Mój ukochany jest przeciwko wulgaryzmom. Nie, żeby sam nie używał, po prostu uważa, że w sferze publicznej to nie przystoi. Bo jak wytłumaczyć dziecku, że wypierdalać czy jebać pis to można, ale do kolegi tak powiedzieć to już nie wolno? Cóż. Ja wytłumaczyłabym to w następujący sposób.
Zanim jednak przejdę do mojej dywagacji, wspomnę, że nie zliczę, jak wiele razy słyszałam zarzuty, iż moje książki są wulgarne. Czy są w istocie? Jako autorka (a więc osoba z często najniższym autorytetem do wypowiadania się na temat własnej twórczości) śmiem założyć, że zarówno w Piromanach, jak i w Hotelu Aurora, nie ma nic zdrożnego. Są za to ludzie w konkretnych, często skrajnie nieprzyjemnych sytuacjach. I ich ekspresja.
Gdyby jednak podliczyć liczbę przekleństw użytych w obu moich książkach, z pewnością i tak stanowić będą nie więcej niż 15% z całej puli wulgaryzmów wykorzystanych choćby w Czarnym słońcu Jakuba Żulczyka. Czy autorowi hitów takich jak Ślepnąc od świateł czy Wzgórze psów pozwala się na więcej, bo jego kariera jest w rozkwicie? A może dlatego, że… jest mężczyzną?
Pewnie do większości (tak zakładam) dotarło już, że kiedy dostanie się cegłą w głowę, słowo kurwa jest po prostu adekwatne do kontekstu. Gdyby cegła była z waty cukrowej i sprawa toczyłaby się na placu zabaw w otoczeniu słodkich maluchów i dmuchanych zamków podczas zabawy, wtedy byłoby to co najmniej niestosowne.
Czy ludzie będący w opozycji do używania przekleństw w przestrzeni publicznej są zagrożeniem, mogącym doprowadzić nas do wulgaryzacji języka? Nie, o czym mówi w swoim filmie językoznawczyni Paulina Mikuła. A ja jeszcze dodam od siebie, że dla mnie jest hipokryzją (o czym mój ukochany wie) krytykowanie innych za posługiwanie się wulgaryzmami, podczas gdy samemu takowych się używa. Czy więc to wielkie oburzenie spowodowane jest, jak większość socjologów uważa, że to kobiety przeklinają? Że to kobiety pokazują agresję? Być może. Ale mam jeszcze jedną tezę.
Czy nie jest tak, że ludzie wychowani w świcie, w którym lepiej się nie wychylać, nie robić hałasu, nie zwracać na siebie uwagi, czują się z tym hałasem po prostu nieswojo?
Dziwnie? Jak tak można, walczyć o swoje prawa? Przemocą słowną, naprawdę? I uważają to za nienormalne, za brak kultury, bo przecież ich rodzice w ich domach mówili zupełnie co innego…
I zaznaczam, że to wcale nie musi dziać się na świadomym poziomie percepcji. Taka reakcja może tkwić w naszej głębi, nie do końca możemy wiedzieć, co część z nas tak drażni w strajkach kobiet i dlaczego uwaga przeciwników skupiła się akurat na wulgaryzmach.
Każdy z nas, w zależności od wychowania, środowiska, w jakim dorastał oraz chęci rozwoju, ma umiejętności komunikacyjne. Na różnym poziomie, ale ma. To samo z kulturą osobistą albo empatią, czyli współodczuwaniem (chyba że się akurat jest psychopatą, no ale zakładam, że akurat jesteśmy zdrowi i mamy się całkiem nieźle). I każdą z tych sfer można rozwijać, w zależności od własnych chęci.
Warto to robić, bo dzięki temu możemy awansować czy znaleźć lepszą pracę, opanować naszą nieśmiałość a nawet zminimalizować lęki społeczne, a przede wszystkim budować lepsze i bardziej wartościowe relacje z ludźmi, którzy na to zasługują.
Myślę, że łatwo to wytłumaczyć tak dziecku, jak i dorosłemu.
Jeśli na komuś Ci zależy, ten ktoś jest dla Ciebie dobry, a Ty chcesz jego szczęścia, to powiesz mu: kocham Cię. Miłego dnia. Będę Cię wspierał. Trzymam za Ciebie kciuki.
