Co ty taka smutna?, słyszałam nieustannie. Odpowiadałam, że nie smutna, tylko poważna. Bo nie każde dziecko ma powody do radości, a takie, które musi grać rolę dorosłego, ma dodatkowo pod górkę.
Byłam więc dzieckiem, którego nie było.
Na zewnątrz panienką w białych rajstopkach, tak pięknie grającą na fortepianie. Mówili o mnie: Dojrzała jak na swój wiek. Młoda, a gada jak stara.
Szkoda, że dorośli rzucali swoje opinie i nie pokusili się o głębszą refleksję: dlaczego tak jest?
Wewnątrz byłam więc pragnieniem, niezrealizowaną obietnicą, lękiem, czekaniem. Na to, aż tata wróci z pracy, żeby się dowiedzieć, czy jest trzeźwy. Na to, aż mama przerwie ciche dni, od których atmosfera w domu stawała się cięższa niż pianino, na którym musiałam grać dzień w dzień przez sześć lat. Na to, aż drzwi domu wreszcie się otworzą i moi koledzy z klasy, którzy przychodzili od czasu do czasu, tym razem zostaną wpuszczeni, bo zazwyczaj słyszałam ze strony przedpokoju: Emilka nie może, ćwiczy.
Nie było mnie czasem wcale.
Nurkowałam w książki, zaszywałam się w krzakach, wymyślając fikcyjne historie o życiu, w którym jest radość i spokój, a nie ciężka praca i szarpanina. Próbowałam uciekać, ale zawsze wracałam, bo obiecywali mi, że będzie lepiej.
Nigdy nie było.
Z tych dobrych rzeczy często wspominam, jak razem z Julitą i Weroniką wspólnie zaczęłyśmy pisać powieść fantasy, i jak pierwszy raz, mając jedenaście albo dwanaście lat, wyjechałam na wycieczkę w Pieniny. Musiałam złapać się plecaka Darka, który ciągnął mnie za sobą, bo brakowało mi kondycji. Na wychowaniu fizycznym raczej nie ćwiczyłam. W końcu istniało niebezpieczeństwo zwichnięcia palca i wtedy moja kariera byłaby skończona. Ironią jest, że moja kariera nie mogła się skończyć, bo nigdy się nie zaczęła, ale w jej imię przez lata przeżywałam głód bliskości.
Z braku przyjaciół zaprzyjaźniłam się z samotnością.
Po latach stopiłyśmy się w jedno.
Nasza relacja wciąż jest silna. Do tego stopnia, że teraz, gdy ktoś chce być blisko mnie, czasem mam ochotę wziąć nogi za pas. Zdarza się, że zakochuję się w osobach, z którymi nie mam szans na wartościową, satysfakcjonującą mnie relację. Właśnie to odkryłam, pisząc tę notkę.
Pisanie jest ważne.
Przestałam pisać, kiedy wyjechałam z domu rodzinnego na studia. Przestałam słuchać poleceń i zakazów, może i przestałabym słuchać siebie, ale ja nigdy wcześniej siebie nie słyszałam, bo byłam jednym wielkim pragnieniem i boleścią do ukochania, a skowyt płaczącego, porzuconego dziecka nie jest najprzyjemniejszą rzeczą do wysłuchania.
Ale dziecko wciąż płacze, coraz głośniej, a jeżeli nie zostanie w porę dostrzeżone i ukochane, umiera.
Tak naprawdę nie wiem, co się stało, że wciąż tu jestem. Może zawdzięczam to literaturze albo muzyce?
W pewnym momencie zrozumiałam, że jestem dzieckiem, i że zawsze będę, tylko nie pozwolono mi nim być wcześniej. Zatem zaczęłam sobie pozwalać na zbyt wiele. A dziecko, zamiast ucichnąć i się uśmiechnąć, płakało coraz bardziej. Z nadmiaru wrażeń. Z przejedzenia. Z tego powodu, że niewłaściwie się nim zajmowałam. Chciałam nagle mu dać wszystko. Za dużo. Za szybko.
W końcu zapragnęło stabilizacji. Bezpieczeństwa. Było zbyt słabe, by zrozumieć, jaka jest jego życiowa misja. Chciało być kochane, ale żywiło do siebie pewien rodzaj wstrętu.
Chyba właśnie tak to jest z wewnętrznymi nastolatkami.
Pamiętam ten moment, kiedy spojrzałam na siebie i poczułam, że od teraz wszystko będzie dobrze, bo zadbam o to.
Zobaczyłam siebie taką, jaką byłam, i jaką jestem w dalszym ciągu.
Oto prześliczna, bardzo wrażliwa, zdolna i pełna łagodności dziewczynka. Jest absolutnie wyjątkowa. Ma cudowne, długie loki, które lśnią w słońcu i słodkie nóżki w trochę za dużych adidasach, które majtają się uroczo nad ziemią. Siedzi na ławce i czyta Karolcię. Marzy o domu pełnym miłości, o zabawie z przyjaciółmi, o równowadze, bo kocha się uczyć, rozwijać swoje talenty i przebywać z innymi ludźmi. Wypełnia ją życzliwość, wiara, ufność, nadzieja i radość, bo ona bardzo, ale to bardzo lubi się śmiać. Tańczyć. Poznawać.
