Zazwyczaj, kiedy oglądam film sensacyjny, nie zakochuję się w głównym bohaterze. Wolę postaci drugoplanowe, tych słodkich fajtłapowatych pomagierów, grzeszących raczej intelektem niż siłą mięśni i wspaniałomyślnością. To samo w książkach. Im mniej jakiejś postaci, tym jest po prostu ciekawsza. Ale oto nadszedł czas, bym zmieniła punkt widzenia, bo w Drugiej rzeczywistości autorstwa Andrzeja Mathiasza taki właśnie bohater gra pierwsze skrzypce.
Tom Clark to młody, światowej sławy haker, który staje się szefem Cieni. Ich zadaniem jest ochrona najpotężniejszego we Wszechświecie wirusa, za pomocą którego wojsko chce stworzyć broń masowego, informatycznego rażenia. Jak to jednak w życiu bywa, broń zwraca się przeciwko swoim twórcom, opanowując po kolei każdą, najmniejszą nawet dziedzinę życia, by dokonać całkowitej zagłady ludzkości. Pokonać wirusa może tylko Tom Clark, który…
Ginie na pierwszych stronach książki.
Co za niefart.
A jednak. Jakimś cudem (być może cudem techniki albo siły wyższej, sprawdźcie sami), Tom powraca. Nie powiem na temat rozwoju fabuły już nic więcej, ale jest naprawdę ciekawie. Jeśli jesteście miłośnikami dobrej rozrywki w formie sensacji z odrobiną romansu i fantastyki, szybkiej akcji z mnóstwem niespodziewanych zwrotów oraz mocno zarysowanych charakterów, zdecydowanie jest to książka dla Was.
Ale to nie wszystko. Bo gdyby to było na tyle, pewnie nie zadałabym sobie trudu pisania o tej książce. Księgarnie w końcu pękają w szwach od zatrzęsienia lektur, które przynoszą tylko i wyłącznie kilka chwil relaksu.
Druga rzeczywistość jest książką niekonwencjonalną, skłaniającą nas do refleksji, ale niezbyt ciężkiej, nie obawiajcie się. Zamiast tego: zastanówcie się.
Jak zaczynacie dzień?
Pewnie wstajecie z łóżka, obudzeni dźwiękiem budzika, wydobywającego się z Waszego telefonu. Włączacie laptopa, by sprawdzić maile, idziecie do łazienki, gdzie używacie może elektronicznej szczoteczki, a później, w kuchni, robicie sobie kawę z nowego ekspresu, który także jest w pewnej mierze elektroniczny. W drodze do pracy albo zakładacie na uszy słuchawki, słuchając muzy ze Spotify’a, albo w samochodzie korzystacie z funkcji inteligentnego parkowania. Aplikacja Endomondo mówi Wam, ile kilometrów przebiegliście na podstawie sygnału GPS-u, więc po chwili dzwoni do Was przyjaciółka, czy może do Was dołączyć, bo akurat jest w pobliżu z dzieckiem w parku, więc poplotkujecie sobie troszkę. Potem lądujecie niefortunnie w McDonalds, bo dzieciakowi zachciało się shake’a, a Tobie wibruje smartfon, prosząc, byś ocenił restaurację i wrzucił do sieci kilka fotek. Wieczorem podczas przeglądania Facebooka pojawiają ci się reklamy dokładnie tych sukienek, o której rozmawiałaś dwie godziny wcześniej z kumpelką. Hmmm…
Ostatnio moja przyjaciółka powiedziała mi, że Norwegia ma być pierwszym krajem, z którego znikną papierowe pieniądze i w zupełności zastąpi je waluta elektroniczna. Ja przepraszam bardzo, ale czy bezdomni będą łazić po Norwegii z terminalami w kieszeniach?
I co, jeśli wkradnie się wirus, który zmieni szyfrowanie w bankach i z plusa na koncie uczyni minus?
Po lekturze Drugiej rzeczywistości moja paranoja jeszcze przybrała na sile. Bo skoro Andrzej Mathiasz, artysta, człowiek kultury, pisarz i filmowiec, z takimi szczegółami potrafi opisać szereg niefortunnych zdarzeń, które mogą bardzo szybko doprowadzić do zagłady ludzkości, to myślę sobie: co z prawdziwymi hakerami? Co z tymi, którzy pracują dla Rosji, Chin i USA i zajmują się podobnymi działaniami? Znacie tę zasadę: jeśli jeden człowiek na coś wpadł, taka rzecz już pewnie została wymyślona i udoskonalona przez innego człowieka, dużo wcześniej.