Ale jeśli ten ktoś Cię krzywdzi, przez lata Tobą manipuluje (jak na przykład toksyczni ludzie), wyzyskuje Ciebie i Ty po prostu masz już dosyć bycia ofiarą, to zdrowo będzie zawołać: odpierdol się wreszcie ode mnie! Wypierdalaj! Nie mam zamiaru cię więcej znosić!
To ostatnie jest bardzo trudne. Czasem ciężko się połapać, że otoczenie, w którym żyjemy przez kilkadziesiąt lat, tak naprawdę wcale nam nie sprzyja. Możemy to porównać do wzrastania w patologicznej rodzinie. Wszyscy nam mówią (a już zwłaszcza Kościół, bo w dekalogu mamy przecież IV przykazanie), że rodziców trzeba kochać i szanować. Nieważne, jacy są. I do tego na drzwiach wielu rodzinnych domów wisi jeszcze ta tabliczka. Dużo ważniejsza od Biblii: Nie mów nikomu, co się dzieje w domu.
Ale za co kochać matkę alkoholiczkę, która bije ojca po twarzy na oczach swoich dzieci, a potem idzie zrobić z nimi porządek?
Za co kochać biernego ojca, który potrafi tylko płakać i przynosić z pracy pieniądze, które jego żona niemal natychmiast przepije? Za co szanować? Za ten pas na gołej skórze? Za te obite nerki czy pękniętą od kopania wątrobę czteroletniego smyka…?
To nie jest porządek. To nie jest nawet bałagan, to jest srogi burdel, zupełnie jak w naszym państwie.
W Polsce piętnowana jest aborcja. Tak samo, jak i niemożność lub chęć nierobienia sobie dziecka, a więc decyzja o prokreacji. Tak samo jak seks z wieloma partnerami, ale nie wtedy, kiedy chodzi o mężczyzn. Mężczyźni mogą z kwiatka na kwiatek, bo tak są naturalnie uwarunkowani przecież! To nic dziwnego, że młody trzydziestolatek uprawiał seks z kilkunastoma, a czasem kilkudziesięcioma kobietami. Taki już mamy porządek, że facet ma i żonę, i kochankę! Ale kiedy bohaterka Hotelu Aurora, Antonina, po jednym nieudanym romansie próbuje zapomnieć o pękniętym sercu w ramionach innego mężczyzny, to już jest rozwiązłość. Jak ona może nie mieć wyrzutów sumienia po tym wszystkim?! Powinna mieć wrzuty sumienia, jest kobietą!
Tak, pod przykrywką szykanowania aborcji czy bezdzietności propagowana jest nienawiść do kobiet.
I to jest bolesna prawda, która, znowu, niektórych może uwierać. Bo zgadzają się z tym w gruncie rzeczy, wiedzą, że tak jest, ale na nieświadomym poziomie. Ponieważ zauważać łatwiej i przyjemniej jest to, co zapewnia nam spokój i wygodę. Tak, Polska 2020 to Matrix w najczystszej postaci. Niby demokracja, a jednak wciąż autorytaryzm.
Wracając do wulgaryzmów…
To środek wyrazu, który pomaga nam wyrazić emocje. My oczywiście, w Polskim społeczeństwie, a zwłaszcza kobiety, uczymy się to robić, ale i wielu mężczyzn ma z tym problem. Nie wyrzucą z siebie tego robala, który zżera ich od środka. Za bardzo się takiego zabiegu boją. Albo nie umieją. I po prostu wolą go zabić browarami czy wódeczką. Tudzież zakurzyć trochę zielonego, żeby się wyluzować i jakoś przetrwać… Przetrwać we względnym spokoju, odcięty od samego siebie, do śmierci.
Po co?
Po co tak trwać, zamiast żyć?
Cóżby było, gdyby Jezus albo Budda obrali właśnie taką strategię?
Każda emocja jest nam do czegoś przydatna, a według niektórych naukowców, emocje to energia. I tak, jak pisze Paweł Tkaczyk w Narratologii, powołując się na klasyfikację Paula Ekmana, wyróżniamy
sześć podstawowych emocji, które są uniwersalne dla świata ludzi i zwierząt: gniew, strach, zaskoczenie, obrzydzenie, przyjemność i smutek. […] Funkcją emocji jest zdobyć naszą uwagę, odciągnąć nas od czegokolwiek, co robimy, i domagać się reakcji. Reakcji na zmianę w otoczeniu lub na zmianę wewnątrz nas samych. Emocje – po prostu – motywują do działania.
