Często mam wrażenie, że w social mediach widzimy tylko jedną stronę medalu, zapominamy o drugiej, a potem myślimy, że jesteśmy jacyś felerni, bo inni radzą sobie lepiej od nas.
Ale to nieprawda. Niewiele osób chwali się swoim nieszczęściem (choć jest kilka ciekawych typów ludzi, którzy czerpią z tego egoistyczną, masochistyczną przyjemność, np. część artystycznej kasty), biedą, rozwodami, chorobami… Szczególnie mnie to uderzyło, kiedy po wyjątkowo paskudnym okresie widziałam podsumowania u innych twórców, takie cyferkowe. Tyle i tyle napisałem, patrzcie, ja jestem zdolny i pracowity. Co konotuje myśl u odbiorcy (w tym wypadku mnie): aha, a ja w takim razie jestem wadliwa i leniwa?
Pewnie tak bym pomyślała kilka lat temu.
Teraz mam to głęboko między pośladkami, więc napiszę Wam, że po prostu jestem człowiekiem takim, jak my wszyscy.
Niniejszym prezentuję 10 wątków, których raczej nie poruszam w social mediach,
ale one istnieją, tak jak ja istnieję, choć na moich kanałach głównie zajmuję się motywacją, inspiracją, twórczością i rozwojem.
1. Nie mówię o tym, jak bardzo zmęczona bywam social mediami.
Co to za pieprzony matrix?! Nie chcę już kolejnego darmowego poradnika, bo go nie przeczytam. Chcę się dowiedzieć, co wrzuciła moja kumpela na instastory, a nie przewijać sponsorowane kafelki o kursie hipnozy. Jednocześnie dzięki social mediom mam pieniądze, by przetrwać, a rozeznanie się w nich to połączenie sztuki i ogromnej psychologicznej wiedzy, co z drugiej strony bardzo mnie kręci.
Kiedy nie przebywam w social media, miewam wrażenie, że znikam.
Ale czy to aby na pewno takie złe uczucie?
A może właśnie dobre, pełne ulgi?
2. Nie mówię o tym, że cały czas zmagam się z konsekwencjami mojego wypadku, i często, gdy przypomnę sobie te pełne cierpienia godziny, po prostu płaczę.
Teraz też. Ten potworny ból wciąż we mnie jest.
Pamiętam tę młodą lekarkę, Gabrysię, która w szpitalu trzymała mnie za rękę. Jej ciepło pomogło mi znieść prawdziwe tortury.
Nie umiem o tym zapomnieć. Nie pozbyłam się jeszcze tego strachu, gdy patrzyłam w lustro i nie poznawałam własnej twarzy. Nie potrafię pracować tak szybko i sprawnie, jak przed wypadkiem, kiedy jednocześnie prowadziłam kilkanaście projektów i miałam ochotę na więcej. Dopiero przyzwyczajam się do siebie, tej, która uderzyła bardzo mocno głową o asfalt.
Czasem bywam sobie obca.
3. Nie mówię o mojej rodzinie, choć o rodzinie (ale nie mojej) opowiada moja kolejna powieść, Grand Hotel Granit.
Moja rodzina to jest materiał na powieść, której nie wolno mi napisać. Czasem, by uzyskać dostęp do pewnej wiedzy, trzeba obiecać, że nigdy nią nie podzielisz. A potem okazuje się, że zawsze wiedziałaś, bo jesteś częścią drzewa, w którym wydarzyło się wszystko, co dobre, i wszystko, co złe.
Po zjedzeniu tego jabłka nie ma powrotu do tego, co było.
4. Przeraża mnie wybór pasty do zębów, gdy na półce w sklepie jest dziesięć kilkanaście marek jednego produktu.
Nie wiem, którą wybrać. Nie rozumiem, dlaczego różnią się cenami. Przecież to jest tylko pasta do zębów. Ja jej wcale nie potrzebuję – wystarczyłoby, gdybym nie jadła tyle cukru, żuła gałązkę, zjadła goździka i płukała zęby wodą. Pasta do zębów w tubce istnieje ledwo sto lat. Szczerze jebie mnie, czy pasta, którą wyciskam na szczoteczkę, jest różowa, czarna, turkusowa czy biała. Chcę mieć zdrowe zęby. A od nadmiaru pozornego wyboru (i tak kupię tę cholerną pastę, i tak wydam te pieniądze) ludzie dostają na łeb.
Ja nie dostaję na łeb, myślę, że ozdrowiałam w momencie, kiedy zobaczyłam, jak cała konsumpcja nie trzyma się kupy. Po prostu drażni mnie to, że inni spędzają tyle czasu na porównywaniu produktu, na wybieraniu tego, który jest najlepszy.