Ona zasługuje na wszystko, co najlepsze. Ale co to znaczy: najlepsze?
Zaczęłam zadawać sobie pytania. I zdawać sobie sprawę, że nie jestem w miejscu, w którym chciałaby być mała Emi.
Jakimi ludźmi chciałaby się otaczać Emi? W jaki sposób pragnęłaby spędzać z nimi czas?
Jak wyglądałby jej idealny dzień?
Co chciałaby czuć przy swoim wymarzonym chłopaku?
Gdy uzyskałam odpowiedzi, zyskałam moc, by chwycić młot i zburzyć fałszywe życie, które zbudowałam na fundamentach lęku, poczucia winy, wstydu i braku szacunku do samej siebie.
Ono nie było złe. Ale nie było prawdziwie moje.
Żyłam życiem grzecznej dziewczynki, która boi się postawić na swoim, bo czuje, że wtedy zostanie odepchnięta. Usłyszy, że jest nic nie warta.
Bałam się mówić prawdę o swoich potrzebach, bo wiedziałam, że za bycie szczerą mocno się obrywa.
Ale większym bólem jest życie w nieprawdzie.
Stałam się dorosła, żeby uratować i zadbać o dziecko we mnie.
Musiałam dokonać bardzo trudnych rzeczy.
Powiedzieć: nie kocham Cię, jest mi tu źle, muszę odejść. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Mimo wszechogarniającego lęku przyznać się do porażki i wyznać: nie dostrzegałam Cię wcześniej, nie potrafiłam zobaczyć, jak wspaniałym jesteś człowiekiem. Przepraszam.
Zaakceptować swoje słabości, to, że nie we wszystkim jestem dobra, i rzec: bardzo potrzebuję Twojej pomocy. Proszę.
Świadome używanie tych słów pomaga nam w staniu się nie tylko dorosłymi, ale przede wszystkim dojrzałymi.
Dziękuję, przepraszam i proszę to trzy magiczne portale, które wprowadzają nas w nowy wymiar uczciwości, szacunku i wdzięczności.
Wiemy o tym od dziecka, ale tego dziecka w sobie nie dostrzegamy.
Najpierw marzymy o dorosłości, potem ją przeklinamy.
Nie podoba nam się bycie dzieckiem w świecie pełnym zakazów, czujemy się jak w klatce. Potem, gdy kończymy osiemnaście lat, nie zdajemy sobie sprawy z tego, że z każdą kolejną nieświadomą decyzją sami do tej klatki się pakujemy, a ona staje się coraz ciaśniejsza.
Dorosłość to może i jest metryczka, ale dojrzałość nie ma nic wspólnego z cyferkami w dowodzie osobistym.
Zależy od tego, jak szybko dostrzeżemy, ukochany i zadbamy o nasze wewnętrzne dziecko, by mogło osiągnąć pełnię swojego potencjału. Zadaniem dojrzałego człowieka jest stworzenie odpowiedniej przestrzeni dla siebie, byśmy zaspokoili swoje potrzeby fizjologiczne, więc tak, sami musimy pilnować reguł kładzenia się spać i regularnego wstawania, dostarczania sobie zdrowej żywności, otaczania się życzliwymi ludźmi i trzymania ręki na pulsie, gdy pojawiają się stresory. Trzeba dbać o higienę umysłową oraz emocjonalną, a nie da się tego zrobić, gdy przebywamy w trującym środowisku.
Ale nie możemy tylko pracować. Potrzebujemy też się bawić.
Ale nie możemy tylko się bawić. Potrzebujemy też pracować.
I uczyć się, uczyć się, uczyć się.
W wieku trzydziestu lat wiem jedno: istnieję.
Pełnia tego zjawiska napełnia mnie nieustającą radością. Mogę oddychać, doświadczać, przeżywać, patrzeć, słuchać, wąchać, dotykać, śnić, rozmyślać, rozmawiać, czuć, poznawać… To tak wiele! Wiedza, samoświadomość prowadzą do wolności. Im lepiej się rozumiem, tym pełniejsze jest moje życie.
Cieszę się, że Emilia trzydziestoletnia i Emilka obdarowały się symbolicznym uściskiem dłoni prezesa, bo wreszcie się spotkały i są swoimi najlepszymi przyjaciółkami. Wspólnie pokonałyśmy mnóstwo zakrętów śmierci i ocalałyśmy. Bolało, ale jesteśmy.
I będziemy starać się cieszyć każdym kolejnym dniem.
Sporo trudów, pracy i zabawy jeszcze przed nami, ale razem damy radę.
Dziękuję dziecku we mnie, że natknęło się pewnego razu na słowa wybitnego amerykańskiego pisarza i nigdy o nich nie zapomniało.
Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
Mark Twain
_______________________________
Ten blog jest dla Ciebie. Wszystkie treści tworzę, byś mógł rozwinąć skrzydła. Pomóż mi zdobyć i przekazać Ci jeszcze więcej ciekawej wiedzy: wesprzyj tę formę twórczości, stawiając mi kawę. Dobro wraca!