Jak wydać książkę? 6 lat temu nie miałam o tym bladego pojęcia. Myślałam: napisałam książkę i co dalej? Czym jest self-publishing, jakie ma zalety i wady, i czy jest gorszy od wydania tradycyjnego?
Dziwnym zrządzeniem losu (pozostaję ze Wszechświatem w bardzo dobrych stosunkach, więc traktuję ten przypadek jako prezent) zaczęłam pracować w wydawnictwie podróżniczym akurat wtedy, kiedy skończyłam pisać pierwszą powieść.
Podczas licznych spotkań z autorami i redaktorami, czy to podczas codziennej etatowej pracy, czy na festiwalach literackich i targach książki, poznałam fundamentalnie niełatwy fach wydawcy. Jednocześnie ogromną sympatią zapałałam do wszystkich osób, które postanowiły samodzielnie publikować własną twórczość. Nic dziwnego, w końcu Piromani, choć ukazali się pod szyldem wydawnictwa, gdzie zdobywałam doświadczenie, byli projektem, który skoordynowałam sama, od A do Z. Ze skróconą historią nietuzinkowego wydania mojej pierwszej książki zapoznasz się dzięki poniższemu wideo.
Właśnie mijają dwa lata, odkąd prowadzę własną firmę.
W jej ramach zajmuję się m.in. wsparciem self-publisherów. Koordynuję proces wydawniczy, służę zespołem sprawdzonych redaktorów, korektorów, grafików, DTP-owców, ilustratorów, zapewniam druk i dystrybucję… Słowem: prowadzę autorów za rękę, a moje usługi wydawnicze sprawiają, że wydanie książki nie jest drogą przez mękę, tylko ekscytującą, wartościową przygodą.
Z dobrą i sympatyczną przewodniczką.
W trakcie tej podróży widziałam jednak masę uchybień. Nie chcę po raz kolejny wieszać psów na wydawnictwach typu vanity, bo i tradycyjni wydawcy mają sporo za uszami. Jeśli chodzi o self-publishing, to znam przykłady arcypięknie wydanych książek, jak np. Jak napisać powieść Tomasza Węckiego czy Finansowego Ninję Michała Szafrańskiego. Ale są też niestety wtopy tak tragiczne, że na samo wspomnienie stają mi łzy w oczach. Książki z błędami ortograficznymi, nieporadnie złożone i z okładkami krzyczącymi o pomstę do nieba może ucieszą samego autora, ale na pewno nie znajdą odbiorców.
Zaaferowana licznymi projektami, przy wydaniu drugiej powieści postanowiłam zwrócić się o pomoc do tradycyjnego wydawcy.
Hotel Aurora, który ukaże się 20 lipca, przeżył naprawdę sporo perypetii.
W ubiegłym roku rozwiązałam umowę z wielkim, znanym wydawcą, by przejść pod skrzydła mniejszego. Korporacyjne decyzje ludzi w ogóle nie liczących się z autorami nie są dla mnie. Teraz też jest ciekawie, ale znacznie lepiej. Mam bezpośredni kontakt z wydawcą, wiem, co się dzieje z moją książką i nawet, jeśli mamy inne zdanie w różnych tematach, szukamy porozumienia.
Ponieważ, jak widzicie, znam temat z najróżniejszych stron, postanowiłam szczerze przedstawić
WADY I ZALETY SELF-PUBLISHINGU,
by ułatwić Wam podjęcie decyzji.
Sprawa wygląda jednak tak, że każdy medal ma dwie strony. To, co dla jednego autora będzie atutem, dla kolejnego stanowić będzie potężny problem. Moim zadaniem jest pokazać Wam jak najpełniej, z czym się je self-publishing w naszym kraju.
1. Wolność
Kiedy napiszesz książkę i zdecydujesz się zostać self-publisherem, jesteś swoim kapitanem, okrętem, sterem, żaglem a nawet… wiatrem.
