Narracja, która otoczyła mnie w ostatnich latach, zarezerwowała patriotyzm dla nazistów. Patriotą był drechol z flarą, łysy i niewykształcony, pragnący szerzenia destrukcji i mordu, dokładnie tak jak w Czarnym Słońcu Żulczyka. Wojna za wschodnią granicą wszystko zmieniła.

Gdy byłam dzieckiem, państwo próbowało sformatować mnie w szkole na przykładną obywatelkę. Nie rozumiałam, o co chodzi w patriotyzmie, ale czułam, że muszę być grzeczna, bo taka powinna być dziewczynka patriotka. Śpiewałam, jak wszyscy, O mój rozmarynie, recytowałam Inwokację z Pana Tadeusza, ładne to było, ale w sumie o czym? Wycinałam ułańskie czapki z tektury w okolicach Święta Niepodległości i chodziłam wtedy na mszę świętą przed lekcjami, nie wiedząc, co Pan Jezus ma wspólnego z wojną, raczej go tam nie było, bo umarł 1900 lat wcześniej. Pamiętam, jak ważne było dla chłopców, by nie wchodzili do klasy z czapką na głowie, gdyż należało czcić godło, a czapka oznaczała brak szacunku. Trzeba kochać Polskę, to słyszałam, ale jak można było kochać kraj, tak abstrakcyjne pojęcie? Tego nie wiedziałam, więc powtarzałam bezmyślnie, że dobra już, no przecież kocham, zostawcie mnie w spokoju.

Po podstawówce w ogóle mnie już patriotyzm nie obchodził.

Utonęłam w życiu polegającym na zbieraniu pieczątek w książeczce do bierzmowania, kolekcjonowaniu ocen w dzienniku i marzeniach o studiach, daleko od miasteczka, które mnie wychowało, ale też podcinało skrzydła. Za daleko nie wyjechałam, bo do Poznania, niespełna 60 km od domu.

Nagle przyszedł rok 2014. Moja depresja i atak Rosji na Krym.

Mieszkałam wtedy w akademiku. Obserwowałam smutek i gniew kolegów z Ukrainy. Niektórzy wrócili, by sprawdzić, co z ich rodzinami.

W Polsce narastała panika, mama dzwoniła do mnie nieustannie, przypominając, że mam się uczyć, bo zaraz będzie III wojna światowa i stracę możliwości. Na Placu Wolności wyrastało morze zniczy i niebiesko-żółtych flag. Powróciło wspomnienie Pomarańczowej rewolucji sprzed dekady, które unosiło się w powietrzu jak zaklęcie, które przeniesie świat w nową rzeczywistość.

Tak się nie stało. Ludzie zapomnieli. A Krym zabrano.

Mircea Eliade napisał, że bogowie spadają z nieba, bo zapominają, kim są. Myślę, że przez to stają się ludźmi – pełnymi ułomności, poszukującymi sensu istnienia na zewnątrz, choć poszukiwania te są z góry skazane na niepowodzenie. Jeśli czegoś nie dostrzegamy w sobie, nie znajdziemy tego nigdzie indziej.

W 2020 wybuchła pandemia, w której ludzie grozili znajomym na Facebooku śmiercią. Mój kolega otrzymał wiadomość od jednej z osób, z jaką spędzał kiedyś sporo czasu, że na jego ciało czeka już plastikowy worek. Bo miał czelność udostępnić na swojej tablicy badania korelacji między zaszczepionymi a spadkiem ostrego przebiegu choroby wywołanej COVID19. Na murach i ścieżkach rowerowych mojego rodzinnego miasteczka wyrosły niczym radioaktywne grzyby po nuklearnym deszczu napisy OBUDŹCIE SIĘ, jeszcze nie jest za późno. Nieźle rozsławiona była akcja lokalnej grupy ŚWIADOMYCH, którzy umawiali się pod sklepem, by wspólnie zrobić zakupy bez maseczek. Celebryci przekonywali, że do szpitala trafiają aktorzy, odgrywający scenariusz bycia chorym. Mój znajomy nie chciał dyskutować ze mną o polityce, bo uważał, że się pozabijamy.

Nie chciałam się zabijać.

Chciałam rozmowy, wymiany poglądów, usłyszenia głosu drugiego człowieka, poznania jego myśli. Czułam natomiast, że ktoś knebluje nam usta, narzuca pogląd, że inny znaczy zły, że ta druga część Polski, ta nie moja, to ludzie gorszego sortu. I to nie były moje myśli, docierały do mnie przez osmozę.

