Kobiety muszą być silniejsze od mężczyzn, przecież rodzą dziecko. To ból, którego mężczyźni, umierający już przy temperaturze 36,7 stopni Celsjusza, nie są sobie w stanie nawet wyobrazić. To jedna z historii, które tłumaczyły, dlaczego muszę być silna. Kolejną z nich jest: jeśli ma się miękkie serce, trzeba mieć twardy tyłek. Teraz wiem, że świat po raz kolejny był w błędzie, a ja z trudem uczę się funkcjonowania w dorosłym życiu…
Jako dziecko i nastolatka byłam bardzo emocjonalna. Potrafiłam płakać godzinami, kiedy mój kolega powiedział zamknij się do innej koleżanki. Odczuwałam to tak, jakby powiedział to mi, tylko jeszcze gorzej. Bo skrzywdził bliską mi osobę. Zakneblował jej usta, bo uważał, że jest w tym momencie ważniejszy. To było bardzo niesprawiedliwe, ale nie potrafiłam mu wyartykułować, jak wielką przykrość nam obu sprawił. Po prostu płakałam, ogarnięta emocją, tak długo, aż padłam z wyczerpania.
Nie tylko emocje, ale i myśli wywierały na mnie zły wpływ.
Dawałam się truć wskazówkom schorowanego umysłu, okrutnego doradcy, który zamiast mi pomagać, bombardował pewność siebie. To już koniec, zawaliłaś, nie dasz rady, tego nie da się naprawić. Cały świat legł w gruzach, a jedyne, co mogłam zrobić, to leżeć w łóżku całymi dniami. Chciałam ze sobą skończyć, ale ciepło otrzymane od drugiego człowieka uchroniło mnie przed popełnieniem tego błędu.
Zobaczyłam wówczas, że dobry, miły dzień nie składa się z wielkich osiągnięć, kolokwiów zaliczonych na piątki, nagród literackich i byciu w świetle reflektorów. To słoneczny dzień, kiedy spacerujesz i oddychasz świeżym powietrzem. To możliwość obcowania z książką ulubionego autora, która czekała na Ciebie w bibliotece pośród innych wybitnych dzieł światowej prozy. Leżenie na kocu i patrzenie w chmury, w ciszy.
Ale wszyscy jesteśmy Jamiem Lannisterem.
Zapominamy o postępie, jaki zrobiliśmy w trakcie rozwoju fabuły i w kulminacyjnym momencie potrafimy cofnąć się w rozwoju naszej postaci do pierwszego odcinka Gry o życie. (Przepraszam za spoiler z Gry o tron, jeśli ktoś jeszcze nie widział).
Postanowiłam zatem być silna. Odporna emocjonalnie. Stać się człowiekiem nie do zdarcia.
Moje postanowienie realizowałam zgodnie z radami zaczerpniętymi z Internetów.
Ogólnie porady były całkiem spoko, ale ja, jak to ja, musiałam przekombinować. Coś ewidentnie poszło nie tak.
Ponieważ nie marnowałam czasu na użalanie się nad sobą, za to zapieprzałam, realizując kolejne czelendże, nie zdążyłam zauważyć, że pewne relacje, jakie pojawiły się w moim życiu, po raz kolejny stają się toksyczne. Coś zaczyna nie grać, ale zamiast posiedzieć, wypłakać z siebie negatywne emocje, opowiedzieć komuś o moich boleściach, brałam browara, paliłam papieroska, no i zapierniczałam dalej.
Byłam święcie przekonana, że w ten sposób nie popełniam po raz wtóry tych samych błędów, ale… Heh. Oszukałam sama siebie. I to w mistrzowski sposób, zasługując co najmniej na srebrny puchar w kategorii Oszukistka Roku.