Dla osób, które kochają niezależność, nie lubią negocjacji, potrafią się samodzielnie zmotywować do osiągania celi i są za pan brat z samodyscypliną, self-publishing będzie idealny. Tutaj nikt nie zmusi Cię do zaakceptowania projektu okładki, który wygląda jak bombonierka urodzinowa dla ciotki Henryki. Nie będzie kazał cenzurować momentów erotycznych i zasłaniać waginy muszelką.
Z drugiej strony jednak…
Czy to na pewno dobrze?
Bo nikt również nie będzie Ci w stanie doradzić, czy skrócić rozdział jedenasty, i czy nie lepiej by było, gdyby Twój główny bohater, zamiast badać ebolę, nie powinien przypadkiem zabrać się za leiszmaniozę, bo inaczej wątki się ze sobą nie skleją. W końcu, jeśli nie jest się ojcem Pio, trudno być w dwóch miejscach na raz. Dobra redakcja to podstawa, ale czy będziesz w stanie znaleźć idealnego literackiego przewodnika na własną rękę?
I co, jeśli jednak coś pójdzie nie tak? Łamacz, którego wybrałeś do złamania powieści odmówi naniesienia poprawek, po prostu nie będzie mu się chciało tego zrobić? Szkoda, że zapłaciłeś z góry, prawda…? Istnieje milion rzeczy, które mogą pójść nie tak w procesie wydawniczym. Jeśli jesteś gotowy na ryzyko, świetnie, bo bez niego nie ma zabawy, jak mawiał Syriusz Black.
Pamiętaj jednak, że jeśli w Twoim okręcie pojawi się dziura, to zajęty cerowaniem żagli, możesz jej nie zauważyć, a potem…
Może być za późno.
2. Pieniądze
Zysk z self-publishingu jest naprawdę rewelacyjny. I tradycyjne wydawnictwo nie może się z nim równać, chyba że nazywasz się Mróz, Bonda albo Twardoch. W przypadku początkujących autorów, zwłaszcza debiutujących, o zaliczce można niestety tylko pomarzyć. Wyższe tantiemy bardzo trudno wynegocjować, więc zysk przeciętnego pisarza utrzymuje się na poziomie 10% od ceny detalicznej.
Co? Czyli ile?
To oznacza, że jeśli Twoja książka trafi do księgarń z ceną 34,90 nadrukowaną na rewersie, to za sprzedaż jednej z nich w tym modelu wydawniczym otrzymasz 3,49. Oczywiście, z tej kwoty wydawca będzie jeszcze musiał odprowadzić podatek do skarbówki.
Rozpusta, czyż nie?
No właśnie nie, bo kiedy uprawiasz self-publishing, z nikim nie musisz się dzielić zyskiem. Sprzedając książkę na własną rękę za 40 zł, masz 40 zł. (Tylko pamiętaj o podatku). A sprzedając za 60 zł, masz 60 zł. Proste, co? Różnica jest tak wielka, że widać ją gołym okiem z Księżyca.
Haczyk tkwi w tym, że by móc zarobić, musisz zainwestować.
Tak działa kapitalizm, pieniądze może czasem i biorą się znikąd (wie ten, kto, jak ja, lubuje się w chińskiej, starożytnej filozofii wu wei), ale oscylując na poziomie świadomości przeciętnego Kowalskiego działa to tak: żeby wyciągnąć, najpierw trzeba wsadzić. A koszty wydania książki mogą być naprawdę różne, w zależności od fantazji autora…
Wydawca tradycyjny może więc zgarnia większość haraczu, a autorowi rzuca tylko ochłapy, ale i tego by nie było, gdyby początkowo nie ulokowałby kapitału w dostarczonym przez pisarza materiale. Pamiętaj więc, że jeśli chcesz samopublikować, musisz działać jak inwestor i dysponować środkami finansowymi, dzięki którym później pomnożysz swój majątek.
