Sukces się nie liczy, wiecie? Ważne są chwile, które spędza się z rodziną. Albo małe rzeczy dostarczające nam przyjemności. Szczęście nie tkwi w tym, co osiągnęliśmy, tylko w nas samych. Nie musimy być sławnymi osobami czy posiadaczami ekskluzywnych aut. Nawet to, czym się zajmujemy, nie ma większego znaczenia.
Wiecie, co sobie myślałam jeszcze kilka lat wstecz, kiedy czytałam podobne frazesy?
Upsi, komuś tu chyba w życiu nie wyszło, że wypisuje takie brednie.
A wiecie, co teraz myślę?
Że byłam bardzo głupia.
I rzecz jasna od razu sprostuję, bo możecie wysnuć fałszywe wnioski przez zastosowany przeze mnie czas przeszły. Nie, nie, teraz nie jestem wcale mądra. Jestem mądrzejsza może o pięć przeżytych lat od tamtego momentu, ale głupia się urodziłam i głupia umrę. Jestem tylko człowiekiem. Mam tylko jeden umysł. Co prawda udaje mi się wykorzystywać znacznie więcej niż 10% mózgu, ale social media, szum informacyjny, pęd i nerwowość dzisiejszego społeczeństwa z pewnością nie wpływają korzystnie na moje zdolności rozwojowe.
Po prostu jestem bogatsza w doświadczenie rozstawania się z pracą po trzech latach i lekturę książki Być szczęśliwym na Alasce, którą każdemu gorąco polecam, choć nie jest wcale łatwym poradnikiem. Filozofia przedstawiona przez Rafaela Santandreu może się wydawać niektórym zabawna, ale dla mnie ma ręce i nogi. Sprawdźcie sami, w czym tkwi Wasze prawdziwe szczęście, bo jeśli nie w Was samych, to macie problem.
Marzec minął mi jak z bicza strzelił i otworzył oczy na wiele spraw. Wiecie, sama o sobie myślę, że jestem pisarką, ale sporo osób kojarzy mnie raczej z tego, że zajmuję się wydawaniem książek. A stanowczo wolę pisać niż robić ludziom książki i uczestniczyć potem w ich spotkaniach autorskich, zadając sobie pytanie: czemu to nie jest mój wieczorek prozatorski? Czemu ja nie jestem na scenie, o co chodzi? Zamiast narzekać, muszę wreszcie coś z tym zrobić.
A co z kasą? Oczywiście irytuje mnie brak komfortu finansowego. Wczoraj od rana byłam nie w humorze, bo nie wiedziałam, czy na koncie znajdą się jakiekolwiek pieniądze na bilet powrotny do domu rodzinnego. Okazało się, że starczyło nawet na latte. W ten sposób pozbawiłam się chyba możliwości powrotu do Poznania, na kolejny bilet już raczej nie starczy, ale jestem francuskim pieskiem. Wiem, że to moja słabość. Dlatego pora wdrożyć kolejną rzecz, którą zrozumiałam dopiero w tym miesiącu.
Wolę w ogóle nie zarabiać pieniędzy, niż narobić się za grosze.
Czy to jest stanowisko egoistyczne? Czy to dobrze, czy źle?
Wiem, że pieniądze też ogłupiają i czynią ludzi swoimi niewolnikami. A ja nade wszystko pragnę wolności. Powoli odnajduję ją w swojej głowie, przekraczając kolejne bariery. Na przykład stres spowodowany mailami i telefonami.
Dzisiaj na to wpadłam. Dzięki mojemu tacie.
Widzisz, życie bez telefonu jest bardzo łatwe i przyjemne. Jeśli ktoś się nie może z tobą skontaktować, to nie może niczego od ciebie chcieć. A bardzo mało ludzi dzwoni, żeby po prostu zapytać, co u ciebie. Większość chce albo twojej kasy, albo gorzej, twojego czasu.
Mój tata uwielbia zostawiać komórkę w swoim samochodzie. Ale wydaje mi się, że problemem nie jest dzwoniący telefon, tylko to, jak na niego reagujemy. Jeżeli jakieś osoby wchodzą nam na głowę, to nie jest to ich wina. To my sobie na to pozwoliliśmy. Dlaczego?