Nie pozbywaj się swojej władzy na rzecz innych? Dlaczego wcześniej do głowy nie przyszło mi pytanie: po co w ogóle ci ta władza, Em? Żeby czuć się wreszcie kimś, hm? Bez względu na to, jak boli cię brzuch ze stresu albo jak bardzo chce ci się wymiotować, kiedy znowu cała odpowiedzialność leży na twoich barkach?
Musisz być silna, powtarzałam sobie po raz kolejny to głupkowate kłamstwo. Silni ludzie się nie poddają, rozwiązują swoje kłopoty, ot i tyle. Trzeba zacisnąć zęby i po prostu się nie dać, bo takie jest życie!
A zatem dawałam się łamać raz za razem. Im silniejsza chciałam być, im bardziej starałam się naprężać mentalne muskuły, tym bardziej bolały razy, jakie otrzymywałam od życia. A ja je wypierałam. Mówiłam, że wszystko w porządku, uśmiechałam się. A na moim psychicznym ciele pojawiały się coraz większe pręgi.
W styczniu 2019, niespełna pół roku temu, po raz pierwszy w życiu przyznałam sama przed sobą, że dzieją się rzeczy, wobec których jestem totalnie bezradna. Nie mam pomysłu, jak walczyć. Co więcej, nie mam na to siły. Wiem, że sobie nie poradzę, bo jestem malutkim ziarnkiem piasku. Wcale nie jestem jakąś superbohaterką jak Kapitan Marvel czy Sailor Moon. Że to mnie po prostu przerasta.
Opuścił mnie stres. Ściana, przed którą stałam, nie zniknęła, ale zrozumiałam, że wcale nie muszę się już na nią ani wspinać. Dzięki zaakceptowaniu swojej słabości i marnowaniu energii na wytwarzanie siły, nastąpił pewien przełom.
Poczułam się mocniejsza. Bez żadnego wysiłku.
Opuściły mnie wątpliwości, teraz w zgodzie ze swoim sumieniem potrafiłam powiedzieć nie. I nie spuszczać zaraz potem głowy z miną winowajcy, tylko po prostu się uśmiechnąć, bo mówiłam to, co uważałam, i wypływało to z głębi mojego serca.
Zrozumiałam, że jestem łódeczką dryfującą po oceanie i choć mam ster, więc decyduję, w którą stronę mniej więcej zmierzam, to są takie siły, wobec których już zawsze pozostanę bezradna. Sztormy, wiatry i gigantyczne fale. Cóż może człowiek w starciu z takimi żywiołami? Niewiele. Ale czy to powód, by zadźgać się wiosłem? Skoro już wylądowaliśmy w tej łódeczce i wypłynęliśmy tak daleko na przestwór oceanu?
Nie zagłębiając się już w tematy filozoficzne, bo zaraz weszlibyśmy w dychotomię i metafizykę, napiszę po prostu: jeśli czujesz się słabo, to pozwól sobie czuć się słabo. Nie masz na coś ochoty, to nie rób tego. Patrzysz na kogoś i masz ochotę uciekać? Uciekaj. Myślisz, że sobie nie poradzisz? Okej, sam sobie może nie poradzisz, ale masz wokół siebie ludzi, którzy nie pozwolą ci wypaść z łódeczki!
To właśnie dlatego przed wyruszeniem w podróż należy zebrać drużynę.
Nikt cię nie oceni tak surowo, jak ty sam. Nikt nigdy cię tak bardzo nie skrzywdzi, jak ty sam potrafisz siebie skrzywdzić.
Przytul się. Otocz się współczuciem. Gdy jest ci źle, zaopiekuj się sobą tak, jakbyś opiekowała się swoją największą miłością. Poproś też o to bliskich. Wszechświat nie przestanie istnieć, jeśli w dowolnym momencie zrobisz sobie przerwę. Nie bój się. Świat naprawdę się nie zawali, wbrew temu, co mówi ci twój szef. Lub mózg.
Nie musisz być silna. Wystarczy, że zaakceptujesz swoją słabość.