3. Sprzedaż bez pośredników
jest więc w takiej sytuacji zbawieniem, ale znowu, tylko częściowym. Jeśli bowiem jesteś początkującym twórcą, który nie zebrał jeszcze wokół siebie społeczności liczącej kilkanaście tysięcy odbiorców, co wówczas? Nie będziesz musiał użerać się z rozliczeniami z Empiku, ponieważ nie będziesz mógł z tą siecią współpracować. Największe księgarnie, które współpracują z wielkimi hurtowniami, pozostaną dla Ciebie niedostępne.
By się sprzedać, musisz mieć więc plan.
Twoja własna strona internetowa to absolutny fundament Twojej działalności pisarskiej. W każdym przypadku, niezależnie od sposobu wydania. Obecność na targach książki i festiwalach literackich to również świetny pomysł. Pytanie: jak się tam dostaniesz, jeśli jeszcze nie jesteś rozpoznawalny…?
Spokojnie. I na to jest sposób.
4. Promocja
Gigantycznym nieporozumieniem jest to, że młodzi autorzy wierzą w moc wydawców tradycyjnych. Łudzą się, że gdy uda im się zadebiutować pod szyldem dużego domu wydawniczego, któryś ze speców od marketingu machnie magiczną różdżką i zaczaruje tysiące czytelników, by sięgnęły właśnie po ten jeden nowiusieńki tytuł.
Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku.
Tak się po prostu nie stanie.
Jeśli nie masz ugruntowanej pozycji na rynku wydawniczym, czyli różne domy wydawnicze nie składają Ci co kilka tygodni ofert, byś przeszedł do nich, to nikt palcem nie kiwnie, by Ci pomóc z promocją. Owszem, wydawnictwo zrobi to, co zawsze, w przypadku każdego autora. Popchnie kilkanaście egzemplarzy do blogerów, mając zupełnie gdzieś weryfikację recenzji. Może wykupi patronat na portalu czytelniczym, kupi reklamę w dodatku kulturalnym do stołecznego szmatławca i wyśle newsletter do subskrybentów, ale to tyle. Rozmowy w radiu, inne wartościowe patronaty, artykuły w magazynach, obecność w programach telewizyjnych, wywiady w czasopismach… To wszystko jest Twoją działką.
I tak, promocja kosztuje.
Jeśli nawet nie pieniądze, to czas oraz uruchomienie być może dawno nieodgrzebywanych kontaktów.
A jeśli pieniądze, to i tak może być naprawdę epicko, bo kto Ci zabroni wykupić reklamę na wieżowcu w centrum Warszawy?
Da się to jednak zrobić taniej. Jeśli potrzebujesz pomocy w tym zakresie, sprawdź, co mam Ci do powiedzenia o strategii marketingowej książki.
Na końcu…
…najważniejsze.
5. Jakość
Napisałam o niej już nieco na samym początku. Wydaje mi się, że powinnam nagrać na mojego YouTube’a film pt. 101 rzeczy, które mogą pójść nie tak przy wydaniu książki. Słyszałam już o takich akcjach, że w środku nocy autorzy jechali do drukarni, by wstrzymać maszyny, bo przypomniało im się przed zaśnięciem, że w jednym miejscu zapomnieli zmienić autentyczne imię swojego byłego kochanka na to wymyślone… Bo przecież to wszystko tylko fikcja literacka… Tak, tak, a ja pod łóżkiem trzymam stado pokemonów…
Tak, w wydawnictwach tradycyjnych też popełnia się błędy. Z pośpiechu. Albo przez bycie Januszami biznesu. Ktoś sobie chce zaoszczędzić na pracy redaktora, a potem dostaje bęcki i musi wycofać książkę ze sprzedaży, bo okazuje się, że jest plagiatem… W wydawnictwie tradycyjnym zdecydowanie większa część zespołu wie, co robi.
Na self-publishing często porywają się jednak amatorzy.
I jest to totalnie nieprzygotowany zamach z motyką na słońce.
