Mogłabym tutaj umieścić pięćset zdjęć i filmików, ale… no, jednak nie. W tej notce nie użyję nawet najlepszych zdjęć. Bo Islandię powinniście zobaczyć sami, własnymi oczami, a nie cudzymi. Przedstawię Wam zatem kilka fotografii ze Złotego Kręgu, byście wiedzieli, czego mniej więcej się spodziewać. Ale pamiętajcie, że to tylko ułamek piękna, który tam zastaniecie. Zapraszam na Islandię!
Do krainy lodu i ognia przylecieliśmy na przełomie lutego i marca, raptem na kilka dni. Jeśli interesują Was koszty takiej imprezy, przeczytajcie wpis o finansach. Jak rasowi turyści, którzy pierwszy raz odwiedzają tę niesamowitą wyspę, postanowiliśmy zrobić rundkę po Złotym Kręgu. O ile stacjonujecie w Reykjaviku lub okolicy, to również Wasze must see. Wszystkie atrakcje, prócz ostatniej (krater Kerið) były darmowe. Islandczycy zarabiają na sklepach z pamiątkami i knajpkach przy punktach turystycznych, gdzie ceny są horrendalne. Weźcie zatem ciepłe ubrania, termosy z herbatą lub kawą oraz kanapki i przekąski. A potem ruszajcie na zwiedzanie Złotego Kręgu!
Jedna uwaga: w Islandii Południowej znajduje się najwięcej dróg, nigdzie indziej w kraju aż tyle nie uświadczycie. Wszystkie łączą się z drogą nr 1, więc jazda autem nie będzie stanowić problemu. Ale autobusy… No cóż, są drogie i nieobliczalne. Rozkład zmienia się w zależności od pory roku, więc najlepiej będzie, jak już na lotnisku wypożyczycie auto.
Park Narodowy Þingvellir (Thingvellir)
To magiczne miejsce pełne historii i duszy kraju. Właśnie tu zebrali się po raz pierwszy islandzcy osadnicy, by potem przez blisko tysiąc lat spotykać się w postaci demokratycznego zgromadzenia. Mówi się, że Reykjavik to głowa Islandii, a Þingvellir to jej serce. Organizuje się tu najważniejsze uroczystości kościelne i państwowe. Mieści się tu nawet letnia rezydencja premiera!
Þingvellir położony jest na Grzbiecie Śródatlantyckim. Tylko tam oraz w Wielkich Rowach Afrykańskich można zaobserwować na lądzie rozstępowanie się dwóch płyt tektonicznych. Park leży pośrodku nich, czyli między Płytą Eurazjatycką (która przesuwa się co roku o 3 mm), a Płytą Północnoamerykańską (która przesuwa się o 4 mm). W ciągu ostatnich dziesięciu tysięcy lat dolina Þingvellir powiększyła się o 70 m szerokości i 40 głębokości!* Niesamowite, prawda?
Trudno pisać o przyrodzie w tym miejscu. Wodospady, kręte ścieżki, mchy, stawy, pagórki, wąwozy, szczeliny… Wszystko zupełnie inne niż cokolwiek, co widziałam wcześniej. W baśniowym, acz niepokojącym klimacie… Zresztą, zobaczcie sami. Zapraszam!
Ponieważ ja głównie bawiłam się gimbalem (który rozbiłam jeszcze tego samego dnia), mam więcej filmów niż zdjęć. Fotografie, które widzicie powyżej, zostały wykonane tylko częściowo przeze mnie. Duży wkład w to fotostory ma Ada, Michał i mój ukochany.
Prócz przyrody, w Þingvellir można poznać historię Islandii poprzez odwiedzenie mieszczącego się tam narodowego cmentarza. Spoczywają tam najwięksi bohaterowie kraju. Naprzeciwko zaś mieści się kościół. Zbudowano go w 1859 roku dokładnie w miejscu, gdzie stała pierwsza świątynia Islandczyków, wzniesiona tuż po przyjęciu chrześcijaństwa w 1000 r. n.e.
Bardzo żałuję, że nie zawędrowaliśmy poza główną część turystyczną parku. Na jego północnym krańcu znajduje się bowiem całkiem łatwy do zdobycia szczyt, liczący 1085 m, czyli Syðstasúla. Czytałam także o Armansfell (765 m), zamieszkiwany podobno przez zaginionego pasterza oraz opiekuńczego ducha imieniem Arman. W ogóle w Islandii bardzo ciekawe jest to, jak wiele nazewnictwa pochodzi od imion ludzi, którzy wg nas, mieszkających w kontynentalnej Europie, nie zrobili spektakularnego. Ktoś zaginął w okolicy i proszę, już zamienia się w byt nadprzyrodzony, patrona wzgórza, a górę nazywa się jego imieniem. To tak jakby Nangę Parbat przemianowali na Szczyt Czapkinsa. Ciekawe, prawda?
Wodospad Gullfoss
To dotyczy też upamiętniania ludności w postaci pomników. U nas trzeba albo być głową państwa i rozbić się w tragedii samolotowej, albo międzynarodowej sławy pianistą, żeby zasłużyć na kamienną rzeźbę i postawienie na katafalku. Co najmniej! A tam, na Islandii, wystarczy coś zrobić. Np. przy Gulfossie na rzece Hvítá (z isl. biała rzeka) zbudowano wielki pomnik Sigríður Tómasdóttir. To na jej terenie mieścił się wodospad. Na początku XX wieku liczni deweloperzy chcieli wykupić jej ziemię, by zbudować elektrownię i wykorzystać potencjał wodospadu, ale Sigríður się postawiła. Wiedziała, że dzika przyroda jest cenniejsza niż pieniądze.
