To nie jest książka o bajkowej miłości, która rozbije każdy mur. Pruderyjne czytelniczki mogą nie być zachwycone. Język kolejnej powieści Danuta Awolusi stroni od górnolotnych zwrotów. I może dlatego Macochy to książka, od której nie potrafiłam się oderwać, bo autorka pisze, jak jest.
Polska literatura obyczajowa w mojej świadomości przeżywa bardzo ciekawy rozkwit. Może i wcześniej miała intrygujący koloryt, ale przytłoczona propagandą popularności Katarzyny Michalak, po prostu nie miałam ochoty przekonać się o tym na własnej skórze. Dopiero kiedy niejako sama weszłam w ten świat, opublikowawszy z Szarą Godziną Hotel Aurora, dotarło do mnie, że moją ignorancją całkiem sporo tracę. Niewiele by brakowało, a przegapiłabym podróż po ogrodzie ciekawych doświadczeń, do którego zaprasza w swych powieściach Danuta Awolusi.
Macochy opowiadają o losach dwóch zwaśnionych sióstr. Nadia jest elegancką, zapracowaną bizneswoman, która w pogoni za sukcesem zapomniała o życiu prywatnym. W ucieczce od samotności spotyka Olafa, który ma już za sobą nieudane małżeństwo oraz córkę. Zachowanie nastoletniej Klaudii napawa Nadię lękiem i bezradnością. Drugą bohaterką książki jest Anita. Pozornie z Nadią prócz genów nie łączy jej zupełnie nic, a i na pierwszy rzut oka nikt by nie powiedział, że kobiety mają tych samych rodziców. Anita pracuje jako kosmetyczka, przede wszystkim ceni dobrą zabawę i komfort życia. Dlatego związek z ustatkowanym życiowo Szymonem wydaje się być dla niej idealnym rozwiązaniem. Szymon, posiadający dobrze płatną pracę, własne mieszkanie, wydaje się mężczyzną, dla którego Anita będzie całym światem. Nic bardziej mylnego. Dziecko Szymona z poprzedniego związku, mały Leoś, doprowadza Anitę na skraj wytrzymałości.
Nadia i Anita spotykają się przypadkiem na spotkaniu grupy wsparcia. Przed nimi najważniejsze życiowe wybory. Czy obu siostrom uda się znaleźć rozwiązanie problemów, czy też skrzyżowanie ich życiowych ścieżek to dopiero początek monstrualnej katastrofy?
W trakcie lektury Macoch doznawałam wielu emocji.
Początkowo ręce mi opadały, bo nie zapałałam sympatią ani do jednej, ani do drugiej bohaterki. Co chwila kręciłam głową z niedowierzaniem, podążając za kolejnymi nietrafionymi wyborami Nadii i Anety. Każdy chybiony krok życiowy bohaterek został jednak sumiennie przez autorkę wytłumaczony i umotywowany w retrospekcjach, traktujących o dzieciństwie i dojrzewaniu bohaterek. Całość zdecydowanie ma sens. Z jednej strony żal mi Nadii i Anety, że są, jak większość ludzi, ofiarami niskiej świadomości emocjonalnej naszego społeczeństwa. Z drugiej strony bardzo je podziwiam, że postanowiły stawić się do życia i poznać prawdę o samych sobie.
Macochy to czytadło, które wchodzi rewelacyjnie, bywa gęsto, ale dzięki temu syci niczym masło orzechowe.
Nie sposób się nudzić, dramat goni dramat. Choć bohaterki próbują stworzyć dobre związki i ciepłe rodziny, czytelnik nie znajdzie tu o dziwo wątku romantycznego. To nie znaczy, że nie jest to książka o miłości. Ale na pewno nie tej erotycznej, tylko raczej dotykającej stref ogniska domowego. W trakcie lektury czytelnik dowie się, co wznieca ciepły, bezpieczny płomień rodzinnego ładu, a jakie, wydawać by się mogło drobnostki, skutecznie go gaszą i mrożą relacje spokrewnionych ze sobą osób.
Niezmiernie podoba mi się, że Macochy są historią o niewyczerpnalnej wręcz sile kobiet. Nawet, gdy jedna z nas tonie, druga, trzecia i czwarta tylko czeka, by podać jej rękę i wyciągnąć na powierzchnię. Z drugiej strony strasznie smuci mnie obraz mężczyzn: bezradnych, pozbawionych w życiu celu, pogubionych w świecie emocji, których nawet nie potrafią nazwać. Danuta Awolusi chyba po prostu trafnie uchwyciła współczesny obraz naszego społeczeństwa. Panowie potrafią być rozczarowujący, a kobiety często muszą sprzątać bałagan, jakiego narobili. Nie oznacza to jednak, że mężczyźni są źli. Wszyscy jesteśmy ofiarami patriarchatu, a i kobiety, nie zdające sobie z tego sprawy, potrafią dołożyć sporo cierpienia do ogólnej puli nieszczęść.
Jak widzicie, choć nazwałam tę powieść czytadłem, to nie znaczy, że jest to lektura pozbawiona refleksji, wręcz przeciwnie!
Dzięki prostolinijnej formule książki i autentycznemu językowi Macochy mają szansę trafić do zdecydowanie większej puli odbiorców niż książki, dajmy na to, Olgi Tokarczuk. A przekazują prawdy dużo bardziej praktyczne i być może przez to cenniejsze.
Jedną z nich jest realistyczne, nowoczesne spojrzenie na trud macierzyństwa. Nie jest to ani droga przyozdobiona płatkami róż, ani wspinaczka na Golgotę. Sierotami mogą być, jak się okazuje, również dzieci mające dwójkę rodziców, a największa samotność może dotknąć człowieka także w związku.
To dopiero pierwsza książka Danuty Awolusi, którą przeczytałam, ale po tym ciekawym doświadczeniu nic nie stoi na przeszkodzie, bym sięgnęła po kolejne. Jestem usatysfakcjonowana czasem spędzonym z Macochami, a końcówka powieści, choć mrożąca krew w żyłach, bardzo mi się podobała. Nie ma tu cukierkowości, bywa brutalnie, no i zdecydowanie warto przeczytać książkę, by zobaczyć, jak wielką krzywdę dzieciom potrafią wyrządzić ci, którzy paradoksalnie powinni dawać im najwięcej miłości i bezpieczeństwa.
Na koniec kilka słów o wydaniu.
Szata graficzna jest zjawiskowa. Książka na półce prezentuje się genialnie, zwłaszcza w towarzystwie Nie mówiąc nikomu oraz najnowszej powieści do kompletu, czyli Zgodnie z prawdą, która swą premierę miała 8 czerwca, której również jestem bardzo ciekawa. Piękne barwy okładki i charakterystyczny układ tytułu i nazwiska autorki naprawdę zasługują na wyrazy uznania. Autorem okładki jest Paweł Panaczakiewicz. Wydawnictwo mogłoby się jeszcze bardziej przyłożyć do korekty i już w ogóle piałabym z zachwytu, bo zgrabny, cegiełkowy format to dokładnie to, co lubię najbardziej. Dobrze trzyma się w rękach, a i porządne skrzydełka dodają książce jako produktowi sporo uroku.
Za możliwość zapoznania się z Macochami bardzo dziękuję autorce Danucie Awolusi. Znajdziecie ją również na YouTube!
Tymczasem dziękuję Wam za lekturę tego wpisu i zapraszam do polubienia mojej strony na FB.
Z góry dziękuję!