Tak jak pełne żalu przekonanie, że w tym kraju, z tymi ludźmi, nie da się normalnie żyć.

Kościół, zwłaszcza ten lokalny, też nie dawał rady. Proboszcz, zwany przez parafian z politowaniem Szparagiem, w zwyczaju miał podbijanie stawek za ceremonie i wyzywanie tych, którzy mu się postawili, nie przebierając w słowach ani nie zwracając uwagi na to, że bluzga publicznie. Kiedy obgadywał ludzi, których odwiedził na kolędzie, wynosząc na ambonę sekrety ich domowego zacisza, nie dotrwałam do końca kazania.

A gdy pod wywiadem ojca Szóstaka w Imponderabiliach rozgorzała kolejna wojna polsko-polska, pomyślałam, że kryzys klimatyczny będzie naprawdę mile widziany. Ratując się przed upałami i huraganami, walcząc o dostęp do wody, wreszcie zajmiemy się poważnymi sprawami.

I nagle w tłusty czwartek, w którym moim jedynym marzeniem było upiec faworki, wybucha wojna.

Rosja atakuje Ukrainę.

To, co się dzieje, jest z jednej strony niewiarygodne, a z drugiej absolutnie sensowne. Konflikt trwał całe lata. Mniej więcej tyle, ile żyję. A wcześniej było sporo innych.

Tego dnia siedzę przyklejona do telewizora i nie mogę jeść. Następnego dnia muszę się napić, wejść pod koc, wyciągnąć na macie relaksującej z kolcami. Nie chcę być istotą ludzką, która tyle czuje, chcę być fakirem, chodzącym bez zmrużenia oka po rozżarzonym węglu. Trzeciego dnia wszystko układam sobie w głowie, w czym pomaga mi Bóg, pokazując drugą stronę wojny.

Dobro.

Przez granice Polski i Ukrainy zaczyna płynąć fala emigrantów.

Najpierw spokojnie, potem niestety uciekinierów przybywa, powstają zatory, ale ludzi z Polski, gotowych nieść pomoc, jest również mnóstwo. Znajdują Ukraińcom domy, karmią ich, przytulają. Zapraszają pod własne dachy, kupują dzieciom antystresowe kolorowanki, by odciągnąć od paraliżujących informacji z frontu. Organizują zarobek albo wręczają na pożegnanie po tysiąc dolarów, bo część Ukraińców, do tej pory pracujących w Polsce, wraca właśnie teraz. By stać się bohaterami. Albo mięsem armatnim. Albo po prostu wrócić. Do swoich.

W Polsce lewa i prawa strona się jednoczy. Widzę dziwaczną scenę w sejmie, kiedy wszyscy jednogłośnie przyjmują ustawy pomocowe. Gdy politycy wstają i klaszczą, wyrażając aklamację, też mam ochotę wstać i bić brawo. Czemu nie można było wcześniej?

W zasadzie było można.

Wybuch wojny to eskalacja napięcia, które uzbierało się na skutek setek, tysięcy decyzji. Czynów, słów, myśli. Ludzie pogrążeni w wierze w bezsens, nie zdają sobie sprawy z tego, jaką moc ma każde nasze działanie, jak bardzo jesteśmy połączeni, jak ogromną, synchroniczną machinerię stanowimy. Dlatego kierują się racją egostanu. Moja racja jest mojsza niż twojsza, więc ty jesteś inny, czyli gorszy. Egostan przyznaje prawo do wkraczania w granice innych ludzi, nie słyszy słowa „nie”, często to słowo nie zostaje wypowiedziane na czas. Długo dojrzewamy jako ludzie, by zebrać w sobie siłę tak wielką, by móc ustanowić własne granice, a potem je obronić w formie sprzeciwu. Asertywnie, nie agresywnie.

Kiedy słyszałam przemówienia prezydenta Zełenskiego, to, jak dzielnie mówi „nie”, czułam patos, pewną epickość, która jak najbardziej była pozytywnym odczuciem.

Jednak słyszałam też w jego ustach słowo duma. Duma, że jest się przynależnym do jakiegoś narodu, że się urodziło na jakimś określonym kawałku ziemi? To wciąż brzmi trochę nonsensownie… Duma wiąże się dla mnie z pychą, a pycha krąży przed upadkiem. Duma dla mnie to przeciwieństwo pokory. Ale jak połączyć pokorę z asertywnością?

