Dawno nie spotkałam się z tak dobrym tytułem, który idealnie podsumowuje treść książki. Latynoska euforia z Hollywoodem w tle to prawdziwa podróż literacka, z której zostają tylko dobre wspomnienia – właśnie taki tekst napisałam na tyle okładki, a Szymon Majewski dodaje, że opowieści i wspomnienia Andrzeja Zbrożka są gorące i ciekawe niczym Meksyk, w którym mieszkał. Jak to się stało, że mieszkający w Warszawie licealista już kilka lat później zagra w filmie reżyserowanym przez Davida Lyncha? Zapraszam na wpis o niezwykłym człowieku i arcyciekawej lekturze.
Latynoska euforia z Hollywoodem w tle podzielona jest na dwie części. Pierwsza to wspomnienia autora, jeszcze z czasów wczesnej młodości, kiedy mieszkał w Warszawie i obracał się w towarzystwie tamtejszej bohemy. Zaraz później Andrzej Zbrożek porywa nas ku przygodom w Meksyku. Jego szalone, bez wątpienia nietuzinkowe perypetie na planach filmowych uwiodą każdego czytelnika. Nie inaczej jest w drugiej części książki, która opisuje podróże aktora. Meksyk, Hawana czy Buenos Aires poznajemy jednak nie okiem podróżnika, a prawdziwego mieszkańca Ameryki Południowej. To fascynujące doświadczenie. Dzięki temu możemy dowiedzieć się o tych miejscach dużo więcej niż ze zwykłych książek podróżniczych, w których miejsca opisywane są zdawkowo, a autor staje się bohaterem wątpliwie ciekawych przygód.
I wtedy przypomniałem sobie pewną latynoską przypowieść, zakończoną takim oto zdaniem: el mal que haces se queda en ti; el bien que haces se te devuelve. Zło, które czynisz, zostanie w tobie; dobro, które czynisz, zwróci się podwójnie.
Andrzej nie jest bohaterem swojej książki. Główną rolę odgrywają spotkani przez niego ludzie, często totalnie nieszablonowi artyści, jakich dzisiaj już nie sposób uświadczyć. Prym wiodą także szczególnie ważne dla niego miejsca. Piękne scenerie oraz ich historia, nierzadko trudna i pogmatwana.
To nie jest książka z naszej epoki, kiedy blogerzy wydają zbiory swoich wpisów z Internetu i śmieją nazywać je literaturą. Każde słowo Andrzeja jest wyjątkowo przemyślane, a opisane przez niego anegdoty i niebezpieczne momenty (które czasami stanowią tę samą sytuację, np. kiedy jego nowy, świetny kostium został posiekany przez wentylator) są pełne emocji i prawdy. Tutaj reporterska rzetelność miesza się w idealnych proporcjach z elementami gawędy. Czytając, czujesz, że siedzisz obok przyjaciela, który podarowuje Ci piękny prezent: własną historię.
Początkowo, tuż po przyjeździe do Meksyku, Andrzej trafia do niewielkiej fabryki zabawek, gdzie ciężko pracuje razem z rodowitymi Meksykanami. Ciężko czasem związać koniec z końcem, ale praca popłaca. Tak jak i znajomości. To dzięki otwartości, życzliwości i otwartości, Zbrożek trafia na plan filmowy i staje się fotokaskaderem. Jego pierwszą produkcją jest Diuna w reżyserii samego Davida Lyncha. Andrzej przybiera pseudonim Andres Boris, by oszczędzić filmowcom łamania sobie języka za każdym razem, gdy jest gdzieś wołany. A potem współpracuje już z takimi sławami jak Tom Hanks, Jane Fonda czy Arnold Schwarzenneger.
Nieważne, że podróżując, mieszkam byle jak, jem byle co i byle gdzie. Wolę to od przebywania w domu, bo w domu ludzie umierają.
Styl tej książki momentami przypomina mi opowieści snute przez Ernesta Hemingwaya czy (może nawet bardziej) Jacka Londona. Ale pojawiają się także sytuacje, które mogłyby się przydarzyć bez problemu Jackowi Keruacowi czy Charlesowi Bukowskiemu. Wspomnienia Zbrożka przeplatają zaś cytaty samego Harukiego Murakamiego, dodając tekstowi nieco goryczy i melancholii.
Myślę, że jeśli interesujesz się kinematografią, poszukujesz w literaturze przygód oraz głębszej refleksji, to Latynoska euforia z Hollywoodem w tle będzie dla Ciebie idealną lekturą.
Polecam gorąco!