Dniem ścigałem noc, noc ścigałem dniem i szybciej, i coraz szybciej ponaglały mnie niusy, bilbordy, klienci piekarni, co to szybciutko chowali gorący chleb do lnianej ekotorby i biegli co sił do swoich kuchni jak z żurnala, by zdążyć, by… —
Co dalej? Zapraszam na pierwszą i najlepszą recenzję debiutanckiej książki z pogranicza prozy powieściowej i literackiego reportażu autorstwa charyzmatycznego Aruna Milcarza. Czy warto tracić czas na lekturę monologu tego podróżnika?
Zaczęło się na tegorocznych Kolosach. Na papierosie. Nieco wcześniej usłyszałam dobiegające z hali słowa obcego mężczyzny o tym, że napisał książkę, ale żaden wydawca nie odważył się jeszcze jej wydać. Przetrawiałam wspomnienie tych słów z Agatą, zastanawiając się, jak bardzo szczególny musi być ten utwór, skoro jeszcze nikt z naszej branży nie położył na nim knykci. Potem, trącona przez Agatę paluchem, zobaczyłam, że autor stoi tuż obok. Natychmiast przestał być anonimowym nieznajomym z podróżniczego światka. Od razu stał się Arunem. Człowiekiem z łapką aligatora dyndającą z szyi. Człowiekiem, któremu zależy. Wybrałam go sobie w głowie, pragnąc po cichu, by on wybrał mnie, i by jego książka nie okazała się rozczarowaniem.
Jestem człowiekiem. Będę człowiekiem. Nie jestem bestią.
Pamiętam pierwszą wersję Czadu. W poszukiwaniu straconego... Z innym tytułem. Z drażniącym manieryzmem autora i wkurzającym upodobaniem do litery x. Kiedy pytałam się nieustannie: co ja czytam? I próbowałam zdefiniować gatunek, zupełnie niepotrzebnie. Czymkolwiek Czad by nie był, czy to reportażem, czy powieścią biograficzną, czy bajdurzeniem podróżnika przepuszczonym przez sito doświadczeń z poprzedniego życia, z którym dramatycznie zerwał, wiedziałam, że jest absolutnie wyjątkowy. Że ludzie powinni go przeczytać, żeby zatrzymać się i pomyśleć.
I udało się. Książka gotowa. Można przeczytać ostateczną wersję w spokoju, kartkując powoli czarne przekładki.
Historia zaczyna się na autostradzie, kiedy główny bohater cudem unika śmierci pod kołami czerwonej toyoty. To wydarzenie wiele w nim zmienia. Bohater nagle jakby budzi się z monotonnego korpo-snu. Wyswabadza się z więzów żony, której instynkt macierzyński przysłonił inne uroki pożycia małżeńskiego. Opuszcza kraj i wszystko, co do tej pory znał, by móc zachłysnąć się pięknem przyrody w odległym Czadzie. Kiedy jednak tylko dociera do Afryki, wszystkie plany biorą w łeb.
Akcja zaczyna się szeregiem niefortunnych zdarzeń. Turbulencje. Trzy podejścia do lądowania w Trypolisie, kosztowne problemy z wizą. Najgorsza niespodzianka czeka bohatera jednak tuż przed upragnionym odpoczynkiem w hotelu — wściekła za jego nagłą dezercję i liczne romanse żona, wypłaca z konta wszystkie pieniądze. Od tej chwili musi przeżyć za osiemdziesiąt dolarów, które pozostały mu w kieszeni.
