Pod koniec 2018 roku pisałam o noworocznych postanowieniach. Wyraziłam nadzieję, że może kiedyś, np. za cztery lata, przy sprzyjających wiatrach, uda mi się zerwać z nałogiem. Stało się to o wiele szybciej. I trwa już ponad 365 dni…
Uwielbiałam palenie, wiecie? Z papierosem czułam się seksownie, pewnie i na luzie. To był mój sposób na poznawanie ludzi, zawieranie przyjaźni albo robienie interesów. Papieros jednoczy w bardzo specyficzny sposób. Potrafi też jednak dzielić…
Zaczęłam palić w liceum, bo większość moich znajomych kopciła, a ja dodatkowo odkryłam, że po fajkach mam mdłości. Idealne rozwiązanie problemu zbędnych kilogramów! Lepiej jarać, zamiast jeść! W ten sposób schudnę! Na początku nawet działało, ale potem mój organizm się przyzwyczaił i kilogramy wróciły z nadwyżką. Miałam pewnie szesnaście lat.
Nie oceniajcie szesnastolatek.
W ogóle nie oceniajcie ludzi, jeśli nie chcecie być sami oceniani.
Na studiach paliłam jeszcze więcej, bo wreszcie rodzice mnie za to nie ścigali. Papierosy towarzyszyły mi w drodze na przystanek, między zajęciami, na imprezie, w przerwach od nauki. W akademiku paliliśmy na korytarzach i wspólnie wyciągaliśmy się z pokojów na papierosa, odrywając od innych, ważniejszych zajęć. Marnowaliśmy czas i pieniądze naszych rodziców (rzadko własne). Truliśmy się, myśląc, że jesteśmy fajni.
(Teraz jestem fajniejsza, daj łapkę w górę).
Zaczęłam pracować i jako jedyna w redakcji paliłam, dopóki po latach nie dołączyła do mnie ABS. Wspólnie kitrałyśmy się gdzieś za biurem, żeby zakopcić. I wiecie co? Moment z papierosem działał całkiem motywująco. Rozdzielał bloki trudnej, mozolnej pracy, czasami ciężkiej również fizycznie (bo np. trzeba było dźwignąć trzydziestokilogramową pakę książek).
Potem poznałam moją wielką miłość i obecnego partnera. Mikado spalił papierosa raz na jakiś czas (czasem trzy razy w tygodniu, kiedy indziej raz na trzy miesiące) i nigdy się nie uzależnił.
Na samym początku naszej romantycznej znajomości, pojechaliśmy w góry.
Niskie, bardzo, konkretnie w okolice Beskidu Małego i Żywieckiego. To był mój pierwszy raz od wycieczki szkolnej w piątej klasie podstawówki. Pamiętam, że Pieniny dały mi ostro w kość. Tym razem… nie było inaczej. Ewentualnie dużo gorzej. Po dosyć ostrym podejściu na samym początku naszej wędrówki, usiadłam zziajana na konarze. Mikado nie miał na sobie ani kropelki potu, a mi pod kurtką zrobiła się zupa. Nie byłam w stanie dalej iść, chciałam palić, ale zaczęłam rozumieć, jakie to głupie. Bałam się, że M. zaraz mnie rzuci. Musieliśmy iść dalej, a mój chłopak zmuszony był dźwigać dwa plecaki: i jego, i mój. Zaczęło padać, a na ścieżki wychodzić obrzydliwe pomarańczowe ślimaki bez skorup, które wyglądały na radioaktywne.
Generalnie uratowała nas wtedy Ewa Mielczarek. Ale, ale, to nie będzie historia o tym, jak wspaniałą i zdolną istotą jest Ewa. (O tym przeczytacie między innymi tu).
Zaczęłam sobie z dawać sprawę z tego, że papierosy zabierają mi wolność. Nie mogę jak normalny człowiek sobie pochodzić po górach i cieszyć się widokami, bo walczę z każdym krokiem o przeżycie. Trudno mi się skupić na wykonaniu zadania, bo chce mi się jarać. Nie wyjdę z domu, póki nie zlokalizuję paczki papierosów w swojej kieszeni, bo właśnie to jest dla mnie najważniejsze.
Zrozumiałam, że to głupie, a do tego doszły kolejne aspekty.