Jeszcze nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie, natomiast udało odnaleźć mi się własną decyzję patriotyzmu, która do mnie trafia. Nie sprawia, że czuję się dumna z bycia Polką, ale mam ochotę nią być. Patriotyzm jest dla mnie prawem do tego, by móc mieszkać w miejscu, w którym przyszło się na świat. Każdy powinien móc zostać tu, gdzie jego dusza zdecydowała na ucieleśnienie.

Bo ciało powstaje właśnie z pierwiastków tego regionu.

Z krwi ludzi, którzy wcześniej tu umarli.

Z szumu drzew, rosnących po obu stronach drogi, którą wydeptuje się latami, chodząc do szkoły i z niej wracając. Z oddechu wiatru smagającego twarz, gdy biegnie się na przystanek autobusowy, żeby zdążyć do pracy albo na randkę z ukochaną, mieszkającą dwie ulice dalej. Z określonego zbioru wspólnych cech, które łączą ludzi na danym terytorium.

Polacy są zdeterminowani, by okazywać pomoc potrzebującym.

To, że Franek Sterczewski biegł kilka miesięcy temu z niebieską ikeowską torbą na ratunek koczującym przy granicy ludziom, to jest właśnie piękny przykład polskości.

Trochę jesteśmy jak Gryffindor, czasem głupi, ale przede wszystkim odważni.

Polski humor jest też czymś cudownym i absolutnie unikatowym. Wojenne memy, które zalewają Internet są tego tak samo dobrym przykładem jak kreatywne transparenty z oryginalnymi hasłami, używanymi w trakcie czarnych marszów lub wieców poparcia dla Ukrainy.

Polska gościnność, która właśnie się odradza, dzielenie się jedzeniem, otwartość na drugiego człowieka i wspólne biesiadowanie, to też nasza cecha. Przez lata zaniedbana na skutek polaryzacji, ale wciąż nasza.

Polskie góry to coś, czego nie ma nigdzie indziej na świecie.

Nie ma gdzie indziej Adama Małysza i Igi Światek, nasi oni są. I Robert Lewandowski też nasz.

Polska to wyjątkowość. Według mnie nie powinno napawać nas to jednak dumą, a po prostu radością z przynależności do określonej grupy ludzi. Patologicznym będzie wynoszenie tej wyjątkowości ponad inne, chełpienie się z bycia takim a nie innym, wszyscy tak samo przychodzimy na świat i w taki sam sposób z niego odejdziemy.

I powinniśmy mieć prawo do wyboru, czy zrobimy to na ziemi, na której się urodziliśmy, czy na innej półkuli. Patriotyzm to jest prawo do życia z ludźmi, których się kocha od samego początku istnienia, pod tym konkretnym kawałkiem nieba, w otoczeniu dobrze znanych łąk, pól i rzek. Taki patriotyzm bardzo mnie przekonuje. Nawet do tego, by samej założyć dres i iść w kolejnym marszu niepodległości albo wyściskać się z antyszczepionkowcami. Czuć więcej szacunku do ludzi, których spotykam w sklepie. Lepiej dbać o środowisko. Częściej się uśmiechać.

A także głośniej mówić „nie”, mając nadzieję, że mój głos zostanie uszanowany.

_____________________

Ten blog jest dla Ciebie. Wszystkie treści tworzę, byś mógł rozwinąć skrzydła. Pomóż mi zdobyć i przekazać Ci jeszcze więcej ciekawej wiedzy: wesprzyj tę formę twórczości, stawiając mi kawę. Dobro wraca!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

 

3 kłamstwa, które cały czas sobie powtarzamy, i które nas rujnują

2021, czyli już nie jesteśmy w Kansas, Dorotko

Te słowa powinny zostać wypowiedziane na głos, jeśli chcesz zacząć od nowa

O tym, jak prezydent Zełenski zwrócił mi patriotyzm

by Emilia Nowak time to read: 7 min
1

Chcesz napisać książkę, która będzie się dobrze sprzedawać? Dołącz do Załogi Fabryki Dygresji!

Razem pokonujemy literackie sztormy. Niestraszna nam twórcza blokada czy góra lodowa w postaci nieuczciwego wydawcy. Jeżeli potrzebujesz motywacji oraz profesjonalnej wiedzy o pisaniu, wydawaniu i marketingu książki, która poprowadzi Cię prosto do wymarzonego celu, jesteś w dobrym miejscu! Zapraszam na pokład! 

 

Dziękuję za zapis, a teraz sprawdź swoją skrzynkę mailową i potwierdź subskrypcję!