Jak oni piszą? to cykl analiz stylów najpopularniejszych polskich blogerów. Na przykładzie pojedynczego wpisu staram się ukazać triki, które stosują, by zainteresować czytelników. Dziś czas na Janinę Bąk i jej blog: Janina Daily!
Kiedy opowiadam o jakimś fenomenie lub zabawnych historyjkach zasłyszanych od Janiny, moi znajomi czasem marszczą brwi i pytają: Co? Ale jakiej Janiny? Nie znam. A ja, zanim zbiorę się, by wytłumaczyć, jak wielką rolę w moim życiu odgrywa Janina Bąk, muszę chwilę ze sobą powalczyć. Bo grzecznie jest się najpierw uspokoić, a nie wybuchać komuś w twarz zdziwieniem, krzycząc: Jak można nie wiedzieć, kim jest Janina Bąk?! Czy Ty przez ostatnie lata nie miałeś dostępu do Internetu, człowieku?! Co Ty robiłeś w tym smartfonie, cały czas w Candy Crush Saga grałeś czy co?!
Bo naprawdę trudno mi uwierzyć, że ktoś w Polsce w 2021 roku faktycznie może wciąż nie wiedzieć, kim jest Janina Bąk.
Uczy i wykłada bardzo poważne rzeczy. M.in. statystykę, marketing, social media i sztukę analizy danych biznesowych. Bywa przezabawna, kiedy np. zachęca swoich fanów (a na Facebooku ma ich już 100 tysięcy) do robienia reniferów z warzyw gruntowych czy uczestnictwa w warsztatów DIY z wyplatania kabanosowych koszyków. Ale przy całej tej żartobliwej okrasie nie ucieka od tematów ważnych społecznie i aktualnych. Z godnym podziwu uporem i stanowczością broni praw kobiet, potrafi bezlitośnie krytykować fake newsy oraz stoi na straży kultury i życzliwości w Internecie. Napisała dwie książki. Kiedy nie ufać statystykom (Cztery Głowy, 2018) i Statystycznie rzecz biorąc. Czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla (W.A.B., 2020).
W skrócie: Janina Bąk jest łebską kobietą i niezwykle interesującym zjawiskiem.
Gorąco polecam do czytania Janiny Daily i obserwowania poczynań Janiny chociażby na Instagramie.
Dzisiaj biorę na warsztat wpis pt. A gdyby tak zbankrutować na literaturze?
Dlaczego akurat ten? Ponieważ często otrzymuję od Was pytania typu: Jak napisać dobrą recenzję książki? Albo: Jak zachęcić ludzi do czytania jakiejś lektury? Lub: Co zrobić, by moje opinie na Lubimyczytac.pl miały dużo plusików? I jeszcze: Co zrobić, by mój bookstagram miał więcej obserwujących?
Odpowiedź jest prosta: pisać ciekawie i charakternie. Wiem jednak, że nie wszystkich ta odpowiedź satysfakcjonuje, więc przyjrzyjmy się z lupą, jak zrobiła to Janina.
Tak jak w przypadku Zuchowych wpisów również mamy do czynienia z trójdzielną budową tekstu.
Zanim więc przejdziemy do środków stylistycznych użytych w rozwinięciu i konkretnej struktury książkowego polecenia, rzućmy okiem na sam wstęp, bo jest to istna kopalnia arcyciekawych słownych kombinacji.
Zima. Czas głodowania przy pełnej lodówce, bo „zostaw, to na święta”. Czołgania się po panelach z finezją dżdżownicy po to, by dziecięca wiara w św. Mikołaja nie roztrzaskała się jak o górę lodową rzeczywistości z finezją Titanica. No i jeszcze czas swetrów z reniferem, których szyk i klasa sprawiają, że każdy z nas czuje się jak najpiękniej polukrowany pierniczek codzienności.
Zamiast bawić się w przyrodniczy opis pory roku, Janina sięga od razu po gruby kaliber. Nie zanudza czytelników tym, co każdy wie o zimie (że powinna być biała i zimna), tylko odwołuje się do barwnych scenek rodzajowych. Są one osadzone na sporych kontrastach.
No bo czy dżdżownica naprawdę pełza z finezją, czy też przypadkiem nie jest to oksymoron? Czy Titanic faktycznie finezyjnie tknął górę lodową? No nie, Titanic, mówiąc krótko i dosadnie, ostro pieprznął. Wiecie już więc, na czym polega ten myk.
Podkreśliłam w cytacie finezję, ponieważ można by się pokusić o coś bardziej odkrywczego, bo teraz mamy do czynienia z powtórzeniem. A przecież można wymienić finezję na wdzięk i od razu zgrabniej tekst wygląda.
Przejdźmy do refleksji na temat polecanych książek.
No dobra, przyznam Wam się do czegoś – czytanie opowiadań sprawia, że totalnie czuję, jakbym miała IQ masła. No, ja czytam je, czytam i nagle cyk, koniec, a ja nie mam pojęcia o co tam chodziło i jakie było przesłanie, a jak tam jeszcze w grę wchodzi jakaś symbolika, to koniec, synapsy się wstydzą, pani od polskiego płacze. Tym samym nie jest dziwne, że ja jakieś opowiadanie czytam, a zaraz potem pędzę do lodówek w Żabsonie, by poprzebywać ze swoimi przyjaciółmi, czyli kostkami tłuszczu 82%.
Ale z „Żywopłotami” było zupełnie inaczej, są to opowiadania piękne, nie przekombinowane, do przeczytania w jeden (niezwykle przyjemny) wieczór.
Nie będę Wam opisywać fabuły poszczególnych opowiadań, bo to by tylko zadziałało na ich szkodę, po prostu uwierzcie mi na słowo, że każda jedna krótka forma jest sama w sobie osobnąi indywidualną radością dla serduszka.