Jak więc zatrzymać tę nieszczęsną, samonapędzającą się przez media społecznościowe mroczną karuzelę?
Po pierwsze: przeczytać książkę Druga rzeczywistość Andrzeja Mathiasza. (Niepozbawioną oczywiście drobnych wad, takich jak chociażby drażniące fuck wypowiadane co chwila przez detektywa Skalsky’ego — skoro książka jest po polsku, to czemu po prostu nie nasza rodzima kurwa?, na które wszak można przymknąć oko z powodu czarującego głównego bohatera).
Po drugie: przywiązywać uwagę do błahostek. Wiem, czasami jesteśmy zbyt leniwi, ale przeczytajmy chociażby ten artykuł i zmieniajmy od czasu do czasu nasze hasła. Pamiętam, kiedy na WTK 2015 mojego laptopa zaatakował wirus i zaczął zjadać mi pliki tylko dlatego, że nie miałam zainstalowanego aktualnego antywirusa na komputerze. Wiecie, ile dobrych tekstów poszło w cholerę?
Po trzecie: zastanowić się nad tym, co publikujemy w Internecie, po co i kto może być tego odbiorcą.
Reasumując, myślcie i czytajcie, zwłaszcza takie pomysłowe, niebanalne książki, bo choć temat dosyć oklepany, to ubrany w niebanalne przemyślenia i mnóstwo oryginalnych konceptów.
Za możliwość lektury z całego serca dziękuję Autorowi.
Polecam i pozdrawiam!
Wasza
Brzmi naprawdę ciekawie. Z chęcią bym przeczytała 🙂
Lubię takie nieoczywiste początki! Lektura zapowiada się ciekawie i wskakuje na moją listę do przeczytania 🙂
Zapowiada się fajnie! Książka zdecydowanie w moim typie. Ps. mam to samo z głównymi i drugoplaowymi bohaterami hehe 😀
Twoja paranoja i mi się lekko mówiąc zaczęła udzielać czytając ten artykuł, ale prawda jest taka że obecnie żyjemy w takich czasach, że jest się czego bać – bo jesteśmy zbyt skomputeryzowani. Po książkę może kiedyś sięgnę 😉
Mój kumpel bardzo poważnie podchodzi do tematu bezpieczeństwa i anonimowości w sieci, więc ja też trochę od niego przejmuję. Ale chyba nie chcę karmić tej fobii, bo tak naprawdę mam na to bardzo mały wpływ… Ostatnio mam schizę na punkcie poznańskiej peki na legitymacji studenckiej – odbijam ją przy wejściu i wyjściu, i nie mogę powstrzymać się od wyobrażania sobie, że coś może ukraść mi tak dane z karty studenckiej i karty płatniczej, która leży obok w portfelu. Plus, jak się okazuje, peka potrafi rozmagnesować kartę… I weź nie bądź histerykiem w tym świecie :c
heh.. Ja dwa miesiące temu kupiłem kilka książek i do dzisiaj z braku czasu nie zacząłem ich czytać. Mam takie zaległości, że nawet myśleć o nowościach nie chcę..:)
Czasem obawiam się o moje bezpieczeństwo w sieci i staram się przywiązywać do tego wagę, ale nie jestem też przesadnie przezorna. Może to dobrze, może nie, ale przynajmniej nie popadam w paranoję 😉 Książka jest ciekawa, może w wakacje, gdy będę miała więcej czasu, po nią sięgnę 🙂
Znakomita recenzja! Przeczytałam z olbrzymią przyjemnością, ale – i tu się poskarżę – mocno się wystraszyłam. Czy ty dziewczyno musiałaś pozbawić mnie złudzeń, że żyję w najlepszym (i najbezpieczniejszym) ze światów?! I teraz rozglądam się nerwowo za plasterkiem, bo stary właśnie odpadł mi z kamerki. Za hasłami do kont nawet nie będę się oglądała, bo i tak nigdzie ich nie znajdę. Jeśli pieprznie tu jakiś wirus, polegnę na pierwszej linii frontu. Właściwie już na przedpolu… No i na co mi było czytanie twojej recenzji… A – już wiem! Dla czystej rozkoszy czytania. Bo wysmażyłaś rzecz naprawdę smakowitą. Pozdro!:)