Wiecie co? W sumie to wyczyn porównywalny z napisaniem 57 mazurków, 16 polonezów, 19 walców… A już na pewno dużo większy niż rządzenie Polską!
Islandczycy znają się na prawdziwie wielkich czynach. Wy zaś zobaczcie, jak wielki jest Gulfoss!
Tak naprawdę, to umieściłam tutaj wodospad, bo pasował mi fabularnie pod tekst notki. Ale wcześniej przyjechaliśmy zobaczyć…
Gejzery w Geysir
Zapewne gdybyśmy wcześniej znali historię tego miejsca, nie stalibyśmy jak tołki przed największym z gejzerów, który jest obecnie w fazie uśpienia. Co jakiś czas lekko bulgocze, ale póki nie ma trzęsienia ziemi, nie ma co liczyć na jakąkolwiek eksplozję. Co innego przy Strokkurze (z isl. bańka), który mieści się tuż obok i jest obecnie najczęściej fotografowanym gejzerem na Islandii. Wyrzuca wodę na wysokość ok. 20 merów co jakieś 10 minut. Spacerowicze będą zadowoleni, bo pola geotermalne otacza wiele tras spacerowych. Bierzcie pod uwagę jednak, że zapach krystalicznie czystego powietrza co jakiś czas zostanie zmącony kontrowersyjną wonią siarki.
Geysir i Gulfoss dzieli jakieś dwadzieścia minut drogi samochodem, więc podróż nie zajmuje za dużo czasu i nie trzeba się spieszyć, by dotrzeć do kolejnego punktu, którego nie może zabraknąć na Waszej trasie Złotego Kręgu w drodze powrotnej do Reykjaviku.
Krater Kerið
Najpierw zapłaciliśmy po 300 koron islandzkich na łebka, a potem zanurzyliśmy się w kolejnych epickich doznaniach.
Ale zanim zacznę, nie omieszkam wspomnieć, jak bardzo przewodniki, z których korzystałam, mogą Wam namieszać. Otóż Islandia. Praktyczny przewodnik wydany przez Pascala w 2008 roku (sorry, niczego nowszego o Islandii w nowotomyskiej bibliotece nie mieli) pisze pokrótce, że krater liczy jedynie 3000 lat. Serio? Toż to by był istny noworodek w świecie wulkanów! Zabrzmiało mi to podejrzanie. Chciałam zasięgnąć informacji w o wiele lepszej lekturze National Geographic Islandia. Przewodnik turystyczny (z tego samego roku), ale tam w ogóle nie doszukałam się info o wulkanie Grímsnes, w którym mieści się Kerið. Mam nadzieję, że kolejne wydania obu przewodników są lepsze. Chociaż z drugiej strony, i tak wszyscy posiłkują się Wikipedią…
Tak czy siak, ostatnia erupcja wulkanu Grímsnes miała miejsce podobno ok. 3 500 lat p.n.e. Jest więc nieaktywny, a dno krateru wypełnia turkusowa woda. Ziemia dookoła ma czerwony kolor, zbocze porośnięte jest zaś zielonymi drzewkami. Totalny odjazd kolorystyczny! I nieziemskie wrażenia. Zgodnie z obietnicą, najciekawszych zdjęć nie wrzucam, zafundujcie sobie je sami.
Jak Wam się podobają zdjęcia? Które miejsce wg Was prezentuje się najlepiej?
Powiem Wam na koniec, że żałuję, iż nie zobaczyliśmy więcej atrakcji Złotego Kręgu.
Można jeszcze zahaczyć na południu Islandii choćby o Laugarvatn (słynne ze starej łaźni parowej i surfingu). Ciekawą opcją jest też lot albo rejs na wyspy Vestmannaeyjar (mieszkają tam maskonury!). Nieco dalej na południe jest najbardziej aktywny wulkan Hekla (1491 m), na który bardzo chciałam wejść, ale nie udało nam się tam dotrzeć… Ostatecznie po zwiedzaniu Złotego Kręgu bardzo dużo turystów wykorzystuje pozostałą część dnia na wizytę w Błękitnej Lagunie. Ponieważ chcieliśmy przyoszczędzić, nie wybraliśmy się tam. Żałuję tego skąpstwa, ale dzisiaj przynajmniej mam za co opłacić mieszkanie. 😉
Jeśli chcielibyście powtórzyć naszą trasę, kliknijcie tu i przenieście się do Google Maps!
Kolejne dni na Islandii były równie fantastyczne, więc jeśli ten wpis Was zainteresował, bardzo się cieszę. Dajcie znać, to może wspomnę o kolejnych i puszczę w eter kolejne zdjęcia.
Trzymajcie się i do zobaczenia na szlaku!
Wasza
Nie umiem wybrać jednego, wszystkie są super!*.* Naprawdę piękna wycieczka!
Mega dzięki, Justyna, bardzo mnie to cieszy! Gorące pozdrowienia!
ja chce więcej, ja, ja!
Kampera trzeba było wynająć na miejscu! 🙂 Pięknie prezentuje się na zdjęciach surowość krajobrazów.
Ta, jasne, kampera! Gdyby ktoś jeszcze miał z nas takie doświadczenie… 😀
Zdecydowanie zdjęcie oraz samo miejsce wodospadu wyróżnia się ! Coś niesamowitego. Planowaliśmy Islandię w tym roku ale jednak musi poczekać. Teraz jestem jeszcze bardziej pewna, że warto ! 🙂