Minęły czasy, kiedy na przemoc reagowało się postawą ofiary, pokornie spuszczając głowę. Bierność powoduje jeszcze większe zło. I choć nie lubiłam się z księdzem, który uczył nas religii w liceum, muszę przyznać, że kilka jego przemyśleń było całkiem celnych. Otóż nie ma nic gorszego, niż brak reakcji, obojętność. To boli najbardziej. I promieniuje. Również w przyszłość. Jeśli my nie zareagujemy i dopuścimy do tego, by ziściły się scenariusze z Opowieści podręcznej Margaret Atwood albo po prostu wróciły umieralnie opisywane chociażby w Regulaminie tłoczni win Johna Irvinga czy Piekle kobiet Tadeusza Boya-Żeleńskiego, będziemy odpowiedzialni.
Półtora tygodnia temu doświadczyłam pierwszej w życiu kolki nerkowej, spowodowanej mały, upierdliwym kamieniem, który nie bolał bardzo, czy nie bolał paskudnie, bolał kurewsko. Darłam się, kiedy schodziłam z trzeciego piętra i wyłam, kiedy jechaliśmy do szpitala. Traciłam i odzyskiwałam przytomność, ból przechodził wszelkie wyobrażenie. Wrzeszczałam więc jak opętana. Wyzywałam od kurew, na przemian wzywając Boga, nawet wtedy, kiedy zostałam wypakowana z auta i ulokowana na wózku. Natychmiast położono mnie na izbie przyjęć i otrzymałam błyskawiczną pomoc. I kiedy podano mi mnóstwo leków, a ja zaczęłam się uspokajać, pomyślałam, że niestety wykiwałam kilkunastu pacjentów, których mijałam w drodze na SOR.
Oni, cisi, obolali, chorzy, dalej czekali na przyjęcie.
Pewnie nie bolało ich tak jak mnie, ale, kto wie… Może mieli dużo poważniejsze schorzenia. Mój kamyk plumpnął do wnętrza muszli klozetowej kilkanaście godzin później. Teraz próbuję zadbać o siebie odpowiednio, by ten hit roku nie trafił trwale na listy przebojów top 10 chorób Emilki. (I oby taka lista w ogóle nigdy nie powstała)!
Ale gdybym tak nie wrzeszczała… Czy ktoś by mi w ogóle pomógł?
Bo ja już naprawdę nie myślałam logicznie. I potem wykoncypowałam, że opcje były dwie. Każda w stylu doktora Gregory’ego House’a, tylko takiego do potęgi dziesiątej. Albo jakimś cudem znalazłabym ketonal i zeżarła od razu całą buteleczkę, po czym wykitowałabym pewnie na marskość wątroby. Albo wbiła sobie nóż w brzuch, żeby wyjąć nerkę.
Dlatego, gdy coś Cię boli, krzycz. Walcz o swoje. Żeby Twoja córka albo prawnuczka już nie musiała.
Bo gdy dbasz o siebie, to dbasz o drugiego człowieka, który jest w takiej samej sytuacji. Lub dopiero będzie. A może nawet o setki, tysiące takich ludzi.
A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że choć pewnie mój partner dalej będzie stał przy swoim stanowisku, a ja przy swoim, względem wulgaryzacji języka, i tak jesteśmy razem. I tak się dogadujemy. Możemy mieć różne poglądy, ale cały czas o nich rozmawiamy, a przynajmniej się staramy. Zależy nam na sobie, więc się nie poddajemy.
Jakie jest Twoje stanowisko do wulgaryzmów w literaturze, przestrzeni publicznej i domowym zaciszu?
Czy uważasz, że potrafisz skutecznie wyrażać własne emocje? Wszelkie komentarze mile widziane.
Czujność i moc!
Twoja
Źródło zdjęcia w nagłówku artkułu: Tomasz Stańczak, Agencja Gazeta.