Bo albo jesteśmy do tego zobowiązani (dzwoni szef, jak nie odbierzemy, to nas wyleje; dzwoni mama, jak nie odbierzemy, to się obrazi i nie dostaniemy obiadu), albo nie chcemy nikomu robić przykrości.
Tymczasem, zobowiązania są tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebujemy od drugiej osoby (czyli właśnie na przykład wypłaty albo domowego rosołu). Warto sobie uświadomić, czy naprawdę potrzebujemy czegokolwiek od tego, kto nas męczy albo czegoś wymaga. A potem przeanalizować, co możemy w tej relacji zmienić.
I zacząć działać.
Może się okazać, że niepotrzebnie się stresujemy, bo nie jesteśmy ani nic nikomu winni, a jeśli ktoś się na nas obrazi za to, że jesteśmy szczerzy i bezpardonowi, to akurat już nie będzie nasz problem. (W dochodzeniu do tego wniosku pomógł mi wpis Blogierki o karmie).
Powoli zmierzamy do konkluzji tego postu.
Byłam w marcu po raz czwarty na Kolosach i nie widziałam żadnej prezentacji. Może kilka krótkich fragmentów, zawsze jednak było coś do zrobienia. Swoją drogą, przy naszym stoisku i tak kręcili się ciekawi ludzie, lecz najciekawszych oczywiście spotykało się na papierosie. Na przykład Krzyśka. (Story of a life). Trzeba było jechać tam cztery razy, żeby dowiedzieć się, gdzie powinnam się znaleźć.
To nie jest takie proste, ale odpowiedzią zawsze powinno być: tu i teraz.
Jestem więc tu, w domu rodzinnym, na maleńkiej kanapie w salonie, bo oddałam mamie swoją sypialnię. Leżę pod schodami, naprzeciwko wisi obrazek Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nie jest super wygodnie, ale dobrze mi. Dzisiaj upiekłam sernik, jutro dalej będę pichcić i sprzątać. Nie wiem, jak moje życie będzie wyglądało w niedzielę czy następne tygodnie. Może w kwietniu u uda się pojechać do Pragi, może nie. Może skończę 26 lat, może nie dociągnę, bo spadnie mi coś na głowę. Wiecie, różnie bywa. Mam co prawda plan, jestem zorganizowaną osobą, są projekty do zrealizowania. Ale wszystko to mogę, a nie muszę.
Jedyne, co muszę, to oddychać, bo bez tlenu po prostu umrę.
A oddychać będę teraz powoli i z rozkoszą, bo powietrze przestaje gryźć zanieczyszczeniami, a zaczyna smakować wiosną, szczęściem i wolnością.
Tego Wam życzę z okazji Świąt: niech Wam zając przyniesie koszyk pełen wiosny, szczęścia i wolności.
Wiosna, szczęście i wolność, piszę to po raz trzeci, bo tak mi się te słowa podobają. Rozkoszne są, naprawdę. O wiele bardziej niż słowo: sukces.
Buziaki!
Wasza
Taką mam okrutną ochotę coś napisać od rana, coś takiego odtwórczego, ale wyjdzie po prostu zwykle tak jak zawsze. Dobrze, że przypomniałaś mi, że najważniejsze, że należy oddychać, bo bez oddychania mnie nie będzie, a reszta pewnie się poukłada. Chciałam uciec z bloga, ale zobaczyłam, że krajanka poznanianka to zostałam! Pozdrawiam.
Wdech i wydech!
Jak masz ochotę pisać, pisz, nie ma co zakładać, że wyjdzie jak zawsze, jesteśmy tylko ludźmi, możemy się pomylić. Zwłaszcza w temacie pisania, bo nie jesteśmy tutaj w ogóle obiektywni.
Dzięki, krajanko Poznanianko! I serdeczne pozdrowienia!
