Nie będę z siebie robić specjalistki, bo pierwszą roślinkę (lucky bamboo) dostałam rok temu od Cioci Ebi i jej świeżo upieczonego małżonka, ale w kwestii rozpoczynania uprawy roślin doniczkowych jestem ekspertem. Taką pro-ogrodniczką na poziomie zielonego amatora. Uparcie raczkuję w świecie chlorofilu. A skoro moje dwadzieścia roślin jakoś przetrwało ostatnie miesiące, to i Was chciałabym zachęcić do wypełnienia mieszkań żyjącym zieleniakiem. Bo że warto, to już pisałam TUTAJ i wciąż podtrzymuję! Jak zatem zacząć przygodę z urban jungle?
Wybierz rośliny, których nie zabijesz.
To nie jest tak, że nie masz ręki do kwiatów. Po prostu pewnie nie masz czasu na dbanie o nie tak, jak tego potrzebują. Kwiaty są jak ludzie, mają różne upodobania i potrzeby. Jedne lubią cień, ciepło i wilgoć (zwłaszcza te sprowadzone do nas z okolic równikowych), inne kochają słońce nie znoszą nadmiaru wody (np. pustynne sukulenty). Ale są gatunki, którymi wcale nie trzeba się specjalnie przejmować, a dzięki nim w domu zrobi się od razu przyjemniej!
Eszeweria to bardzo modny ostatnio sukulent, którego ponętne mięsiste kształty liście zauroczyły już niejednego domowego ogrodnika. Lubi słońce i ciepło, nie wymaga częstego podlewania. Bardzo łatwa w utrzymaniu.
Jeśli chodzi o draceny, to mamy mnóstwo odmian tej rośliny. Wszystko sprowadza się jednak do tego, że lubi przeciętniactwo. Nie za dużo wody (jak widzimy, że ma sucho, trochę podlewamy), nie za jasno, nie za zimno.
Bluszcz, czyli jeden z moich ulubieńcow, dobrze czuje się w chłodzie, więc nie trzeba zmieniać mieszkania w tropik, by mu dogodzić. W zasadzie wysoka temperatura może go zabić, dlatego pamiętajcie, jeśli macie bluszcz, nie hajcujcie zimą za bardzo w piecu.
Paprotka wcale nie jest taka łatwa i taka pierwsza lepsza z brzegu, jak mogłoby się wydawać. Ale warto ją mieć ze względu na przesąd, że jest zwiastunem pomyślności finansowej. Zimą podlewamy raz w tygodniu, latem od jednego do trzech, patrzymy, by ziemia była wilgotna. Najlepiej czuje się w stanowisku lekko zacienionym. Lekko, powtarzam, nie stawiajcie jej w kącie między lodówką a zmywarką, nie opłaci się Wam.
Sansewieria, czyli język teściowej, czyli też wężownica, tak jak eszeweria jest sukulentem, atrakcyjnym wizualnie i wdzięcznym w uprawie. Lubi światło, ale zniesie jego brak. Z wodą to samo. Będzie rosnąć tam, gdzie inne kwiaty wolą kopnąć w kalendarz. Na przykład w ubikacji przy małym lufciku albo w ciemnej biurowej suterenie.
Lucky bamboo, czy po polsku szczęśliwy bambus (trochę rasistowskie, ale dobra), to tak naprawdę inna odmiana draceny, o której pisałam kilka zdań wyżej. Nie potrzebujecie nawet ziemi i doniczki, by uprawiać ten rodzaj zieleniny, wystarczy flakon i woda. I spryskiwacz. Wodę we flakonie wymieniamy raz na dwa tygodnie (wcześniej warto ją przegotować i wystudzić), natomiast liście spryskujemy letnią wodą wedle upodobania. Im częściej, tym lepiej, bambus będzie się bardzo cieszyć.
Zamiokulkas, podobnie jak sansewieria, przetrwa chyba wszystko. Podejrzewam, że wybuch bomby atomowej też nie zrobiłby na nim wrażenia. Jest niewzruszony. Nie oznacza to, że masz go kopać i gryźć, ale nie potrzebuje zbytnio ani wody, ani słońca. A cały czas jest piękny i zielony. Ideał po prostu.
