i Twoją książkę jak produkt. Ale dzięki takiemu podejściu zadba, by dzieło trafiło do księgarni. Jasne, masz go dosyć, bo tak naprawdę nawet go nie znasz – nie ma czasu, żeby się z Tobą spotkać, więc komunikujesz się tylko z jego dwudziestym zastępcą, piątą sekretarką czy trzecim redaktorem, który w zasadzie też go nie zna. Debiutantowi zawsze żwir w oczy i gacie, myślisz sobie, ale jednak ktoś dla Ciebie z wydawnictwa zawsze ma czas. Skopie Ci tyłek, jeśli nie wyślesz na czas poprawek, doradzi z wyborem okładki, podpowie, jak sformułować podziękowania, a ostatecznie zaprosi na Targi Książki, byś mógł skąpać się w blasku świetlówek i własnej chwały, o ile jesteś dobrym pisarzem.
Związek Pisarza i Wydawcy często bywa pokręcony. Mogą pojawiać się spięcia. Nie jest to uczucie czyste, a już na pewno nie bezinteresowne. Ale dzięki temu, że łączy Was to, co Ty stworzyłeś, a Wydawca uformował, wspólnie możecie zajść bardzo daleko.
A teraz weź słuchawkę i zadzwoń do Empiku. Powiedz, że napisałeś książkę i chcesz, żeby Empik ją sprzedawał.
Nie udało się?
Ojej.
Randomowy, skośny pisarz, nie znam nazwiska, ale totalnie mnie zauroczył. Chyba ma fajnego wydawcę, bo ma czas nie tylko na marnowanie swojego zdrowia poprzez palenie, ale i marnowanie papieru. Taka heca!
Pisarzu. POTRZEBUJESZ wydawcy.
A nawet, jeśli nie potrzebujesz, bo jesteś taki hej do przodu, że klękajcie narody i bijcie pokłony, to z wydawcą będzie Ci po prostu lżej.
Nie wierzę, że żadne wydawnictwo nie odpowiedziało na Twoje prośby (tudzież błagania, tudzież nękania). W Polsce, w tym momencie, szacuję, jest około 300 całkiem spoko wydawnictw, z czego jakieś 100 naprawdę zna się na rzeczy. Możesz śmiało hiperbolizować, że żadne z nich nie chciało wydać Twojej książki, jeśli wyślesz zgłoszenie do choćby 50 z nich. Ale najlepiej ze dwa razy do każdego, tak dla pewności.
I wtedy, zamiast psioczyć, że wydawnictwo to twór kompletnie zbyteczny, zastanów się, co jest nie tak z Twoją książką, iż nikt się nią nie interesuje. Ponieważ, skoro nie przeczytał jej nikt z wydawnictwa – to kto, do cholery, będzie chciał to zrobić?
Oczywiście, teraz self-publisherowie mogliby zdjąć portki i wypiąć się do mnie bladym tyłkiem, pokazując jeszcze przy tej klimatycznej okazji faka. A ja głaszczę ten wyciągnięty środkowy palec i mówię: spokojnie, nie chodziło mi o to, żeby Was urazić. Sygnalizuję tylko, że jeśli autorowi zależy na tym, by być rozpoznawalnym, to self-publishing będzie dla niego bardzo ciężką batalią do stoczenia. Okej, Piotr C. Ale on, mimo że włożył pieniądze w wydanie swojej książki pt. Pokolenie Ikea, miał za sobą wydawnictwo, które profesjonalnie zajęło się jego dziełem. Okej, Kuba Wojtaszczyk, ale tutaj znowu tę samą rolę odegrało wydawnictwo. A Kuba, swoją osobowością i epickim (dosłownie) talentem, wskórał resztę. Dwa wyjątki, które nie do końca mogą potwierdzić regułę, bo nie mają za wiele wspólnego z jej założeniami.
Jaka puenta płynie z dzisiejszego postu?
Pisz dobrze i miej twardą dupę, a będzie Ci (wy)dane.
PS. Nie ma to jak pisać o wydawaniu książki zamiast pisać książkę.
PPS. Jakieś pytania, wolne wnioski, apelacje? Hejty i rzucanie kupą w moją stronę? Czekam z niecierpliwością!
A patrząc z drugiej strony: nie ufam self-publisherom jako czytelnik. Zawsze mi się wydaje, że nikt ich nie chciał, a im się wciąż wydaje, że tacy genialni literaci z nich.
