Latające dywany. Wyskakujący z lampy dżin. Makabryczna czarownica. Czterdziestu rozbójników… To wszystko i o wiele więcej w debiutanckiej powieści Kacpra Rybińskiego pt. Upadek Nadziei!
Kiedy Rita, zadziorna nastoletnia kramarka o gołębim sercu poznaje Tero, małego złodziejaszka z wielkimi aspiracjami, wszystko zaczyna iść nie tak, jak powinno. Spotkanie tych dwojga uruchamia szalony wir niefortunnych zdarzeń. Wkrótce spokojne, wypełnione pracą życie Rity, mieszkającej w Słonecznej Dzielnicy miasta Nadzieja, legnie w gruzach na rzecz fascynującej przygody u boku Tero. Po spotkaniu z tajemniczym Księciem Złodziei okaże się, że ich ukochanemu miastu zagraża wielkie niebezpieczeństwo. Czy duet poradzi sobie z zagrożeniem, uratuje mieszkańców oraz samych siebie?
Dowiecie się tego z lektury Upadku Nadziei, napisanej przez młodego debiutującego autora. Upadek Nadziei ma dziś swoją premierę, natomiast został napisany, kiedy Kacper Rybiński miał zaledwie siedemnaście lat. Uważam, że to wielki wyczyn i chylę czoła, ponieważ lektura, nie dość, że fabularnie świetnie skonstruowana i wciągająca, to przekazuje młodym ludziom niezwykle istotne wartości. Książka opowiada o tym, że nawet wielki majątek nie równa się z potęgą prawdziwej miłości siostrzano-braterskiej, nie tylko pomiędzy prawdziwym rodzeństwem. O wybaczeniu, uczciwości i wierze w swoje siły.
Autor wplata w wątek przygód Rity i Tero mnóstwo odwołań do Baśni 1000 i jednej nocy. Odnajdywanie tychże smaczków dostarcza dodatkowej rozrywki w trakcie podążania za losami bohaterów. Ciekawostką będzie też to, że piękne ilustracje do książki wykonała przyjaciółka autora, Nikola Prymka, a redakcję językową przeprowadził Piotr Tomza, pisarz, dziennikarz i podróżnik, autor m.in. Pokolenia Kolosów czy Afryki Nowaka.
Książkę polecam głównie młodzieży w wieku od 10 do 100 lat. Czyli każdemu, kto chce przeżyć niezwykłą przygodę i dowiedzieć się, co tak naprawdę znaczy mieć nadzieję.
Upadek Nadziei jest taką super książką, że nie mogłam się powstrzymać, by nie zostać jej patronem medialnym. W związku z czym mam dla Was konkurs i 4 egzemplarze do wygrania! Zasady podobne do tych, co ostatnio.
Napiszcie w komentarzu pod tym postem, za co lubicie swoje miasto albo dlaczego za nim nie przepadacie. Najciekawsze odpowiedzi zostaną nagrodzone egzemplarzem książki i drobniutkim upominkiem od Fabryki dygresji. Dodatkowo tę samą odpowiedź prześlijcie mi mailem na adres
fabrykadygresji@gmail.com,
bym mogła się z Wami skontaktować i uzyskać adres do wysyłki nagrody. Miło mi będzie również, gdy polubicie Wydawnictwo Dygresje na Facebooku, bo napracowaliśmy się przy produkcji tej książki i taka forma wsparcia będzie dla nas bardzo miłym gestem. : )
Wyniki zostaną ogłoszone w następny poniedziałek. Listę zwycięzców opublikuję w osobnym poście i napiszę do nich maila. Zatem jesteśmy w kontakcie!
Urodziłam się w Toruniu i to właśnie w tym mieście spędziłam większość mojego dotychczasowego życia. Jako dziecko lubiłam to miasto, nie było mi wtedy potrzebne wiele do życia. W zupełności wystarczył mi plac zabaw i znajomi do zabawy. Gdy rosłam zaczęłam mieć większe potrzeby, na studia poszłam do Warszawy w której się zakochałam, pełno było tam atrakcji, ludzi, teatrów, muzeum. W czerwcu ubiegłego roku skończyłam studia i wróciłam do Torunia, którego niestety już tak nie lubię. Jest to małe miasto w porównaniu do Warszawy. Są tu raptem dwa teatry dla dorosłych w których grają cały czas ci sami aktorzy. Mało jest wydarzeń związanych z moimi zainteresowaniami (kultura Japonii i Korei). Nie ma ambasady Japonii, do której lubiłam chodzić, żeby poczytać mangi, wysłuchać ciekawych wykładów lub wziąć udział w fajnych wydarzeniach. W bibliotekach bardzo mało książek, które by mnie zainteresowały. (Jestem typem, który zazwyczaj kupował książki już po przeczytaniu ich wcześniej w bibliotece, jeśli mnie zainteresowały. Teraz kupuję ich więcej i niestety czasami jestem bardzo zawiedziona zakupem.) Na plus mojemu miastu można dać bardzo ładną panoramę miasta, zwłaszcza widzianą nocą. Toruń jest fajnym miastem, ale dla emerytów, którzy może już nie szukają wrażeń tak jak młode osoby. Mają już stabilną sytuację finansową (ja niestety od 3 miesięcy nie mogę znaleźć pracy) i pozostaje im cieszyć się spokojnym życiem.