Wybierz pierwszą lepszą pastę. I tak umrzesz.
Poświęć ten czas bawiąc się ze swoim dzieckiem, zamiast sterczeć pośrodku sklepu pod jarzeniówkami.
5. Nie mówię o moich doświadczeniach z mężczyznami.
Czasem obawiam się, że nikt się ze mną nie umówi, bo będą się bali, że ich obmaluję publicznie, gdy zrobią coś nie tak. Niektórym z kolei w ogóle brakuje świadomości, że potencjalnie mam taką możliwość, więc zachowują się jak świnie i zwyczajnie należałaby się im publiczna chłosta.
Miewam też od czasu do czasu obawę, że nikt się już ze mną nie umówi, bo mężczyźni mają mylne zdanie na mój temat. Że myślą: „ona nie będzie chciała kogoś takiego, jak ja, bo jestem za młody/za stary, za mało czytam, za daleko mieszkam, ona pewnie od razu szuka męża i ojca dla dzieci, ona to taka odklejona artystka, żyje zgodnie ze swoimi ideałami i udaje jej się przetrwać w tym bezlitosnym świecie jak jakiś pieprzony jednorożec, nie wiadomo, jak się z tym obchodzić, w ogóle jakaś taka chyba mądralińska”.
Bardzo chciałabym, by wszyscy ludzie, nie tylko mężczyźni, mniej myśleli, że są niewystarczający, a kto inny jest lepszy.
6. Mój stosunek z pieniędzmi jest dokładnie taki, jak z jedzeniem: zaburzony.
Są okresy, że jem zdrowo i opływam w hajs, a zdarzają się trudne miesiące, kiedy się objadam makaronem z serem i zastanawiam, za co zapłacę ZUS. Czy wszyscy artyści tak mają? Czy to po prostu taki powypadkowy, nowoładowy etap?
Znów spoglądam na skrzynkę mailową. Wczoraj znów rozesłałam propozycje wydawnicze. Kiedyś to było przeżycie. Teraz po prostu skupiam się na kolejnej książce i mam nadzieję, że pewnego dnia otrzymam sympatyczną wiadomość.
7. Kiedyś obwiniałam się, że za dużo czytam.
Teraz miewam zabawne myśli, że przeczytałam o kilka książek za wiele.
Bo większość powieści już nie potrafi zafascynować. Ale może to nie ja za bardzo się starałam, tylko inni twórcy oraz wydawcy teraz starają się za słabo?
8. Jestem osobą wysoko wrażliwą.
Mam też kilka innych nietypowych cech temperamentu, które być może część psychologów, którzy upierają się, że część społeczeństwa jest normalna, a część nie, nazwałoby zaburzeniami. Ale w drodze rozwoju udało mi się uleczyć rany, których doznałam w trakcie socjalizacji. Pokochać siebie taką, jaką jestem, również z wadami, a mam ich tyle samo, co zalet.
I to jest piękne.
Nazywamy to zdrowiem.
Tak, zdrowie to objaw miłości do siebie i świata.
Wiem, że czytanie o wypaczeniach, oglądanie filmów, w jakich dochodzi do mordu czy przebywanie z ludźmi użalającymi się nad sobą, nie wpływa na mnie korzystnie.
Moją wrażliwą, artystyczną duszę, chcę otaczać różowymi chmurkami, piosenkami Shawna Mendesa i Taylor Swift, filmami animowanymi wytwórni Ghibli, przytulasami z ludźmi oraz drzewami… I w ten sposób mogę być wciąż otulona światłem, kiedy schodzę do piwnic po innych ludzi, by wskazać im schody, jeśli tylko tego będą potrzebowali.
Nauczyłam się też rozpoznawać, gdy ktoś zamiast chwycić moją dłoń, będzie chciał odgryźć mi ją aż po obojczyk.
Ale nie boję się. Nie boję się już schodzić od innych piwnic, gdy usłyszę, że ktoś potrzebuje pomocy. A co istotniejsze: nie boję się powiedzieć SORRY, nie pomogę lub po prostu olać sprawę i nie powiedzieć, gdy czuję obłudę, egotyzm lub że nie mam wystarczających kwalifikacji, by coś zdziałać. Kompleks mesjasza mnie nie dotyczy i nie rusza mnie, gdy ktoś nazwie mnie złym człowiekiem, bo byłam asertywna i wyczułam kupę energetycznego smrodu pod butem proszącego o pomoc delikwenta.
Dobrze mieć duży czuły nos. Cieszę się, że mimo złamania w wypadku i wielkiej blizny nie stracił swoich cudownych zdolności. Niektórzy mają gorzej. Np. lord Voldemort.
