Nie wiem, jaki klej wąchała Charlotte Roche podczas pisania Wilgotnych miejsc, ale zdecydowanie wolę zaciągać się inną substancją. Nie chcę wiedzieć, jaka była inspiracja niemieckiej pisarki do stworzenia swojego debiutu literackiego. Wiem za to, że książka zdecydowanie warta jest przeczytania. Co wrażliwsi – uzbrójcie się w kacmiskę albo strestorebkę. Zaczniemy od spoilerów.
Helen ma kalafior na tyłku. Nie, nie łazi z warzywem wepchniętym w majtki. Pomiędzy pośladkami wyrosło jej niezłe paskudztwo. No cóż, wszyscy jesteśmy ludźmi i nasze ciała mają pełno mankamentów. Niemniej, Helen niekoniecznie przykłada się do dbania o swój organizm. Wręcz przeciwnie. Jak sama mówi, higienę ma w głębokim poważaniu. Dlatego w publicznej toalecie czyści deskę klozetową wnętrzem własnych ud, a by nie zmarnować niestrawionych narkotyków, postanawia wypić zwrócone płyny żołądkowe z wiadra, na spółę ze swoją przyjaciółką.
Pewnego razu Helen ląduje w szpitalu, ponieważ zacięła się przy depilacji miejsc intymnych i wdało się zakażenie. Nudząc się w szpitalnym łóżku, zaczyna analizować swoją sytuację. Wraca wspomnieniami do swoich schadzek z chłopakami, hodowli drzewek awokado i smutnych chwil związanych z rodziną. Bo właśnie swoją rodzinę Helen kocha najbardziej. Pragnie, by jej rozwiedzeni rodzice znów byli ze sobą i jest w stanie dotkliwie się skrzywdzić, by z powrotem zeswatać ojca z matką.
Spośród wszystkich tych wenerycznych okropności, o jakich pisze Charlotte Roche w Wilgotnych miejscach, wyłania się portret młodej dziewczyny, okrutnie samotnej i skłóconej ze światem, bardzo wrażliwej i zmysłowej. Helen co prawda nie przypadła mi do gustu, ale nie dlatego, że podrzuca do wind zużyte tampony własnej roboty lub nosi w pochwie pestki owoców. Cóż, sama jestem zdziwiona, powinno to chyba u mnie wywołać większe odczucie wstrętu, ale ja zamiast opieprzyć Helen, chciałam po prostu ją przytulić. I powiedzieć, że ma bardzo artystyczną duszę, więc niech się w końcu otrząśnie i weźmie do roboty, bo marnuje swoje życie.
Z drugiej strony, nie każdy doznał w swoim życiu takiej traumy, jak właśnie bohaterka Wilgotnych miejsc. To, co wydarzyło się w jej domu, kiedy była dzieckiem, wstrząsnęło mnie o wiele bardziej niż wszystkie opisy jej rany pooperacyjnej razem wzięte. Dzięki temu (oraz niedawnej rozmowie z Zimnym, który zresztą pożyczył mi tę ważną lekturę) uświadomiłam sobie, że wszyscy, mniej lub bardziej, jesteśmy w pewnym sensie ofiarą wychowania naszych rodziców. Pomijając głębokie urazy, które zostały nam zadane z premedytacją, co – mimo upływu lat – może zostać nigdy niewybaczone, nawet pozorne drobiazgi zostają w naszej jaźni przez całe lata… Bycie rodzicem nagle wydaje mi się być niesamowicie skomplikowanym wyzwaniem. Jak to się dzieje, że przez tyle tysięcy lat udało nam się nie wyginąć, a w dodatku jest nas ponad siedem miliardów na tym padole łez? I czy w związku z tym wszyscy jesteśmy w pewien sposób skrzywieni – normalni zwyczajnie nie istnieją? Jak sądzicie?
Wracając do Wilgotnych miejsc.
To pierwsza książka, która porusza temat kobiecej intymności i higieny, na jaką udało mi się trafić. Nikt wcześniej chyba nie przedstawił tego tematu w formie beletrystycznej. Słyszeliście o czymś podobnym? Mniejsza, ponieważ na pewno nikt wcześniej nie zrobił tego tak dobitnie i obrazowo. Początkowe sceny faktycznie były drastyczne, jednak później przyzwyczaiłam się do hobby Helen, którym była nieustanna zabawa z jej ciałem. Może nawet za bardzo, gdyż straciłam w pewnym momencie zainteresowanie lekturą. Akcja nie jest porywająca i skupia się tak naprawdę tylko wobec nieustannych prób Helen do ponownego połączenia rodziców. Na szczęście książka nie jest długa, a finał można nawet pozytywnie zinterpretować. Prosty język, jaki został zastosowany przez autorkę, tylko przyspiesza lekturę.
Moje wnioski po przeczytaniu tej powieści?
1. To bardzo smutne, że czasem jesteśmy tak złaknieni odrobiny miłości, iż gotowi jesteśmy zadać sobie największy ból, by poczuć jej namiastkę.
2. Rodzice są tak samo największym oparciem, jak i najgorszymi oprawcami dla swoich dzieci.
3. Dziewczyny – myjcie cipki.
A kto z Was widział ekranizację Wilgotnych miejsc?
Mam nadzieję, że jej tego kalafiora wyleczyli… Po przeczytaniu takiej książki można dostać świra na punkcie higieny.
Nie powiem, przeczytaj i sprawdź. 🙂
Tak, można, ale mnie jakoś to ominęło.
Ten kalafior to niby hemoroidy, czy co? 😀
Nie obejrzałam filmu i nie przeczytałam książki. Raczej już tak zostanie bo ta tematyka absolutnie mnie nie pociąga. Ja rozumiem kontrowersje, ale to jest chyba przegięcie.
Oglądałam film "wilgotne miejsca" – nie na moje nerwy, książka raczej też. Ale wnioski wyciągłam takie same jak Ty po filmie.
No 😀
Podobno film jest znacznie mniej dosadny niż książka. Muszę wreszcie porównać!
Główną tematyką jest higiena. Higiena Cię nie pociąga? To masz sporo wspólnego z główną bohaterką! 😉
Dzięki, przez Ciebie przypomniała mi się przeróbka z Borewiczem i teraz muszę obejrzeć…