Jaśniej się nie da! Dla mnie to „wypierdalać” ma wyzwalającą moc. Całe życie przeżyłam w świecie, gdzie dziewczynki mówią grzecznie, spokojnie, kulturalnie i cicho. Cudownie móc wyjść na ulicę i posłuchać, że „miło to już było”. Że nareszcie ma być po prostu skutecznie. To prawdziwe wyzwolenie! Z okowów wszelakich – o których cudnie tu napisałaś!
Pozdrowienia!
Ale dałaś czadu z tym wpisem! Wiele ważnych wątków, z których każdy zdaje się być istotny i dość skomplikowany, a w kontekście używania wulgaryzmów… robi się jeszcze trudniej. Do rzeczy. A bo to przeklinać to trzeba łumić!
*
Z wulgaryzmami mam tak samo jak z polingliszem (mieszkam w UK). Stosuję, ale razi mnie u innych (a przynajmniej u zdecydowanej większości). Dlaczego?
Dlatego, że język jest naszą wizytówką.
Znam siebie na tyle, aby wiedzieć na ile stać mnie w warstwie umiejętności władania ojczystym. Potrafię to samo wyrazić na wiele różnych spobów i czasem pada na wersję wulgarną (bo bliżej mojego temperamentu). Sięgam po nią najczęściej w kameralnym gronie lub też, aby zwrócić uwagę konkretnej grupy docelowej. To forma ekpresji i tyle. Znam także ludzi mi bliskich i wiem, że kiedy lecą kurwy, to dlatego, że pod kurwami jest człowiek wielowarstwowy, który ma coś do powiedzenia i gdyby chciał, zrobiłby to inaczej… Ale po co, przyjaźń to w końcu swoboda i wolność, więc wysilać się nie trzeba.
Tak jest łatwiej i szybciej, choć oczywiście brzydziej.
Tak samo jak ze wspomnianym polingliszem, to kwestia pracy naszego mózgu, który bodźcowany innymi językami, automatycznie przyjmuje je do użytku. Nie jest to nawet kwestia naszego wyboru.
Można wkładać w to większy wysiłek i dbać o czystość, pytanie tylko po co i czy nam na tym zależy.
Z nadmiarem wulgaryzmów może być jak z takim mózgiem, który nie jest bodźcowany w inny sposób niż wszechobecna wulgarność i wtedy mamy problem, bo widać to w biednej warstwie językowej, co wiele mówi o samym mówcy.
*
Pisząc zawsze używałam wielu wulgaryzmów i póki co, będę się tego trzymać. Dlaczego? Dlatego, że mogę:)
Raz nawet na moim blogu czytelnik nazwał mnie 'Bukowskim w spódnicy’, co wywołało we mnie mieszane uczucia. Tak jakby człowiek nie mógł być sobą, a tylko podrabianą wersją kogoś już znanego. Afe.
By the way, moja książka także będzie wulgarna 😉
Pozdrawiam ciepło i życzę zdrowia oraz spokoju.
Wulgaryzmy w pewnych sytuacjach się wymykają i już. Czy uważam, że to dobrze? Chyba tak sobie ale nie jestem hipokrytką i wiem, że tak jest i sama czasem, choć rzadko też tak mam.
Zahaczasz o autorytaryzm i słusznie. Podrzucę tu kanał Cezarego Grafa, na którym przepowiada on powrót totalitaryzmu, czego jednym z przejawów jest ta cała sprawa z aborcją, wywleczoną jako zasłona dymna do innych, poważniejszych kroków ograniczania naszej codziennej wolności pod płaszczykiem covid.
Masz niestety rację, że kiedy nas boli trzeba krzyczeć. Ki;ka razy doświadczyłam tego na sobie. Nie umiem krzyczeć, że mi coś jest. I zwykle nikt więc na mnie kompletnie nie zwraca uwagi. Teraz uczę się mówić dobitnie- tak i tak i proszę pomóc ale zdarzyło się, że bz zrobienia histerii w przychodni nie mogłam się doprosić zwyczajnie wizyty u lekarza, do którego jestem zapisana, choć zastępcy wyraźnie nie potrafili mnie zdiagnozować bo mam nietypowy organizm i musi mnie badać zawsze lekarz, który już to wie. Natomiast nie załatwiłam tego wulgaryzmami a tupaniem nogami w poczekalni pełnej ludzi i wykrzyczeniem swoich racji, co zaskutkowało nieomal natychmiastowym przyjęciem przez właściwą osobę.
Czyli można i bez 😉