Mimo, że mieszkam daleko od miasta często w nim goszczę. Spędziłam w nim trzy lata swojej nauki w szkole średniej, a mieszkając w internacie zdążyłam je poznać od każdej strony – zarówno tej pozytywnej jak i negatywnej. Mowa tutaj o małym mieście w Bieszczadach – Lesku. Miasteczko to ma w sobie wiele zakamarków ( szerokich przejść pomiędzy starymi budynkami ), gdzie bez problemu można się schować przed kimś, ale też niestety zostać zaatakowanym przez nadpobudliwą pijaną młodzież. Zakamarki te sprzyjają ukrywaniu się młodzieży podczas picia alkoholu, paleniu papierosów, braniu narkotyków czy uprawianiu seksu.
Na obrzeżach miasta rozciągają się stare pola i lasy, które pomimo swojego uroku i piękna służą za miejsce spotkań młodzieży leskiej. Najczęściej są to spotkania alkoholowe.
Młodzież to co jest piękne i tajemnicze w tym małym miasteczku przekształciła w coś co lepiej omijać z daleka. Chodź z drugiej strony ciężko im się dziwić jeśli jedyną rozrywką jaką mogą znaleźć w tym mieście są małe bary, rozpadająca się biblioteka, która od lat nie jest zaopatrywana w nowe, ciekawe pozycje – a większość jej zbioru stanowią lektury szkolne lub typowe stare harlekiny, które ludzi w takim wieku nie interesują czy basen, którego usługi są głównie skierowane do dzieci z klas szkoły podstawowej.
Jak przystało na małe miasteczko każdy każdego tutaj zna, bądź kojarzy. Jak w każdym przypadku jest to zarówno pozytyw jak i negatyw.
Każda z wymienionych cech Leska, którą wymieniłam w zależności od tego w jakim byłam wieku lub humorze była dla mnie zaletą, wadą lub czymś pomiędzy.
Od dziecka mieszkam na wsi, ale na studia wybrałam miasto Łódź. Mimo, iż powszechnie jest to „miasto meneli”, to Łódź jest naprawdę piękna! Mamy tutaj tyle pięknych ulic, stylowych zakamarków pięknie odrestaurowanych zabytków. Łódź łączy pokolenia, jak i łączy historię z nowoczesnością. Najlepszym tego przykładem może być Dworzec łódź Fabryczna, gdzie nowoczesność przeplata się z historią, bo w środku zachowane są fragmenty starego dworca. Pasaż Róży – to miejsce, które w Łodzi trzeba odwiedzić. Podwórko, które wyłożona jest milionem kawałków potłuczonego lustra. Efekt jest fenomenalny! Ciagle odbywają się tam sesje fotograficzne, bo to naprawdę urocze miejsce. Manufaktura – fabryka Poznańskiego, która odnowiona służy społeczności nie tylko z Łodzi, ale i z całego świata. To jedna z wielu wizytówek Łodzi, gdzie codziennie przechodzą tam tysiące osób. To miejsce spotkań, gdzie można zrobić zakupy, dobrze zjeść, czy zaczerpnąć historii w muzeum. Aby ocieplić wizerunek miasta w Łodzi mamy wiele murali, którymi warto się zainteresować. Większość z nich to naprawdę dzieła sztuki. Łódzka szkoła filmowa i ASP co roku wypuszcza w świat dziesiątki ambitnych i świetnie wykształconych absolwentów, o których w mediach słychać nie jeden raz. Łódź jest wspaniała! Lubię ją za jeszcze wiele rzeczy, ale ile można pisać .. Trzeba tam pojechać i to zobaczyć!