IQ masła to kolejny sprytna metafora. W dodatku dla mnie przepyszna, bo jestem ogromną fanką wszelakich tłuszczy, a masła to już w ogóle, mogłabym jeść bez dodatków. Choć wiadomo, na ciepłym chlebku ze szczyptą soli wypada o niebo lepiej. I przepraszam za dygresję o jedzeniu, ale ona jest tylko na pozór odbieganiem od głównego wątku.
Tak bowiem składa, że Janina też często używa nawiązań do jedzenia.
Nie mam zielonego pojęcia, czy robi to świadomie, ale przywoływanie dań w swoich tekstach czyni blogowe notki dodatkowo apetycznymi.
Bo większość z nas, istot człowieczych (poza bardzo chorymi ludźmi, bretarianami oraz facetem, który odpadł w pierwszym odcinku Dmuchaczy szkła) je i kocha jeść. Przez to bardzo łatwo utożsamiamy się z autorką tekstów. My też często myślimy o jedzeniu. Kiedy nie ma tematów do rozmowy, wystarczy rzucić tekst o obiedzie i nagle wszyscy są zainteresowani.
To jest bardzo sprytne zagranie. Być może niezamierzone, ale naprawdę dobre.
Opinia o Żywopłotach nie jest długa. Tak naprawdę niewiele w niej informacji o tym, jaka ta książka jest. Wiemy za to, jaka nie jest, co stanowi miłą odmianę od standardowych recenzji typu: Nie czytałam, nie polecam lub Okładka ładna i nic poza tym.
Więc jeśli na owych balkonowych wakacjach mielibyście przeczytać tylko jedną książkę, to to powinna być najnowsza książka Zygmunta Miłoszewskiego, bo tam jest jak w monopolowym – tam wszystko jest pyszne.
Jest przygoda, radość i dobra zabawa, czyli trochę jak na zielonej szkole we Władysławowie, tylko lepiej, bo bez kontroli czystości i konieczności oglądania swoich kolegów z miotłą na głowie, udających Nicka z Backstreet boys podczas Mini playback show. I jest też wiele bardzo trafnych i cały czas swędzących mnie w mózg pytań o istotę nauki, czyli to trochę tak, jakby ktoś mnie bardzo mocno przytulił w me akademickie serduszko.
Akurat Kwestię ceny Zygmunta Miłoszewskiego też czytałam. I miałam przy tej okazji sporo radości, więc mogę z czystym sumieniem potwierdzić, że powyższa opinia Janiny jest trafna.
Tak samo trafne jest też porównanie książki do sklepu monopolowego i zaskakujące wyjaśnienie tej analogii.
Zapamiętajcie: zaskoczenie to największa siła komedii.
Chcecie rozbawić czytelnika? Po prostu zróbcie mu słowną niespodziankę i sprawa załatwiona. Wiem, brzmi to prosto, ale w praktyce jest dużo trudniej. Janina opanowała tę sztukę do perfekcji, więc głęboko się przed nią ukłońmy.
Dobrym pomysłem na urozmaicenie blogowego wpisu są też odwołania do popkultury. Dzięki nim możemy szybko polubić autora tekstu. Słyszeliście o Backstreet Boys? Ja też! Zatem mamy ze sobą coś wspólnego. A skoro tak, nie jesteśmy sobie obcy. Dalej Janina przywołuje serial Ojciec Mateusz. Oglądaliście? Ja też! No i zobaczcie, jeszcze ze dwa takie odwołania i wszyscy możemy iść na kawę, bo wiadomo, że będzie fajnie!
Niemniej robię to świadomie, bo ta książka to idealna książka na teraz – jest o tym, że dziewczynki mogą wszystko i mają moc, by zmieniać świat.
Jest to właściwie książka i dla dorosłych i dla dorosłych in progress, taka dla nich lektura w sam raz, ja na pewnopójdę poczytać ją mojej bratanicy, bo tam jest dużo onomatopei, a mikroludzie bardzo to lubią.
I jeszcze nie raz jej tę książkę przeczytam, bo miła to bajka o Stefci, której dziadek wciąż jeszcze nie docenia dziewczynek (szalenie to interesujące, że tak bardzo zirytował mnie ilustrowany zając), ale szybko przyszło mu się przekonać, jak bardzo nie ma racji. I jak szybko Stefcia nauczyła go, że to OK czasem nie być twardym, nieustraszonym zającem.
W przypadku opinii o Nie bój się, dziadku Pawła Pawlaka mamy do czynienia z nieco bardziej standardowym modelem oceny literackiej. Dostajemy podstawowe informacje, a zatem odpowiedzi na kluczowe pytania.
O czym to jest? Dla kogo? Jaką korzyść można odnieść z lektury tej książki? Te trzy pytania to fundament każdej recenzji. I dobrego tekstu sprzedażowego.
A gdy dodamy do niego jeszcze emocje, co Janina robi często i gęsto, wówczas powstaje naprawdę świetna recenzja. Właśnie w emocjach wyraża się czyjś subiektywizm.
Na koniec recenzji warto też zastosować prosty komunikat. Kupujcie albo nie kupujcie, czytajcie albo dajcie sobie spokój. Bo przecież każda recenzja musi mieć podsumowanie.
A każdy newsletter odbiorców, więc dołącz do Załogi Fabryki!
Znam i uwielbiam Janinę <3 Statystycznie rzecz biorąc często słucham jej podcasty i wpadam na bloga, ale też oczywiście systematycznie obserwuje na Facebook 🙂 A co do literówek – no właśnie – z tym też czasem mam problem – zwłaszcza jak szybko chce wyrazić swoje myśli, a klawiatura nie nadąża.