9. I jesteśmy tu, w 2022, a redaktorka czasopisma, z którym zaczynam współpracować, pisze mi, że w moim tekście brakuje emocji,
że artykuł ma formę popularno-naukową, choć w ostatnich akapitach piszę o reinkarnacji.
Kilka lat temu po przeczytaniu takiego komentarza upiłabym się cytrynówką, wyjarała paczkę fajek, może nawet wyrzuciła laptop przez okno.
Kilka lat temu nie napisałabym takiego artykułu.
Patrzę w okno.
A więc to tak, myślę sobie spokojnie i wychodzę z domu w piątkowy wieczór, i wiem, że jestem w dużo lepszym momencie mojego życia niż rok, trzy i pięć lat temu.
10. Polityka i religia
to są kwestie, o których moim zdaniem powinniśmy mówić jak najczęściej, a dużo osób się tego boi. Dlatego napiszę, w ramach ćwiczenia, że moim najulubieńszym politykiem jest Szymon Hołownia, bo uważam, że jest mądry. Napisał 20 książek i zgadzam się z jego wartościami. Nie krzywdzimy drugiego człowieka, bronimy go. Zwłaszcza tego, co sam nie ma siły, żeby o siebie zadbać.
A w kwestii religii, to zostałam ochrzczona, więc przynależę do kościoła katolickiego, do którego nie chodzę. Może to wg niektórych jest hipokryzja czy ignorancja, bo każdy, kto czytał Sodomę i Gomorę pewnie brzydzi się tej instytucji (no ja częściowo też, choć nie czytałam, Ciocia mi wspominała, ale wystarczą filmy Sekielskich). Naprawdę jest milion rzeczy, które mnie mierżą. Nie myślę wszak o apostazji, bo tak naprawdę etykietki dla mnie są mało istotne. Jestem gdzieś w papierach u kogoś w teczce czy nie jestem?
Z drugiej strony katolicyzm to ekipa, do której należała św. Hildegarda z Bingen, wielka wspaniała postać, ksiądz Jan Twardowski, Maksymilian Kolbe… I dużo mega światłych osób.
Ktoś mnie nazwie katoliczką, bo urodziłam się w takiej a nie innej rodzinie, a dziesięć osób zapyta, kiedy przeszłam na buddyzm, bo takie wydźwięk mają treści mojego bloga, a jeszcze kto inny uzna, że jestem jakąś Czarodziejką z Księżyca, bo wstawiłam zdjęcie kryształu na insta… Mnie to nie interesuje, bo ja po prostu wierzę w siebie, i wierzę w Boga, czyli Życie, które Jest. I doświadczam codziennie głębokiego połączenia z Tym, co jedni mogą nazwać po prostu spokojem, inni niezbadaną częścią mózgu, a trzeci czy dziewiąci Punktem Zero. No nie obchodzi mnie to.
Po prostu wierzę.
I tworzę.
Bez względu na to, czy jest dobrze, czy źle.
_____________________
Ten blog jest dla Ciebie. Wszystkie treści tworzę, byś dzięki mojemu wieloletniemu doświadczeniu w branży wydawniczej i artystycznej mógł rozwinąć skrzydła. Bym mogła zdobyć i przekazać Ci jeszcze więcej ciekawej wiedzy, wesprzyj tę formę twórczości, stawiając mi kawę. Dobro wraca!
Witaj Emilio,
super post. Myślę, że jest więcej osób, które odczuwa tak jak ty; chodzi mi zwłaszcza o stosunek do social mediów. Ja ich nie znoszę, ale na nich jestem, bo… bo co? Bo inaczej się nie da. Tak przynajmniej usiłuje się nam wmówić. Inaczej się da, ale wymaga to odwagi, znacznego spowolnienia tempa życia i pewnej formy „zniknięcia”. Wydaję właśnie moją pierwszą książkę jako self; czy mogę sobie pozwolić na takie zniknięcie? Błędne koło. Na odwyk i powrót do normalności dobrze jest ustalić sobie „dzień święty”- bez komputera, tv, telefonu. Np. raz w tygodniu. I pójśc do lasu. Las uzdrawia. Kocham las. Życzę ci wszystkiego dobrego, mądrości w życiu, wytrwania i cierpliwości.
Emilio, rozumiem Cię doskonale, ciekawe spostrzeżenia, pozdrawiam serdecznie
Też tak myślę, że w social media jest pokazywana tylko ta dobra strona Nas, a o tej drugiej nigdy się nie mówi/nie pokazuje…
Dokładnie, większość osób w SM pokazuje pozytywna stronę swojego życia i mi akurat to się podoba. Kiedy wchodzę na przykład na IG, to robię to dla przyjemności, żeby się zrelaksować i oderwać myśli od codzienności. Dlatego oczekuję ładnych zdjęć i lekkich, przyjemnych, ciekawych tematów.