Odżywianie to dla mnie bardzo ważny temat, od kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jedzenie wpływa na mój nastrój. Okazuje się, że odpowiedni zestaw posiłków czyni mnie bardziej wydajną, ale pozwólcie, że do tematu diety nie podejdę zbyt serio. 

Dlaczego? Bo nie jestem dietetyczką. Jestem pisarką. 

Myślę, że to, co kto powinien jeść, jest kwestią indywidualną, do skonsultowania z wykwalifikowanym i doświadczonym specjalistą. 

Ale opowiem Wam, jak to wygląda w moim przypadku. 

Na studiach odżywiałam się tak, jak chciałam, czyli bardzo niezdrowo.

Myślałam sobie: dobra, Em, schudniesz po kolokwium. Albo: weźmiesz się za odchudzanie po sesji.

I jeszcze: dobra, jak zdasz ten egzamin, to wtedy się zapiszesz na siłkę

Przede wszystkim jadłam w nocy. W szczelinie między łóżkiem a ścianą lądowały puste opakowania po cziperkach. Słoikami od zjedzonej przeze mnie nutelli można by wyłożyć pewnie całe wnętrze naszego obecnego jeżyckiego mieszkania (a kto był u mnie, ten wie, że w sypialni może rozstawić się ekipa filmowa, a i tak jest jeszcze echo). Węglowodany i tłuszcz były najczęściej przyjmowanymi przeze mnie substancjami. A do tego cytrynówka od kumpla z akademika i piwko po zajęciach, co najmniej jedno. I trzy paczki fajek w tygodniu. 

Jedynym sportem, który uprawiałam, było siedzenie na schodach i granie w makao.

Nic dziwnego, że miałam przewlekłe nastroje depresyjne. Nie twierdzę, że od niezdrowego i nieregularnego jedzenia zachorowałam, ale na pewno było to ze sobą ściśle powiązane. 

Zaczęłam pracować w wydawnictwie, będąc utytą kluską. 

Patrzyłam na tych wszystkich podróżników, którzy kręcili się wokół, i zastanawiałam się, jakim cudem mają tak świetną figurę. I wreszcie dotarło do mnie, że aktywność fizyczna jest nie tylko potrzebna, ale i całkiem fajna. Moja ówczesna przyjaciółka wkręciła mnie w treningi z YouTubem i pokazała genialny program Smukłe uda to się uda. Zrobiłam. Bolało, ale polubiłam zakwasy, cudowne zmęczenie fizyczne po treningu (bo wtedy psychika nie miała siły na odwalanie kryzysowych akcji) i zieloną herbatę, która zaczęła zastępować coca-colę. 

Wciąż jednak nie potrafiłam ogarnąć, o co chodzi w zdrowym odżywianiu i czym tak naprawdę jest zbilansowana dieta. Nie miałam czasu ani ochoty się tym zainteresować. Praca na etacie a potem narzekanie na pracę tudzież jaranie się nią (w zależności od realizowanych projektów), ewentualnie imprezka, no i sen. W pracy często posiłkowałam się batonikami, pączkami czy zapiekankami do mikrofali z olbrzymią ilością żółtego sera. Gdy tylko mnie coś wkurzyło albo zrobiłam coś spektakularnego, wychodziłam na fajkę. By się odstresować albo nagrodzić.

Nagrodzić trucizną. Oh, wow, lovely

Potem pojechałam z nowym chłopakiem (oraz moją obecną miłością, to jedna i ta sama osoba, chciałabym to zaznaczyć, bo brzmi jakoś dziwnie) w najniższe góry, w jakie się dało, w okolice Suchej Beskidzkiej. 

Zgon za zgonem, totalna kompromitacja, załamka. 

Moja kondycja nie istniała. 

Myślałam, że mój związek się zakończy. Ale jako że się tak nie stało, postanowiłam zawalczyć. O własne zdrowie. 

Najpierw rzuciłam pracę.

A potem zrobiłam pieszo 26 km na 26. urodziny i zaliczyłam pierwszą w życiu rwę kulszową, która sprawiła, że zaczęłam chodzić do lekarza. Wykonałam badania krwi. No i wyszło szydło z worka. 

Przez te półtora roku nastąpiło tak dużo zmian, że owszem, mogłabym napisać na ten temat książkę. Ale kto by chciał czytać o takiej nudzie, jak bliskie zetknięcie ze śmiercią i przemiana o 180 stopni? 

