Być pisarką w czasach zarazy? Nic prostszego. Właściwie wygląda na to, że koronawirus to raj dla takich, jak ja: odludków i domatorek. I jak tu się nie cieszyć z epidemii?
Może tak, że wcale odludkiem nie jestem. Uwielbiam swoje własne towarzystwo, gdyż uważam się za niezwykle ciekawą, inspirującą i wspaniałą osobę, ale bez innych ludzi po prostu usycham. Jestem w Paproci, z rodzicami, cała trójka w grupie ryzyka. Mój ukochany został w Poznaniu, a ja pieniam się do niego pojechać. Ostatnio, gdy jechałam koleją, pociąg przejechał człowieka. Samo w sobie było to naprawdę traumatyczne doznanie. Zrobiło się ciemno. Wszyscy pasażerowie umilkli poza Ukraińcem, którego poziom świadomości dr Hawkins określiłby pewnie między 20 a 30. Ja byłabym mniej łagodna w osądach, ewidentnie zamiast mózgu facet miał już tylko wódkę. Cały czas przeklinał. Może był w szoku, ale zupełnie nie wiedział, jak się zachować. Jego wulgaryzmy niosły się po całym wagonie. A tam, kilkadziesiąt metrów za nami, leżało zmasakrowane ciało człowieka, który jeszcze przed chwilą czuł, oddychał, widział i myślał… Ciekawe, o czym… Potem z daleka dostrzegłam zbliżające się, dziwne światła. Trwało kilka minut, zanim się okazało, że to latarki strażaków. W końcu przyjechał drugi pociąg, do którego się przesiedliśmy. Obok mnie siedziała trzęsąca się kobieta. Opowiadała mi o swoim synu. O tym, że go bardzo kocha. I że się o niego martwi, bo zbyt szybko prowadzi samochód…
Ja nie mam żadnych, absolutnie żadnych powodów do zmartwień. Nie mam dzieci. Mój chłopak boryka się jedynie z ZUS-em. Moi rodzice są bezpieczni. Naprawdę wszystko jest w porządku, mimo że mama praktycznie przykleiła się do telewizora, a ja najchętniej wyrzuciłabym go przez okno.
Tylko czemu, kiedy wychodzę na zewnątrz, przypominają mi się kadry z Czarnobyla?
Z tymi ludźmi, co wyszli na most, by oglądać z daleka pożar. I wdychali radioaktywny pył.
Gdyby wszystko było dobrze, właśnie siedziałabym na jednej z kolosowych prelekcji między Agatą a Agatą. Albo może znajdowałybyśmy się w saunie, albo na masażu. Albo po prostu spacerowałybyśmy po plaży i słuchałybyśmy szumu Bałtyku. Wieczorem poszłybyśmy na tańce. Zasłużyłam na te weekendowe wakacje, skończyłam wszystkie najmozolniejsze redakcyjne projekty w środę po to, by teraz się zabawić. I co?
Wszechświat daje mi najwspanialszą okazję do tego, bym pisała kolejne strony. No dzięki, Kosmosie, jesteś super.
Kończę więc Trzy kobiety w czerwieni i zastanawiam się, czy koronawirus nie pokrzyżuje mi planów z wydaniem Hotelu Aurora. Wreszcie znalazłam fajny dom dla moich książek obyczajowych. W poniedziałek odesłałam umowę i niby termin lipcowy jest niezagrożony. Wydawca właśnie mi napisał: Nie dajmy się zwariować.
Mój plan dnia pozostaje zatem bez zmian. Wstawanko między 5.00 a 6.00, kilka kolejnych stron książki, śniadanko, pracka z usługami i nad blogiem, obiad, prace domowe, joga, relaks (czytanie i/lub oglądanie filmu). Spanko, wstanko, pisanko, i tak dalej…
Jestem artystką, więc będę tworzyć.
A zatem bez znaczenia, czy za oknem szaleje śnieżyca czy epidemia, albo czy zaraz cały świat pocałuje się z gigantycznym meteorytem, a potem będzie BUM SZAKA LAKA i masowa reinkarnacja na planecie Makemake. (Dobra, poszalałam, Makemake jest mniejsza od Plutona, byłoby ciężko, ale kto tam wie). Mogę pisać, więc będę to robić. Jakbym nie mogła pisać, to zrobiłabym wszystko, żebym jednak mogła, jak na przykład Behrouz Boochani. I na tym się skupię.
Na tym, co mogę robić.
I będę za to wdzięczna, zamiast marudzić czy trząść majtami ze strachu.
Ale następnym razem zastanowię się dwa razy, zanim napiszę artykuł w stylu, że nie mogę się doczekać końca świata. 😉
Trzymajcie się!
Wasza
Tak, obecna sytuacja sprzyja tworzeniu. I dobrze 🙂
dla mnie to żadna nowość. Z racji niepełnosprawności praktycznie całe dnie przebywam w domu leżąc w łóżku. Nie rozumiem ludzi, dla których to jest problem.