Pozostałe minusy palenia, które przychodziły Emilce do głowy poza utratą wolności
Niektórym (większości znajomych) śmierdziałam. Żeby odświeżyć oddech, musiałam rzuć gumę do żucia, no bo ile razy dziennie można myć zęby?! Smrodu z ubrań ciężko było się jednak pozbyć, zwłaszcza że paliliśmy też w mieszkaniu (za czasów Grobli). Całowanie się zaraz po paleniu było nieprzyjemne dla mnie, a co dopiero dla tej drugiej, niepalącej osoby! Auć.
Bolało mnie gardło, nie wiem, czy to ogólnie od fajek, czy dlatego, że paliłam mentolowe albo forwardy.
Psuły mi się zęby. Na potęgę, pewnie genetyka też sporo tutaj ma do powiedzenia, ale wiadomo, że fajki raczej nie stanowiły tarczy zabezpieczającej przed próchnicą.
Miałam zadyszkę w trakcie wchodzenia po schodach do mieszkania.
Traciłam dużo pieniędzy (teraz też tracę, jasna sprawa, ale na inne rzeczy, np. na kawę na śniadanie w knajpie).
Często spinałam się z rodzicami. Przez papierosy dochodziło do konfliktów z mamą.
Choć oboje moi rodzice palą, to nie chcieli, bym popełniała ich błędy. Pamiętam, kiedy chodziłam do liceum i schowałam papierosy (waniliowe slimy) do portfela, głęboko do plecaka. W Walentynki mama chciała mi dać w prezencie 5 dych i po kryjomu wsunąć do portfela, ale zobaczyła tam fajki. To ją głęboko zraniło, ponieważ wcześniej zapewniałam ją, że nie palę. Kłamstwo wyszło na jaw i sprowokowało nie tyle awanturę, co głęboki zawód u mamy, a to było jeszcze gorsze. Mój tato z kolei pali naprawdę bardzo dużo i przez to choruje na płuca. Powinien rzucić palenie, ale jak miałam mu to mówić, sama paląc? To hipokryzja. Nie chciałam być taką osobą…
Jeszcze w liceum wyśmiewałam osoby, które wchodziły w związki i rzucały palenie. Moi starzy przyjaciele, kiedy tylko w ich życiu pojawiała się nowa dziewczyna, przysięgali, że nie będą już palić, a potem dzwonili do swojej kumpeli od szluga i umawiali na potajemne jaranko. Odrzucała mnie ta hipokryzja. Po latach jednak zrozumiałam, że dla mnie bardzo ważna jest wolność. A jeszcze bardziej bycie dobrym człowiekiem.
Szlugi przestawały wchodzić w grę. Przestawałam je lubić, zaczynały mi ciążyć. Były głazem, który musiałam dźwigać. Kolejne wyjazdy w góry były coraz znośniejsze, bo ograniczałam palenie. Ale taka na przykład Malaga wypełniona była dymem papierosowym. Dwa tygodnie przed wyjazdem do Hiszpanii napisałam na blogu, że kiedyś może rzucę fajki, bo bardzo tego chcę.
Pamiętam tego ostatniego papierosa.
Życzyłam sobie, by był ostatni choćby przez tydzień. Nie miałam zielonego pojęcia, że nie zapalę więcej przez następne 365 dni. I więcej…
Przyfrunęliśmy z Malagi na lotnisko w Poznaniu. Potem spacerem rozchodziliśmy się do domów. Razem z chłopakami stwierdziliśmy, że palimy ostatniego wakacyjnego papierosa i się żegnamy. Paliłam w pośpiechu, zimno szczypało mnie w palce i nos. Nie smakowało mi, wreszcie wyrzuciłam na wpół niedopalonego peta.
Tej albo kolejnej nocy nie mogłam zasnąć. Popłakałam się, bo nie mieściło mi się w głowie, jak bardzo słabym człowiekiem trzeba być, żeby dać się owinąć wokół palca… przedmiotowi? I to takiemu mizernemu, bibułce, filtrowi i raptem kilku szczyptom tytoniu z jakimiś chemikaliami? Na Boga…!
No i właśnie w tym momencie na scenę wkracza element mistyczny.
Albo magiczny. Kosmiczny? W końcu… Kim albo czym jest Bóg? W tym momencie odpowiedź na to pytanie nie jest ważna. Przyznałam się do słabości. Wiedziałam, że sama nie jestem sobie w stanie poradzić z nałogiem, bo tyle razy próbowałam i nie wychodziło. Poprosiłam o wsparcie.
Moc zadziałała.
