Przechodzisz przez kryzys? To świetnie, bo ma on dwie strony medalu, nie tylko tę bolesną. To właśnie cierpienie, od którego chcemy uciec, pcha nas w stronę nowego i lepszego świata, poznania naszych własnych możliwości. Zanim jednak zaczniesz życiową rewolucję, zadaj sobie 3 pytania, by uwolnić Twoją prawdziwą moc.
Dzięki lekturze książki doktora Stephena R. Hawkinsa pt. Siła czy moc, mojego wielkiego game changera, którą szczerze wszystkim polecam, wiem, że działania z pozycji siły nie są tak efektywne, jak wtedy, gdy naprawdę robimy coś z mocą. Jak rozpoznać, czy działamy pod wpływem jednej czy drugiej? Poniższe pytania to podpowiedzi. Narzędzia, z których możesz korzystać wiele razy do radzenia sobie z rzeczywistością. A odpowiedzi na nie będą się zmieniać razem z Twoim rozwojem osobistym.
Kim jestem?
Ostatnio dwa razy zetknęłam się z rozdrażnieniem ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia o tym kim są, czego chcą, dokąd zmierzają. Bo to trudne pytanie, bo potrzebują więcej czasu, bo czy każdy musi wiedzieć…?
Nie każdy. Tak samo jak nie każdy w życiu może cieszyć się zdrowiem, satysfakcjonującą pracą, szczęśliwymi relacjami, pasją i majętnością.
To wszystko jest ze sobą absolutnie, ściśle powiązane.
Jak mogę polegać na kimś, kto nie wie, kim jest, a więc czego chce, dokąd zmierza i nawet o czym marzy?
Ale ja nie mam marzeń, jestem szczęśliwy, mi wystarczy to, co jest. Skoro tak, to czy nie odczuwasz stresu? Nie miewasz problemów ze spaniem? Pomagasz każdego dnia innym ludziom? Masz czas na realizowanie własnej pasji? Uśmiechasz się, a ludzie cieszą się na samą myśl, że będą mogli spędzić z Tobą trochę czasu? Jesteś w stanie wytrzymać ze swoją rodziną, rodzicami kilka dni bez żadnej awantury? Praca przychodzi ci z lekkością i ochotą? Możesz bez zająknięcia powiedzieć, że kochasz świat? Bo tak powinno być, jeśli mówisz prawdę.
Gdy nie wiesz, kim jesteś, żyjesz w świecie, który Ci się po prostu przydarza. Jesteś widzem w filmie, w którym inni ludzie grają swoje wyśnione role. A Ty musisz płacić za bilety na seans, by obserwować, jak inni cieszą się swoim cudownym życiem.
Jeśli wiesz, kim jesteś, masz marzenia, bo Cię nie przerażają. Wiesz, że życie jest dla Ciebie i możesz je dowolnie kształtować. Masz już do tego magiczną różdżkę: to Twoja intuicja, Twój prawdziwy głos, Ty.
Trudność w tym wszystkim polega na zdefiniowaniu się po raz pierwszy i definiowaniu na nowo, bo zmieniamy się, rozwijamy, o ile oczywiście takie jest nasze życzenie. Bo najpierw trzeba się obrać z tych wszystkich warstw. W końcu ludzie, tak samo jak ogry i cebule, mają warstwy. To np. role społeczne, które odgrywamy. Gdybyś nie była mamą, córką, siostrą, babcią, nauczycielką, patriotką, katoliczką, fanką kryminałów, co by z Ciebie zostało?
Nic? Bo w pełni oddajesz się np. rodzinie tak, że nie masz czasu na dbanie o siebie?
Sorry, stara, ale jesteś na prostej drodze do wielkiego życiowego nieszczęścia. Spoko. Twój wybór. Współczuć Ci nie zamierzam, klepać po główce też nie. Może tam, w wielkiej ciasnej dupie, będzie Ci po prostu wygodniej.
Jaką przynosi mi to korzyść?
Robimy coś niekoniecznie dlatego, że jest to dla nas dobre, ale dlatego, że na tym korzystamy. Jeśli korzysta na tym tylko nasze ego, w oderwaniu od tego, co głębiej, wytworzy się dysonans, z powodu którego będziemy jeszcze bardziej nieszczęśliwi, wewnętrznie rozdarci.
Najlepszym, ale i najbardziej szokującym pytaniem, które ktoś mi ostatnio zadał, było: co na tym zyskujesz? Jaką przynosi ci to korzyść?
W kontekście nie chodziło o zarabianie na książkach, pisanie bloga czy podróże, a o moje obniżone samopoczucie.
Weźmy mój ulubiony ostatnio przykład. Dorosłe dzieci, które poświęcają się dla rodziców, a potem czują się wyssane z energii, rozżalone i stawiają się w nieskończoność w pozycji ofiary. Jaką korzyść daje Ci to, że rezygnujesz z siebie, by uszczęśliwić rodzica? Czujesz się przez chwilę doceniony? Kochany? Zauważony? Albo że koniec końców, gdy trafisz do królestwa niebieskiego, za Twoją ofiarność zostaniesz wynagrodzony przez św. Piotra kluczami do najlepszego apartamentu?
Ale ja jestem altruistką.
Skoro tak, to jedź do Afganistanu i tam pomagaj innym ludziom, bo na pewno potrzebują dużo więcej wsparcia niż Twoi rodzice, którzy żyją w Polsce i są wciąż w stanie o siebie zadbać. Co, strach obleciał? To może jednak nie jesteś wcale taką altruistką, skoro wolisz wygodnie siedzieć na tyłku. W tym, co znasz. Z ludźmi, którzy w Twojej głowie Cię wykorzystują, a tak naprawdę… To Ty wykorzystujesz ich.