Na końcu warto więc zadać sobie pewne pytanie i uczciwie na nie odpowiedzieć.
Czy jesteś zdesperowany czy zdeterminowany?
Bo ja naprawdę doskonale rozumiem ciszę ze strony wydawnictw po wysłaniu tekstu. Jednak to, że wydawca się nie odzywa, nie jest powodem do załamywania się, tylko znakiem, że być może czas coś przedsięwziąć.
Albo wreszcie dopracować swój tekst, jeśli tak powie profesjonalna recenzja książki przed wydaniem, no bo od tego w ogóle trzeba zacząć, ale mam nadzieję, że to już wiesz.
I jeszcze trochę poczekać, o ile wytrzymasz.
Albo wziąć los w swoje ręce i postawić na self-publishing.
Z self publishingiem jest też taki problem, że trudno przekonać czytelników do swojej książki. Ludzie ufają znanym wydawnictwom, nawet jeśli parę razy kupili od nich gniota. A takie książki „bez wydawcy” budzą czujność i nieufność, czasami wręcz niechęć. Osobiście jestem, mimo wszystko, bardzo zadowolona, że zdecydowałam się na self, ale wiem, że przed tą metodą jest jeszcze w naszym kraju długa i kręta droga. Oby takie osoby jak Ty zmieniły sposób postrzegania self publishingu w Polsce. 🙂
Pozdrawiam Cię serdecznie. 🙂
Bardzo wartościowy, merytoryczny wpis. Dziękuję!
Sama rozważam self publishing. Znam przebieg procesu wydawniczego, myślę że to do ogarnięcia. Bardziej martwi mnie promocja – brak społeczności, o której piszesz, i z czego zdaje sobie sprawę. No i kanały dystrybucji. Tak że temat otwarty.
Pozdrawiam!
Zgadzam się z Magdą, też mam takie wrażenie, że promocja jest wyzwaniem większym niż wydanie książki. Jestem po kontakcie z wydawnictwami, rzeczywiście, nie jest łatwo, na razie daję sobie czas na decyzję o self-publishingu, ale myślę o tym coraz poważniej. Czyli wracam do punktu wyjścia: nie jest sztuką wydać, jest nią sprzedać. 🙂 Pozdrawiam!
chociaż wydajesz się zadowolona, taka praca musi kosztować Cię sporo wysiłku, ale nieskromnie powiem, że sama chciałabym tak pracować 😉
Ojej!
Koralina, cześć!
Jeszcze nikt przed Tobą chyba tego nie zauważył, wiesz? Serio. Dziękuję Ci za okazane zrozumienie.
Tak, to nie jest lekka praca, psychicznie bywa naprawdę trudno ją udźwignąć. Ale znam też dużo cięższe, więc jestem absolutnie zadowolona z tego stanu rzeczy. Jeśli chcesz tak pracować, być może jest to świetny pomysł. 🙂
Ściskam serdecznie!
A co w przypadku, gdy pisanie to tylko odskocznia i próba przelania czegoś na bardziej trwałą materię niż zwykłe internetowe wpisy? Czy wówczas samodzielne wydanie takiej „twórczości”, głównie z myślą o znajomych, najbliższym otoczeniu, środowisku w pracy itp., również jest trudne i potrzebuje wielkich nakładów pracy? Wiadomo, że zawsze można wykorzystać moc internetu, publikować pojedyncze wpisy na blogu/stronie, bądź po prostu zapisać taką treść w zwykłym pliku pdf i podesłać wybranym przez nas odbiorcom. W takim razie, jak to z tym wszystkim jest? Mogę tak po prostu wydać „to coś” własnym nakładem pracy i finansów, samodzielnie składając to wszystko (z pomocą znajomych) i drukując, by następnie puścić kilka egzemplarzy w ruch? Co, jeśli nie chcę na tym zarobić, a jedynie podzielić się czymś swoim, niekoniecznie podpisując się pod tym swoim prawdziwym imieniem?