Przestałam czuć jakąkolwiek ochotę na papierosa. Za każdym razem, kiedy mój mózg podsuwał wizję zajarania, szybko odzywały się mdłości, nieapetyczny posmak w ustach i dominująca myśl, że jest to mega słabe. I tyle.
Nie brałam żadnych tabletek. Nieświadomie wrzuciłam się w program 12 kroków. Dopiero jakiś czas później go poznałam i przeanalizowałam, ze zdumieniem spostrzegając, na jakiej ścieżce teraz jestem. Osobiście uważam, że 12 kroków powinien realizować każdy człowiek, bo wszyscy jesteśmy od czegoś (lub kogoś!) uzależnieni. A nawet, jeśli nie, to są to po prostu bardzo dobre wskazówki, by wieść spokojne, szczęśliwe życie.
Jak rzucić palenie? Trzeba chcieć to zrobić.
I zapisać to sobie na kartce. Pamiętać o tym. Nawet wtedy, gdy będzie trudno.
Bałam się początkowo widywać ze znajomymi. Bardzo wycofałam się z życia towarzyskiego, bo większość kumpli paliła. I piła alkohol, a ja i z niego zrezygnowałam. Po części również dlatego, żeby nie przypominać sobie o starym mechanizmie: jak piwerko, to i papierosek. Po dwóch, trzech miesiącach, znowu zaczęłam się widywać z ludźmi.
Cały czas jednak dalej pamiętam, że miałam problem z papierosami. Dlatego jestem bardzo ostrożna, obserwując swoje myśli i zachcianki. Dalej nie chce mi się palić, ale staram się nie kozaczyć: hej, wiaro, zobaczcie, rzuciłam palenie, jestem zajebista. Raczej pilnuję, by zachować pokorę, w końcu to nie jest tylko i wyłącznie moja zasługa…
Ale skoro tak, to po co w ogóle ten post?
Początkowo (po jakimś półroczu niepalenia) z podekscytowaniem myślałam, że faktycznie może się udać wytrwać 365 dni w wolności od nałogu. Oczyma wyobraźni widziałam ten moment, kiedy piszę notkę. I chciałam to robić już, teraz, na zapas… Ale potem myślałam: nie, wstrzymaj się. Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Paliłaś wiele lat, daj sobie czas i skup się nie na chwalipięctwie, tylko na innych ważnych rzeczach.
Trudno mi było wrócić do tych wszystkich smutnych momentów, kiedy paliłam. Z fajkami wiąże się wiele negatywnych emocji. Ale dzięki Ewie kończę tego posta i bardzo się z tego cieszę. Raz, że może i Wy będziecie chcieli rzucić fajki i ta moja historia jakoś Was zainspiruje, a dwa, że widzę, ile nałóg sprawiał cierpienia mnie i mojej rodzinie. Chciałabym jeszcze, żeby moi rodzice wreszcie się otrząsnęli. Palili znaczną większość swojego życia, więc może na emeryturze się otrząsną…? Byłoby to tak dla mnie ważne, że aż łezki mi się w oczach teraz zakręciły… To, co zapisane, ma naprawdę wielką moc. Mam w sercu sporo nadziei.
Korzyści, które odniosłam dzięki niepaleniu, nie są wcale oczywiste.
Wreszcie mogę powiedzieć, że występuje u mnie coś takiego jak kondycja. Biegam i chodzę na jogę. Zdrowie. Nie mam tego okrutnego kaszlu palacza, z rana wstaję rześka i wypoczęta, a nie wlokę się ciężko do toalety, by przy umywalce wypluć z płuc tajemniczo wyglądającą substancję, coś pomiędzy meduzą a kleksem wywaru z petów.
Zdrowie. Przestałam tak często chorować (ale może to też wegetarianizm?), choć akurat ten styczeń jest niewesoły (trudno mi się doleczyć po grypie).
Wzrost świadomości. Czuję więcej odwagi i asertywności. Kiedyś, gdy ktoś mnie wkurzał swoją obecnością, co chwilę podczas spotkania mówiłam: to chodźmy teraz na papierosa. Byle tylko przez chwilę nie musieć słuchać farmazonów wypowiadanych przez tę osobę i poniekąd skrócić czas spotkania. Teraz robię uważną selekcję osób, z jakimi się zadaję, a kiedy ktoś za dużo mówi, po prostu radzę, żeby przez chwilę posiedział cicho, bo dobrze mu to zrobi. I otoczeniu również.