Bo karmisz swoje ego tą całą ułudą. Tymi fałszywymi: dziękuję Ci, gdyby nie Ty, nie wiem, jakbym sobie poradziła. Czujesz się wtedy ważna. Doceniona. Ale czy kochana?
Tak naprawdę wiesz, że to nieprawda, bo prawdziwa miłość jest bezwarunkowa. Tak naprawdę chciałabyś jej doświadczyć wtedy, gdy Ty się spełniasz w tym, co uwielbiasz robić. Najlepiej daleko od rodziców, gdzieś w szerokim, kolorowym świecie. Ale nie będziesz tego robić. Nie dlatego, że rodzice przestaliby cię kochać. Możesz się tego bać, ale to nieprawda. Oni dopiero wtedy zaczęliby kochać cię naprawdę. Jako dojrzałą osobę, a nie duże dziecko, wciąż oddane nakazom ludzi, którzy nie osiągnęli pełni swoich możliwości.
Tylko że taka zmiana wymagałaby od Ciebie sporej pracy. Z przekonaniami. Z ogarnięciem życia tak, by funkcjonowało jakoś przed Twoim wyjazdem. Z podjęciem konkretnych kroków, by zmienić swoje życie.
Nie chce Ci się. Więc będziesz dalej czerpać z innych, wycierając sobie twarz hasłem: jestem altruistką.
Tylko że za rok albo pięć, na pewno dużo prędzej, niż się spodziewasz, ludzie Cię przejrzą. Zobaczą, że przez całe życie kierowałaś się wygodnictwem i fałszem. Pół biedy, jeśli wtedy też to do Ciebie dotrze. Ale jeśli będziesz szła w zaparte…
No co ja tu się będę rozpisywać, każdy wie, że zaparcie to nieprzyjemna sprawa. Wiele osób ostatnio powtarza, gdy zobaczy w Internecie coś skrajnie durnego albo słabego, że zaraz dostaną od tego raka. To nie jest przypadek. To konsekwencja duchowego zaparcia. Po co robić sobie samemu we własnym życiu Czarnobyl?
W co naprawdę wierzę?
Jest taki moment w Alicji w Krainie Czarów, kiedy tytułowa bohaterka krzyczy: Nie! To niemożliwe!
Szalony Kapelusznik zaznacza zaś: To tylko kwestia wiary…
Czy wierzysz w to, że jesteś zdany tylko i wyłącznie na aparat państwowy? Albo na nikogo innego, tylko na siebie, i nikt Ci nie pomoże, bo każdy ma swoje problemy? Czy wierzysz, że zawsze będziesz mieć pod górkę i każdy musi nieść swój krzyż? Czy wierzysz, że inni są od Ciebie mądrzejsi, bo jak starsi, to na pewno więcej w życiu przeszli? Czy wierzysz, że bycie grzecznym, kulturalnym, cichutkim i ułożonym jest gwarantem bycia lubianym? Że pieniądze są problemem, a założenie rodziny koniecznością, że bez niej ludzie będą Cię wytykali palcami i traktowali jak odmieńca?
Jeśli w to wszystko wierzysz, to tak jest. Bo to tylko kwestia wiary. Nic innego.
Wspominałam już zdawkowo, że wierzę w Boga, a nie jakiś fałszywy konstrukt, który próbuje zmanipulować nasze postrzeganie (tzn. wierzę w Miłość i Światło, a nie w systemy religijne). Wierzę w moją sprawczość. Nie muszę słuchać nieszczęśliwych ludzi, którzy cały czas narzekają, jak ich wszystko boli, jaki szef w pracy jest wkurzający i że po co im były te dzieci, w pandemii najchętniej pozamykaliby je w piwnicy. Mam uszy, by słuchać samej siebie, ale i bez sprawnych uszu bym sobie poradziła, bo najlepiej się słucha sercem, w ciszy. Generalnie wierzę w to, że mam wszystko, co potrzebne, by tworzyć własny, cudowny świat. I każdy z nas ma.
Cóż bowiem jeszcze potrzeba, prócz bijącego serca?
Wierzę w to, że nic, więc czuję się wolna.
Słucham tego serca, więc mam swojego najlepszego przewodnika. Czasem się rozjeżdżamy, ale wtedy zadaję sobie pytania. Kim jestem? Co mi przyniesie prawdziwą korzyść: ucieczka od własnego serca, od bólu, które odczuwa, czy szybka konfrontacja, wyrwanie ciernia i uzdrowienie, posunięcie się naprzód?
Teraz, gdy czytasz moje słowa, wiesz przecież doskonale, co jest prawdą, i co jest dla Ciebie prawdziwie najlepsze. Tak długo, jak bije Twoje serce, masz odwagę i masz rozum. Nie wierz, że się nie uda, uwierz, że będzie dobrze.
A jeśli nie?
Posłużę się słowami Martyny Wojciechowskiej:
Nigdy nie odmawiaj zaproszenia. Nigdy nie opieraj się nieznanemu. Po prostu otwórz się na świat i napawaj przeżyciami. A jeśli się sparzysz? Cóż, trudno… Pewnie nie na darmo.
Jak się czujesz po przeczytaniu tego wpisu? Daj znać w komentarzu.
Wszystkiego dobrego!
Twoja
Funkcja trackback/Funkcja pingback