Zielistka, po angielsku spider-plant, jest bardzo płodną zieleninką. Rośnie jak szalona, a potem strzela kłączami, na której dyndają jej maleńkie wersje. Wystarczy ją podlewać, kiedy będzie miała sucho. I od czasu do czasu spryskać listki, bo tak jak lucky bamboo, bardzo to lubi.
I dochodzimy do azalii. Azalia nie jest najłatwiejsza, ale nietrudno o nią zadbać, a jej liście są tak piękne, że warto się poświęcić i zapamiętać kilka ciekawostek na jej temat. Jeśli będziemy o nią dbać, rozkwitnie pięknie i obficie. Co zatem robić? W zimie postawić na parapecie. Lubi bowiem słońce i chłodną temperaturę, którą może znaleźć tuż przy szybie. Ważne jest, by miała stale wilgotno. Jak będzie miała sucho, to już po niej. Nie możecie do tego dopuścić, azalia lubi pić!
Krok pierwszy za Wami. Wiecie, jakie rośliny kupić, żeby nie zmarniały. Teraz możecie zacząć wypełniać swoje mieszkanie kochaną zieleninką. Powodzenia! A jeśli znacie jeszcze inne gatunki, które są bardzo łatwe w uprawie, koniecznie napiszcie o tym w komentarzu.
Niedawno się przeprowadziłam i właśnie jestem na etapie „zalesiania”. Idzie opornie – młodemu krotonowi już chyba żaden respirator nie pomoże, a parę innych okazów jeszcze walczy (choć wygląda marnie). Kwiatkiem, z którym rozumiem się bez słów i uwielbiam z wzajemnością od wielu lat jest skrzydłokwiat. Z nim na koniec świata mogłabym.
Może przyda się im trochę nawozu?
Skrzydłokwiaty są super, marzy mi się taki. Najlepsze w nich jest to, że oczyszczają powietrze ze szkodliwych substancji. Z takim filtrem to nie tylko na koniec świata, ale jeszcze dalej. 🙂
Moim chwilowym problemem jest to, że nie mam żadnej doniczki, a ile można tego biednego liścia trzymać w słoiku po malinach 😀 Szczerze mówiąc nie wiem, gdzie w samym centrum dostać doniczkę, w końcu nie sprzedają jej w lidlu.
Sama zabiłam już jednego sukulenta (okey, to nie moja wina, tylko wilgotnego lata). Moja współlokatorka trzyma różne paskudy na moim parapecie (kwitnący mech, jakieś sukulenty, jakieś małe porosty, muchołówkę i awokado) i bardzo wokół nich skacze. Ja tak nie umiem. Rośliny kojarzą mi się głównie ze zbieraniem kurzu, problemami, wysypaną ziemią i robalami. Toleruję paprotki i sukulenty.
Zielistki to potwory. Ukradliśmy kiedyś jedną sadzonkę ze szpitala, i w przeciągu kilku lat całe mieszkanie było dokumentnie zawalone zielistkami, bo mama nie miała serca wyrzucać tych ich sadzonek. Zielistki stały nawet w łazience. Czułam się jak podczas ataku zombie-zielistek 😛 Nigdy więcej.
A to prawda, znalezienie sklepu z doniczkami w centrum miasta graniczy z cudem. Nie wiem, co się stało, ale strasznie trudno wpaść na kwiaciarnię. Jeszcze na nią nie trafiłam w mojej nowej okolicy, więc po doniczki i zieleninkę jeżdżę do centrum handlowego, gdzie jest Leroy Merlin.
Robale są fuj, to prawda, zgadzam się, ale występują w ogródkach, w roślinach doniczkowych raczej ich nie uświadczysz… No, w każdym razie paprotki uwielbiam, więc mam nadzieję, że możemy sobie przybić piątkę. Natomiast Twoja historia o zielistkach totalnie mnie rozwaliła. To prawda, są płodne jak stado królików. 😀 😀 😀
Pozdrowienia!
A ja nie umiem hodować roślin 🙁 nawet zamiokulkasy ledwo się u mnie trzymają.