A jeśli to, o czym piszę, przypadło Ci do gustu i chcesz więcej, to polecam Ci książkę dra Davida R. Hawkinsa pt. Siła czy moc. Jest znacznie lepsza niż bzdety, które znajdziesz w Internecie albo pseudochoachingowe poradniki, przez które można się bardzo szybko wypalić. Mam nadzieję, że dzięki lekturze, tak jak ja, nabierzesz wiatru w żagle.
Uściski!
Twoja
A ja myślę, że każdy potrzebuje takiego czasu kiedy może po prostu legnąć się na łóżku, wypłakać wszystkie bóle, żale, zjeść wiadro lodów i po prostu pozwolić emocjom opaść. Nie musimy być silne na każdym kroku, musimy akceptować to że życie bywa przewrotne, że też potrzebujemy pomocy i dać sobie pomóc.
No jasne! Podzielam Twoje spojrzenie! Z tym wiadrem lodów to może nie zawsze jest dobry pomysł, ale raz na jakiś czas, wtedy spoko.
Niestety to co piszesz jest bardzo prawdziwe. Największą krzywdę potrafimy wyrządzić sobie sami ;/
Może jest i szczęście w tym nieszczęściu? Jak już sobie to uświadomimy, to będziemy potrafili się uchronić? Ja nad tym ostro pracuję!
Trzeba się cieszyć z małych rzeczy, bo niestety dorosłe życie nie jest tak łatwe i różowe, jak wydawało się za dziecka. Pozdrawiam i życzę dużo siły!
Obserwując moich rodziców, raczej zdawałam sobie sprawę, że ich życie nie jest różowe… 😀
Dzięki za odwiedziny, również pozdrawiam!
Zaciekawiłaś mnie wpisem i książką, która dała Ci wiatr w żagle. Zakupię ją z całą pewnością 🙂
Dziękuję Ci za ten tekst. Po prostu dziękuję.
Konkretne porady, za które Ci bardzo dziękuję. Popełniamy te same błędy, nawet jeśli się na nich nauczyłem. Niektóre rzeczy czasem trzeba przepracować na kilka sposobów.
Myslę, że duzo prawdy jest w tym co piszesz. Najczęsciej sami siebie oceniamy bardzo surowo – wiem coś o tym !
ja należę do tych zmęczonych pseudorozwojem 🙂
ostatnio nawet śmiałyśmy się z koleżanką, że jej firma wydaje kupę kasę, żeby przychodzili chłopcy w wieku naszych synów i mówili „jak żyć”
Muszę przyznać, że niektóre przemyślenia są całkiem trafne, choć nawiązania popkulturowe średnio mi tu pasują.
Każdy kij ma dwa końce i żadne przejaskrawienie nie wychodzi na dobre. Jesteśmy ludźmi, bądźmy ludzcy.
Czasami każdy ma prawo odetchnąć 😉
Emila, tak zupełnie bez terapii udało Ci się wzmocnić?
Ba ja właśnie przez te relacje i dziwne sytuacje czasem tracę siłę na wszystko, i jestem wdzięczna,
że moja praca podkręca endorfiny, bo mogłoby być różnie.
Byłam raz w życiu u psychiatry i raz na kozetce u psychoterapeuty.
Rozmowa pomogła mi zdefiniować moje problemy, gdyż samej trudno było mi sobie wszystko w głowie ułożyć.
Ale kiedy już się dowiedziałam, co jest grane, krok po kroku zaczęłam wyplątywać się z problemów.
Kiedyś traciłam mnóstwo energii na różne potyczki, zamartwianie się, no i dziwne sytuacje… Także znam to. Endorfiny też mają wielką moc, masz absolutną rację! Moc ciała wzmacnia psyche. 🙂
Nie wato emocji trzymać ciągle w sobie a najlepiej znaleźć sposób na ich upust jak np. wyżycie się na treningu 😀 To mój sposób na odreagowanie 😀
U mnie co w sercu to na języku więc nie trzymam emocji w sobie i daje mi to dużo spokoju