Z ciekawości podrzucam temat na notkę o redakcji/korekcie. Bo mnie niebywale fascynuje, dlaczego w Polsce to tak kulejące/powoli nieistniejące zjawisko w wydawanych książkach…
Wśród self-publisherów na pewno większość właśnie tak myśli. Ale i tak spora część z nich może naprawdę wspaniale pisać, a do dużego wydawnictwa dopchać się trudno. Ogromnie dziękuję za podrzucenie tematu! Z wielką chęcią naskrobię, co myślę w tej kwestii. 🙂
Fanka wschodniej literatury
dnia 6 sierpnia 2024 o godz. 16:39
Zaczytuję się akurat w Twoich poradach wydawniczych i uśmiech na mojej twarzy wywołał „randomowy skośny pisarz” (jego nazwisko Ango Sakaguchi), który zupełnym przypadkiem jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Dziękuję za merytoryczny wpis i wgryzam się dalej 🙂
Co prawda trafiłeś właśnie do Fabryki, ale postaraj się czuć jak u siebie w domu.
Jestem Emilia Teofila i uważam, że słowa mają moc. Kocham historie. Wierzę, że mogą zmienić ludzi i świat na lepsze. Prowadzę kursy kreatywnego pisania i tworzenia treści do Internetu. Jestem autorką książek oraz prelegentką. Pomagam twórcom w procesie, wydawaniu i promocji ich utworów utworów. Wspieram w budowaniu marki osobistej. Prywatnie podróżuję, także po rubieżach własnego umysłu. Wyznaje wiarę w wielką trójcę: literaturę, tenis i pierogi. Jeśli uważasz, że w życiu nie musi być pięknie, ale koniecznie ma być ciekawie — odwiedzaj mnie częściej.
Piromani
Intryguje Cię Poznań po zmroku?
Sięgnij po mój debiut. Poznaj pragnącą zostać pisarką Lidkę i jej niezwykłych przyjaciół: szaloną Szoszanę, czarodzieja Piernika i rycerskiego Kiryła! Zobacz, do czego prowadzi młodych ludzi brak zrozumienia ze strony rodziców oraz niewystarczająca dawka miłości.
Hotel Aurora
Powieść obyczajowa, w której różne pokolenia i temperamenty spotykają pod tym samym dachem w przeuroczej górskiej scenerii. Niebezpieczny romans, rodzinne sekrety, siła kobiet i dużo czarnego humoru!
Grand Hotel Granit
Duchy domagają się, by ich historia została opowiedziana.
Żywi milczą zaciekle, a upchane głęboko w szafie trupy nie są do końca martwe…
Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Czy ten, kto mówi, że kocha, może skrycie nienawidzić?
Zapraszam do lektury mojej trzeciej powieści!
Dołącz do nas i rozwijaj się!
Zapraszam do grupy kobiet z pasją, dla których pisanie stanowi treść życia. Wspólnie rozwijamy się, uczymy, motywujemy i promujemy.
W grupie można więcej!
Chcesz napisać książkę, która będzie się dobrze sprzedawać? Dołącz do Załogi Fabryki Dygresji!
Razem pokonujemy literackie sztormy. Niestraszna nam twórcza blokada czy góra lodowa w postaci nieuczciwego wydawcy. Jeżeli potrzebujesz motywacji oraz profesjonalnej wiedzy o pisaniu, wydawaniu i marketingu książki, która poprowadzi Cię prosto do wymarzonego celu, jesteś w dobrym miejscu! Zapraszam na pokład!
Dziękuję za zapis, a teraz sprawdź swoją skrzynkę mailową i potwierdź subskrypcję!
A patrząc z drugiej strony: nie ufam self-publisherom jako czytelnik. Zawsze mi się wydaje, że nikt ich nie chciał, a im się wciąż wydaje, że tacy genialni literaci z nich.
Z ciekawości podrzucam temat na notkę o redakcji/korekcie. Bo mnie niebywale fascynuje, dlaczego w Polsce to tak kulejące/powoli nieistniejące zjawisko w wydawanych książkach…
Wśród self-publisherów na pewno większość właśnie tak myśli. Ale i tak spora część z nich może naprawdę wspaniale pisać, a do dużego wydawnictwa dopchać się trudno.
Ogromnie dziękuję za podrzucenie tematu! Z wielką chęcią naskrobię, co myślę w tej kwestii. 🙂
Zaczytuję się akurat w Twoich poradach wydawniczych i uśmiech na mojej twarzy wywołał „randomowy skośny pisarz” (jego nazwisko Ango Sakaguchi), który zupełnym przypadkiem jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Dziękuję za merytoryczny wpis i wgryzam się dalej 🙂
Dziękuję Ci za rozwiązanie tej azjatyckiej zagadki! <3