Dalej jestem seksowna, chyba nawet bardziej, bo dzięki aktywności fizycznej zmieniła się moja sylwetka. Nie łamią mi się paznokcie (ale to może dlatego, że ich nie maluję?), a przyjaciółka mi powiedziała, że nie mam już tak szarej cery, jak wcześniej.
Mniej rzeczy mnie irytuje. Już się tak nie spieszę, bo czas nie mija mi od fajki do fajki.
Nie zatruwam też otoczenia wokół siebie. Raczej każdy chce, by najbliższym osobom było komfortowo i by spędzać czas wartościowo, w miłej atmosferze. Papierosy to rujnowały, doprowadzały do konfliktów i nieporozumień. Nawet, jeśli nie poznam przez to jakiegoś innego palacza, to zdecydowanie brak takiej znajomości liczę na plus.
Mieszka we mnie bogini, a więc moje ciało to świątynia.
I powinnam o nie należycie zadbać. Bardzo podoba mi się powyższe hasło, bo dzięki niemu nie traktuję higieny czy domowego SPA jako obowiązków, tylko przemiłe codzienne rytuały. I dzięki temu też w dalszym ciągu nie myślę o paleniu. Wpuścić ten smród do środka po raz kolejny? Przecież robiłam to wystarczającą ilość razy, zdecydowanie więcej już nie muszę!
Na zakończenie życzę Ci po prostu tego, co dla Ciebie najlepsze.
Rób to, co Ci służy.
Twoja
Ależ się cieszę, że dokończyłaś ten wpis! Nie zapaliłam w życiu ani jednego papierosa, a i tak czuję się po tym tekście zainspirowana do wzięcia się w garść. Chciałabym zacząć ćwiczyć, ale nie wiem, jak się za to zabrać. Obawiam się, że jestem zbyt dużym leniuszkiem. Zapiszę to na kartce i może wyjdzie.
Tak czy siak, stokroć bardziej wolę Twoje 365 dni niż Blanki Lipińskiej. ;D
PS Nie był to czasem Beskid Makowski/Żywiecki? Czekamy na kolejne wizyty!
PS2 I dziękuję za te wszystkie miłe rzeczy, które o mnie tu piszesz. +10 do samooceny. ;D
Ależ się cieszę, że dokończyłaś ten wpis! Nie zapaliłam w życiu ani jednego papierosa, a i tak czuję się po tym tekście zainspirowana do wzięcia się w garść. Chciałabym zacząć ćwiczyć, ale nie wiem, jak się za to zabrać. Obawiam się, że jestem zbyt dużym leniuszkiem. Zapiszę to na kartce i może wyjdzie.
Tak czy siak, stokroć bardziej wolę Twoje 365 dni niż Blanki Lipińskiej. ;D
PS Nie był to czasem Beskid Makowski/Żywiecki? Czekamy na kolejne wizyty!
PS2 I dziękuję za te wszystkie miłe rzeczy, które o mnie tu piszesz. +10 do samooceny. ;D
Dzięki za inspirację na kolejny wpis!
Ej. A skąd wiesz, że jesteś leniuszkiem? 🙂 🙂 🙂
Tak, to Twoje zapisywanie na kartce to istny hit. Chcij mocno i znajdź sobie coś fajnego (podesłałam Ci na insta dwa linki do mojej ulubionej aktywności).
Kurteczkę w mordeczkę. No muszę poprawić. Ale siara z tym Beskidem. >__< Ja też czekam aż wreszcie przyjedziecie do Poznania, my już u Was byliśmy kupę razy! Dzięki, że jesteś. 🙂 CMOK :*
Gdyby ktoś chciał rzucić palenie, nie szukałby metod, tylko odstawiał dzień pod dniu.
Wzruszający i do tego zabawny wpis. Mój mąż nie potrafi rzucić palenia, teraz po 2 tygodniach znowu popala, bo tak go ciągnie, mimo że źle się po tym czuje. Koszmar! Pokażę mu ten wpis. Trzymam kciuki za trwanie w czystości płuc!
Pozdrawiam 🙂
Ja tak samo bez tabletek rzuciłam. Na program 12 kroków nie trafiłam, mi pomogła terapia z filmami reset33. Oglądałam filmy, robiłam zadania z pracy domowej i sama nie dowierzałam co palenie ze mnie zrobiło. Taka bolesna to była świadomość, ale oczyszczająca. Wcześniej wydawało mi się, że chcę rzucić. Po obejrzeniu tych filmów zechciałam naprawdę