Od razu zaznaczę, że jeśli jesteście niewymagającymi czytelnikami, którzy pęd akcji stawiają ponad formę dzieła i kunszt literacki, nie ma sensu, byście sięgali po tę książkę. Czad. W poszukiwaniu straconego… jest lekturą dla osób z aspiracjami czytelniczych koneserów. Językowe bogactwo rozlewa się na każdą sferę książki, począwszy od rozbudowanych, ciekawych opisów sytuacji, a na upiększonych w wulgaryzmy monologach bohatera wcale nie skończywszy. Arun Milcarz w dokładny sposób charakteryzuje polskie społeczeństwo. Ukazuje teraźniejszy obraz wielkiego miasta, wypełnionego przez startujących w wyścigu szczurów ludzi, których życie jest płytkie jak kałuża latem. Poddaje dyskusji wartości takie jak status finansowy, wolność, rodzina, a także religia.
— W jaki sposób się modlisz i kiedy? — Salah wyrywa mnie
swoim kłopotliwym pytaniem z zamyślenia.
Co to za intymne, wścibskie pytanie — myślę. Co cię to
obchodzi… co odpowiedzieć?
— Chodzę do kościoła, u nas chodzi się do kościoła raz
w tygodniu. — Sam czuję, że taka asekuracyjna odpowiedź,
choć nie do końca prawdziwa, brzmi kuriozalnie, wręcz podejrzanie.
— Raz w tygodniu i to wszystko? — pyta z niedowierzaniem
Salah.
Głupio mi. Głupio mi za siebie, za to, że nie chodzę, i za
Polskę. Głupio mi za ginącą tradycję i za bezkrwistego Chrystusa,
który nie może z nami wytrzymać dłużej niż jedną godzinę
w tygodniu, który oprócz bezmyślnego gestu „w imię
ojca i syna i ducha świętego” nie pozostawił we mnie żadnego
innego śladu.
— Godzina raz w tygodniu, wy chyba nie lubicie swojego
boga — zżyma się Salah. — Do you want to be muslim?
Jego bohater jest portretem osoby, której spadają nagle klapki z oczu. W nowej kulturze, daleko od domu, zaczyna poszerzać swoje horyzonty. Co ciekawe, mimo często krytycyzmu wobec nawyków polskiej korpo-masy, bohater wciąż pozostaje patriotą. Prawdziwym Słowianinem w sercu Czarnego Lądu.
Mogłabym rozwodzić się w nieskończoność nad sportretowaniem Czadu. Nie wiem jednak, w jak wielkim stopniu jest on wierny rzeczywistości. Nie o to zresztą zupełnie w tej książce chodzi. Owszem, dzięki lekturze przeniesiesz się do odległych rejonów świata, ale najważniejsze, byś przeniósł się w swoim umyśle do punktów, z których możesz pójść dalej. Zebrać do kupy bagaż swoich życiowych doświadczeń. Zastanowić się, dlaczego jest tak ciężki, być może część z niego odrzucić, i zmienić to, z czego nie jesteś zadowolony.
Czad. W poszukiwaniu straconego… jak i jego autor, są mocnymi zawodnikami. Bije od nich potężna energia. Od Ciebie, czytelniku, zależy, czy z niej skorzystasz i dowiesz się, co tak naprawdę utracił bohater. A może i Ty, razem z nim. I może znajdziesz czas, by to odnaleźć. By odnaleźć siebie.
Polecam również ze względu na aspekt humorystyczny. No bo dajmy już spokój z tym patosem. Niektóre teksty po prostu rozwalają na łopatki.
I tak oto trwam o krok od zajoba […].
Czad jest mądry, dowcipny i przewrotny. Momentami zachwyca pięknem. Innym razem lektura przyprawia o dreszcze obrzydzenia. Najlepsze jest to, że to debiut Aruna Milcarza i jestem przekonana, że kolejne jego książki będą jeszcze lepsze.
I możecie mi pisać, że nie jestem obiektywna, ale pieprzę to, bo żadna recenzja nigdy nie będzie obiektywna. Wasz jedyny wybór to albo mi zaufać, albo nie. A kupując Czad. W poszukiwaniu straconego…, czynisz dobro na świecie. Poczytaj koniecznie o akcji Z dżungli na studia. Ja tymczasem ogłaszam taki wyrok:
Funkcja trackback/Funkcja pingback