W Krakowie jestem od 4 lat.. wylądowałam tu po ślubie – wiadomo, większe miasto, większe możliwości.. Pochodzę z niewielkiego miasta, gdzie większość mieszkańców zna się osobiście albo na zasadzie „córka tego z rady miasta”.. Dlatego początkowo zachłysnęłam się anonimowością jaką dał mi Kraków. Nie znam nikogo, nikt nie zna mnie, nie muszę na każdym kroku się pilnować i zastanawiać czy powinnam była powiedzieć „dzień dobry” mijanej przed chwilą kobiecie… Ale to co takie cudowne na początku stało się najbardziej znienawidzoną cechą miasta w którym przyszło mi mieszkać.. Niby miało być tak łatwo z „perspektywami” a pierwsze pół roku w Krakowie oznaczało brak pracy.. siedziałam w domu i popadałam w coraz większą depresję – nikogo znajomego, rodzina 350 km stąd, Mąż całymi dniami w pracy.. jedynie weekendy dawały jakiegoś kopa do działania.. Potem kolejny problem – starania o pracę i poruszanie się po wielkim mieście – nazwa przystanku obowiązująca w 6 różnych kierunkach – pikuś, 3 przesiadki – co to dla mnie… Ale niestety – inne miasto, inne zwyczaje, a w moim zawodzie inna metodyka.. i znowu nic.. kolejne miesiące w domu.. anonimowość i brak „znajomych” stawały się coraz gorsze.. na szczęście udało mi się znaleźć w końcu zaczepienie, znalazłam też sobie zajęcie i wylądowałam w Chórze przy Politechnice, a tam w końcu spotkałam jakichś ludzi. Zawsze wydawało mi się że ANONIMOWOŚĆ to luksus i dodatkowy plus w mieszkaniu w wielkim mieście… A dziś? Po każdą przesyłkę gonię na pocztę, bo tu nie ma w zwyczaju zastukać do sąsiada i poprosić o przekazanie czegokolwiek.. Zresztą – ja nawet nie do końca ogarniam jak wyglądają moi sąsiedzi… Ale i tak kocham to miasto – mimo że jego największa zaleta stała się w pewnym sensie jego główną wadą ;P
Zdawać by się mogło, że moje miasto nie ma w sobie nic szczególnego. 20 tys. mieszkańców, brak jakiegokolwiek kina, teatru, niedawno zamknięty basen, nie ma tu nawet szpitala ani centrum handlowego. Miejscami mój Milanówek wygląda bardzo niepozornie, jednak wystarczy trochę bardziej się rozejrzeć, aby dostrzec jego uroki.
Przechadzając się wąskimi uliczkami, możemy podziwiać stare, ogromne kasztanowce, wysokie pod niebo lipy i wiele innych drzew, które zresztą wpisane są w rejestr pomników przyrody. Nie tylko pojedyncze drzewa, ale również całe aleje, jak np. właśnie Aleja Kasztanowa. Spomiędzy drzew wyłaniają się stare wille – niektóre pięknie odnowione, inne zupełnie zaniedbane; wszystkie jednak posiadają swój wyjątkowy klimat. Łatwo tu spotkać różnorodne ptaki, wiewiórki, a raz nawet przez dziurę w płocie nasz ogród odwiedziła sarna!
W tym roku po raz pierwszy otwarto lodowisko miejskie – za jedyne 4 zł można jeździć po nim przez cały dzień 🙂 Największą atrakcją miasta w chwili obecnej jest dla mnie biblioteka. Przeniesiona kilka lat temu na drugą stronę ulicy nie tylko bardzo się rozrosła. Kolorowe fotele, kanapy i stoliki nadają jej ciepły, przytulny charakter. Jestem tym zachwycona, szczególnie dlatego, że zaledwie 2 lata temu dużo bardziej przypominała mi ona hangar 🙂 Ponadto dużym plusem są organizowane cyklicznie spotkania z różnymi znanymi osobami, nie tylko w bibliotece, ale również w naszej milanowskiej kawiarni artystycznej.
Nie zaznamy tu wielu wrażeń, ale ja ich nie oczekuję. Zależy mi na tym, aby moje miejsce zamieszkania było w okolicy cichej i spokojnej, w otoczeniu przyrody, czystego powietrza, a jednocześnie blisko dużego miasta i z dobrą komunikacją. Gdy potrzebuję rozrywki, chciałabym pójść do restauracji, kina, teatru, pozwiedzać muzea czy też po prostu pochodzić po sklepach – wsiadam w pociąg i za 40 min. jestem w Centrum Warszawy. Ten czas bardzo szybko mija, choć przyznaję, że dojeżdżanie do liceum na 8 czy nawet 7 rano często było prawdziwą udręką, szczególnie, jeśli akurat remontowali tory. Cieszę się, że nie mieszkam w dużym mieście, zanieczyszczonym i głośnym, pełnym ludzi, którzy wiecznie dokądś się spieszą. Cieszę się również, że nie mieszkam na wsi, która choć piękna, często odcięta jest od cywilizacji, gdzie do większego sklepu trzeba jechać samochodem wiele kilometrów. Mieszkam w czymś pośrednim i choć nie ma prawie żadnych atrakcji, potrafię tutaj odpocząć. I to bardzo sobie cenię.
Już nie mogę doczekać się wyniku konkursu (po cichu liczę, że się uda). 🙂