Dobra, może kiedyś, jak już będę odcinać etykietki od sławy. 

Mówiąc w skrócie, teraz miałam czas, by zadbać o siebie. I musiałam to zrobić, bo przez to, że wcześniej skupiałam się na czymś innym, zdrowie zaczęło układać się pod znakiem zapytania. 

Przyzwyczaiłam się do picia zakwasu z buraków. Jedzenia owsianki na śniadanie. Gotowania na obiad warzyw z ogrodu. Pisania i biegania. Codziennie! Z czasem mój mózg i żołądek totalnie sfiksowały i, uwaga, ja też nie wierzyłam, ale zaczęły mieć ochotę na coś zielonego. Sałatę, świeżego ogórka i brukselkę. 

Donikąd się nie spieszyłam. Najważniejsza w tym wszystkim byłam ja.

Bo bez siebie nie mogłabym spełnić moich marzeń. O pisaniu wartościowych książek. O pomaganiu ludziom w wydaniu ich twórczości. Czy o podróżowaniu. 

Przestałam jeść mięso. Zrezygnowałam z alkoholu. Rzuciłam papierosy. Zaczęłam omijać szerokim łukiem produkty z olejem palmowym.

Największy Kosmos wydarzył się, kiedy poszłam na kurs ashtangi vinyasy jogi. 

Normalnie szał macicy na ulicy. 

To nie jest tak, że zawsze odżywiam się zdrowo, wcinam tylko marchew z jakimiś liśćmi i mam sześciopak pod cyckami. Ale jem mniej, a bardziej zdrowo, tym lepiej się czuję. Jest mi lżej, biegnę dalej, piszę więcej. 

Mam dni, kiedy muszę sobie zjeść zapiekankę, wypić coca-colę (i to wcale nie zero, zero jest paskudna) i zjeść pół opakowania lodów. Nie czuję się z tego powodu na siebie zła, bo miałam apetyt, to sobie zjadłam. Ale gdyby w sklepie podeszła do mnie Ewa Chodakowska albo ktokolwiek inny i powiedział: wyjmij to świństwo z koszyka, nie kupuj tego, to bym posłuchała. Staram się słuchać przede wszystkim zdrowego rozsądku, gdy wchodzę do sklepu. A ten zdrowy rozsądek mówi: nie kupuj gazowanego, bo będziesz mieć wielki brzuch i zaczniesz puszczać bąki. Albo: tyle już się w życiu tych czipsów nażarłaś, ile można? Albo jeszcze: po co ci to? Przecież masz w domu. Nie kupuj. 

Moja relacja z cukrem jest skomplikowana. Czuję się genialnie, nie jedząc słodyczy przez kilka dni, po czym staję się wredna. Wtedy muszę się dopchać owocami. Zauważyłam bowiem, że kiedy jem słodycze cały czas, dużo trudniej panować mi nad emocjami. 

Powinnam też ograniczyć kawę, bo mnie po niej po prostu miota. Jak Pikachu prądem, tylko że odwrotnie. 

Kiedyś chciałabym rzucić nabiał, ale jeszcze daleka droga przede mną. 

Dziś do naszej lodówki zawędrowały i frytki, i warzywka, a właśnie moczę ciecierzycę na hummus. Także wiecie. Równowaga, co nie?

Daj znać, czy też zaobserwowałaś powiązanie między jedzeniem a wydajnością albo dobrym humorem.

Trzymaj się!

Twoja

Sukces i porażka. O dwóch słowach, które wpędzają w stany lękowe

7 wniosków na temat jedzenia. To dzięki nim schudłam!

3 zdania, które mogły mnie sprowadzić na dno, ale stało się inaczej

 

Jak jem, kiedy piszę? Felieton o papu wczoraj i dziś

by Emilia Nowak time to read: 5 min
7

Chcesz napisać książkę, która będzie się dobrze sprzedawać? Dołącz do Załogi Fabryki Dygresji!

Razem pokonujemy literackie sztormy. Niestraszna nam twórcza blokada czy góra lodowa w postaci nieuczciwego wydawcy. Jeżeli potrzebujesz motywacji oraz profesjonalnej wiedzy o pisaniu, wydawaniu i marketingu książki, która poprowadzi Cię prosto do wymarzonego celu, jesteś w dobrym miejscu! Zapraszam na pokład! 

 

Dziękuję za zapis, a teraz sprawdź swoją skrzynkę mailową i potwierdź subskrypcję!