Bardzo fajny, pozytywny post 🙂 Daje do myślenia na ten początek wiosny..żeby może zmienić nastawienie do wielu spraw 🙂 Przyjemny blog, będę obserwować!:) Pozdrawiam 🙂
Dziękuję, droga Arleto. Mam nadzieję, że będziesz do mnie wracać. Serdeczności i smacznego jajka! 🙂
Chyba jestem za młoda albo zbyt inna, bo żaden z przedstawionych problemów mnie nie dotyczy i nie zauważałam, by był problematyczny. Telefon ratuje mnie przed samotnością i rozmawianiem z męczącymi ludźmi, z którymi muszę rozmawiać. Nigdy nie miałam dużych pieniędzy, więc też do nich nie dążę. Życie bez osiągania czegoś – nie wiem, czy wielkiego, może po prost fascynującego – jest puste i bezsensowne. Próbowałam nie mieć ambicji – u mnie to nie działa – czuję, że żyję, dopiero kiedy szaleję, ciągle coś robię, jestem non stop zajęta, nie mam czas myśleć. Baardzo lubię nie mieć czasu myśleć. A dom rodzinny na pewno nie kojarzy mi się z wolnością. Przed każdymi świętami wpadam do przyjaciela, i wtedy właśnie najlepiej mi się oddycha. Moje stare miasto, które opuściłam, pozwala nabrać dystansu do Poznania, mam pełną swobodę, mogę zrobić cokolwiek i zachowywać się dokładnie tak, jak bym chciała, bo przyjaciela już nic u mnie nie zdziwi. W domu nie mogę być szczera i otwarta, a ciągły gwar, hałas mnie męczą i doprowadzają do bólu głowy. Cudownie jest wpaść na wieś, posłuchać hałasu ptaków , zobaczyć ten malutki mikroświat skupiony wokół sklep i kościoła – ale to nie był nigdy i nie będzie mój świat i raczej nie będę w nim szczęśliwa. Więc święta mnie męczą. Wolę swoją codzienną pracę i swoją miejską wolność.
Ależ mnie melancholia ogarnęła po lekturze Twojego komentarza. 😀
Może to różnica charakterów, faktycznie, ale jednak skłaniam się ku różnicy wieku, wiesz?
Bo kilka lat temu, pamiętam dokładnie, bo pisałam o tym na blogu, żyłam tak, jak Ty. Pragnęłam być pro, we wszystkim. I to szybko. Załatwić jak najwięcej, dać z siebie 200%, działać bezustannie. Nie miałam czasu na myślenie, zastanawianie się, działałam i wokół mnie sporo się działo. Akcję stawiałam ponad rozważeniami, które często wydawały się bardzo kłopotliwe. Bo przypominałam sobie o złych rzeczach. Uważałam, że mi to niepotrzebne. I uciekałam jak najdalej od domu rodzinnego. Tam się zupełnie nic nie działo, prócz ewentualnych kłótni z rodzicami, które wynikały z tego, że zaczynałam mówić prawdę. O czymkolwiek. Dlatego łatwiej było albo nic nie mówić, albo udawać, że jestem grzeczną dziewczynką, co mnie wykańczało. Dlatego niechętnie wracałam na wieś. W Poznaniu za to żyłam pełną piersią. Akademik był mi domem, tam byli przyjaciele, którzy borykali się z podobnymi problemami i wspólnie staraliśmy sobie pomóc.
Świąt swoją drogą nadal nie cierpię, zwłaszcza Wielkanocy.
Ale teraz zaczynam powoli czuć się dobrze wszędzie. Dalej ubiegam biegać, załatwiać, działać, ale… bez chwili oddechu, bez medytacji czy biegania, podczas którego mogę obmyślić rozwiązanie jakiegoś problemu (co niestety jest bolesne, ale i niezmiernie oczyszczające), dawno bym się spaliła. Potrzebuję powietrza, przestrzeni, pobycia z rodzicami, którzy i tak dalej mnie irytują, ale po latach przynajmniej wiem, dlaczego.
Tak czy siak – piona, rozumiem Cię doskonale i mam nadzieję, że moje problemy Ciebie nie będą dotyczyć. Trzymam za to gorąco kciuki. 🙂
Fantastycznie ujęłaś sedno tematu i uświadomiłaś bardzo wiele. Tak na prawdę nasze szczęście każdego dnia zależy tylko i wyłącznie od nas samych, dlatego warto odnaleźć swój złoty środek. Dzięki za ten wpis. Wesołych Świąt! 🙂
A mi wordpresssopiero teraz powiedział o tej wzmiance?! Mamy zaraz listopad :D. Anyway cieszę się, że skłoniło do refleksji mje blogowe rozkminianie :):*.