Nie powinnaś była tego pisać. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy słyszałam to zdanie. Albo: wstyd, że opowiadasz takie rzeczy publicznie. Albo jeszcze pełne wyrzutu: jak mogłaś tak mnie podsumować na blogu! Pamiętam też: ale musisz mieć wielkie ego, skoro piszesz o sobie bloga. Za każdym razem, kiedy spotykałam się z takimi zdaniami pod swoim adresem, brałam je głęboko do siebie. Bolało.
Czasem dalej boli, zwłaszcza, jeśli coś takiego mówi własna mama. Na szczęście, było to dawno, dotyczyło Piromanów, nie bloga, no i racja była po obu stronach. Książkę oczywiście trudniej unicestwić niż bloga, bo tak, zastanawiałam się nad jego usunięciem, też sporo czasu temu, po zrozumieniu, że moi znajomi mnie czytają. I część z nich widziała siebie w zupełnie innych opisywanych przeze mnie ludziach. (Bossy widział siebie pewnie w każdym akapicie*). W końcu jednak zamiast podawania mglistych przykładów, stwierdziłam, że będę szczera. Jeśli będę wspominać o innych ludziach, to z imienia i nazwiska, ewentualnie ksywy lub przez pryzmat tego, kim dla mnie ta osoba jest. Powtórzę: chciałam być szczera i prawdomówna.
I wtedy się okazało, że prawda nie istnieje.
Inspiracją do napisania tego wpisu jest post Miniaturowej, która wychodzi z założenia, że tak długo, jak jesteś uczciwy i nie zdradzasz sekretów, zwłaszcza tych rodzinnych, możesz sobie spokojnie pisać bloga i wszystkich, co na Ciebie psioczą, mieć po prostu w poważaniu. To piękne założenie. Utopijne. I dla mnie nie do zrealizowania.
Z dwóch powodów.
Pierwszy problem tkwi w mojej osobowości. Boję się mówić ludziom prosto w twarz, co mi się w nich nie podoba. Na blogu zaś jestem większym kozakiem. I nie chodzi o to, że krytykuję moich znajomych na forum publicznych, o nie! Tylko bardziej zdecydowana jestem, wystukując słowa na klawiaturze niż konfrontując się w cztery oczy z innym człowiekiem. Potem niektórzy myślą, że jestem odważna i wygadana. Błąd. Mam problemy z podejmowaniem decyzji i zdarza mi się nawet, że momentami zmieniam się w jąkałę. Dodatkowo temperament mam taki, a nie inny, więc zachodzą podejrzenia o mojej dwubiegunowości. Najpierw, w rzeczywistości, łażę wkurzona i rzucam mięsem na prawo i lewo, a kiedy wieczorem opisuję jakąś sytuację na blogu, potrafię już być całkowicie zen. Zatem część ludzi myśli sobie: ale fałszywe z niej krówsko. Nie chcę być fałszywa. Czasami (zwłaszcza w ostatnich miesiącach) po prostu częściej się boję, więc tracę pewność siebie i takie są efekty.
Drugi problem jest taki, że życie potrafi być cholernie skomplikowane. Niektóre historie, które przydarzają się mnie lub moim znajomym, zasługują bez wątpienia na opisanie. Po to, by kogoś ustrzec przed podobnymi wydarzeniami. Albo pokazać, że mimo wielu przeszkód można dalej żyć z wysoko podniesioną głową. Ale nie da się. Czasem czarne charaktery, na które trafiamy w swoim życiu, są zbyt znanymi, wpływowymi osobami i mogą nam zrobić jeszcze większą krzywdę. Innym razem, nawet z najlepszymi intencjami, możemy być źle zrozumiani, bo ci, którzy nas czytają, oceniają nas własną miarą, a nie zawsze ich sumienie jest czyste jak łza. Kiedy indziej trzeba po prostu dojrzeć, by podjąć się jakiegoś tematu, więc choć coś bardzo mnie gryzie, o czymś bardzo chciałabym napisać, czuję, że to jeszcze nie czas. A ten może nigdy nie nadejść. I to dodatkowo boli.
Ostatecznie dzień, w którym ludzie próbują zamknąć mi usta, przydarza mi się bardzo często. Ale tym akurat się nie przejmuję, bo wiem, że z moją pisaniną zawinę się dopiero po śmierci. Nie piszę po to, by pisać, tylko po to, by zmieniać świat na lepsze. Świadoma jestem tego, jak bardzo słowa mogą krzywdzić, ale wierzę również w ich uzdrawiającą moc. To dla Was, moich Czytelników, chcę być coraz odważniejsza i mądrzejsza. Jak najlepiej potrafić dobierać słowa, by moje intencje były jasne w przekazie.
Dlatego tak długo, jak będziecie czuli, że pomagacie swoimi tekstami choć jednej osobie, warto, byście prowadzili swoje blogi. Nawet, jeśli zalewa Was fala hejterstwa albo złośliwości ze strony innych osób. Oni nie wiedzą, jak wiele odwagi trzeba, by tworzyć, zwłaszcza w takiej formie, jaką jest blog. Jak wiele delikatności, mądrości i pracy trzeba włożyć w to, by nasze słowa stanowiły prawdziwą wartość. Nigdy o tym nie zapominajcie.
Z życzeniami spokojnej pracy twórczej,
Wasza
Oj tak, pisanie bloga to ryzykowna, odpowiedzialna i niezwykle mozolna praca. Głowa w chmurach, a stopy na polu minowym:)) Przekonuję się o tym każdego dnia, choć bloga prowadzę od bardzo niedawna. I mocno wierzę w to, że sensowne to zajęcie (zastrzelę się chyba, jeżeli dojdę do wniosku, że nie – te wszystkie strawione nad klawiaturą dni i noce, kiedy mogłabym brać życie garściami, ehi!). Podziwiam twoją otwartość, bo sama tak nie umiem. A jak bardzo chcę się nauczyć, to zaglądam do ciebie:)) Serdecznie pozdrawiam!
Szlachetne, aczkolwiek ja z tego wszystkie odpadam zaraz po sformułowaniu „chcę zmieniać świat na lepsze”. I może dlatego pozbyłam się bloga, który bywał zbyt osobisty, i piszę o książkach, od razu kryjąc się pod maską cynika i kogoś niemiłego (nazwa bloga nie ma takiego wydźwięku bez powodu…). Uważam, że wzniosłe ideały o zmienianiu świata są spoko, i patetyczne „zamykanie ust” też jest spoko. Nie trawię słowa „fałszywy”. jest gimbusiarskie. Tak jakby ludzie nie mogli zmieniać poglądów, poznawać nowych faktów o sytuacji, zmieniać się wewnętrznie. Głupota.
Ale na wszystko to patrzę zza szklanej ściany, bo ja nie wierzę w żaden „lepszy świat” ani „gorszy świat”, a tym bardziej za płonne uważam robienie z nim cokolwiek. Więc teoretycznie rozumiem, ale praktycznie Twoje podejście jest dla mnie równą abstrakcją jak kubistyczne obrazy. No i dlatego pisze o książkach. A moi rodzice i rodzina nigdy nie dowiedzą się, że piszę bloga, bo niby po co? Znajomych wtajemniczyłam dopiero po kilku latach i nadal nie wszystkich. Może to dziwactwo. Może budowanie szańców dla swojego świętego spokoju…