Przeżywam ostatnio trudny czas. Bywam tak zmęczona, że przegapiam przystanek, na którym miałam wysiąść. Mam mnóstwo obowiązków, ale póki co nawet nie myślę, by się poddać. Kilka lat temu rzuciłabym wszystko i dała pochłonąć się mrokowi. Ale nie zamierzam tego robić z powodu 10 rzeczy, których się nauczyłam. Myślisz o rezygnacji? Najpierw przeczytaj ten post. Potem i tak zrobisz to, co uważasz za słuszne.
1# Perfekcjonizm to morderca.
Jako dziecko najmłodsze w rodzinie, w dodatku jedynaczka, byłam darzona przez krewnych szczególnie ciepłymi uczuciami. Rodzice uwielbiali się mną chwalić w towarzystwie. Spragniona pochwał, z czasem musiałam pracować coraz ciężej, by faktycznie coś osiągnąć, bo z każdym kolejnym rokiem było trudniej pozyskać atencję.
W pewnym momencie coś poprzestawiało mi się w głowie i wylądowałam w bardzo dziwnym miejscu. Cierpiałam na bezsenność, potrafiłam spalić na raz pół paczki papierosów, cierpiałam na okrutne bóle głowy dwa razy w tygodniu i chciałam zrobić sobie poważną krzywdę.
Miałam pewien rozstrzał pomiędzy ja, które było, mówiąc w skrócie, zajebiste, bo inteligentne, uczuciowe, wyszczekane, niebrzydkie i utalentowane, a drugim ja, którego szczerze nienawidziłam, bo było bezwartościowe.
Szczelinę pomiędzy tym osobowościowym pęknięciem starałam się wypełnić aprobatą za dobrze wykonane zadania. W pracy. W domu. Wśród przyjaciół. Brałam na siebie odpowiedzialność, która nie należała do mnie. Realizowałam najtrudniejsze projekty, tak za siebie, jak i dla innych. Wchodziłam, by ugasić pożary i wychodziłam z trofeami.
Aż w pewnym momencie się wywróciłam. Coś się nie udało. W życiu wyszło mi 999 rzeczy oprócz tej jednej, jedynej, więc się załamałam.
Od tego czasu upłynęło wiele wody w rzece. Wiem, że nie muszę wszystkiego robić na 100%. Jeśli mam do wykonania na studiach pracę, dobieram się w grupę albo szukam partnerstwa, które wiem, że mnie nie zawiedzie, by równo rozdzielić obowiązki. Pracuję tak, by było to w porządku. Nie startuję w konkursie na przyjaciółkę całego świata, więc nie zamierzam rzucać całego swojego życia, by lecieć na urodziny do kumpeli, kiedy ewidentnie źle się czuję. Nie muszę być lubiana przez wszystkich czy doceniana przez każdego.
Robię, co mogę. W czasie, który mam. A jak nie wyjdzie, no to trudno, o ile niczyje życie od tego nie zależy, to jakoś to będzie.
Perfekcjonizm to jeden z największych sabotażystów.
Pokonuje go tylko miłość, a co za tym idzie, życzliwość i wyrozumiałość do samego siebie.
#2 Złe momenty się zdarzają i będą zdarzać.
Są takie chwile, kiedy nie wszystko idzie zgodnie z planem. Nawet, kiedy poświęcamy mnóstwo czasu na organizację, pracujemy z świetnymi ludźmi, pogoda dopisuje i wróżbita Maciej przepowiedział nam sukces. Wielokrotnie winiłam siebie i zaczynałam wprost nienawidzić za to, że coś poszło nie tak. Uważałam, że to koniec świata. Nikt mi nie wybaczy. Tymczasem to ogromne czarnowidztwo było tylko kiepskim scenariuszem, wyprodukowanym w Studiu Horror Wytwórni Emilkas Brain. Małe potknięcia urastały do rangi wymarcia dinozaurów. I nawet nie były to moje potknięcia.
Są sezony z natury trudniejsze, kiedy jest mniej energii. Jaki mamy wpływ na pogodę? Żaden, to nie Chiny. Na jesień jest trudniej się zebrać, gdy aura za oknem wygląda jak niekończący się odcinek finałowy Stranger Things, a zima to już w ogóle, padaka a la Jack Nicholson w Lśnieniu. Zwłaszcza, gdy jest się pisarzem i próbuje się dotrzymać terminu. Jak to się skończyło, chyba nie muszę przypominać.
Owszem, mamy wpływ na dużo więcej, niż nam się wydaje. Ale nie na wszystko. Czasem trzeba przestać szukać dziury w całym. Zastanowić się, czy możemy coś zrobić, by naprawić problem, a jeśli nie, to po prostu wstać, otrzepać pył z kolan i ruszyć dalej.
#3 Chwyć pomocną dłoń.
Przez wiele lat wydawało mi się, że jestem sama i nie mogę na nikogo liczyć. Częściowo była to prawda, przyciągałam do siebie osoby, które po prostu zawodziły. Pewnie dlatego, że i ja sama siebie zawodziłam. Zamiast iść spać, woleliśmy iść na melanż i znowu olać wykłady na następny dzień. Może dlatego, kiedy wreszcie pojawiłam się zaliczyć łacinę, jakieś 1,5 roku po terminie od egzaminu, wykładowczyni przetarła oczy ze zdumieniem. Myślała, że widzi ducha, i że umarłam. Nie myliła się zbyt wiele.
Przesypiałam moje życie.
Bałam się mówić, że potrzebuję pomocy, bo gdy zbierałam się na odwagę, słyszałam, że jestem leniwa, wymyślam albo przesadzam. Wokół mnie ludzie też potrzebowali zresztą pomocy, no i koło się zamykało.
Teraz mogę cieszyć się i być wdzięczna za to, że mogę liczyć na moją rodzinę i przyjaciół, którzy udowodnili, że nawet w najgorszych opałach (czy to pustka na koncie, czy złamany nos) będą mi balsamem na duszę.
Acz nie zawsze tak było, dlatego…
#4 Zrób krok w tył, zatrzymaj się, pomyśl, złap własna rękę!
Wzięłam do ręki dziś moja rękę
Myślałam ze to za tobą tęsknie
Ale się okazało że jednak nie
Tak bardzo brakowało mi mnie
Nazywam się niebo
Mam wszytko co trzeba
To ja jestem księżyc i słońce
Śpiewa Natalia Przybysz w cudownej piosence Nazywam się niebo. I jest to święta prawda. Najczęściej, by rozwiązać jakiś problem, czy to finansowy, czy ze studiami, pracą, zdrowiem, rodziną albo ukochanym, wystarczy pobyć samemu. Nie uciekać od kłopotu, wręcz przeciwnie, zatrzymać wszystko i wejść w bagno obiema nogami! Siedzieć tam. Usłyszeć, co myśli nasza głowa, zamiast odpychać od siebie te wszystkie, na pozór bolesne myśli. Czemu one są w ogóle bolesne?
Hej… Może dlatego, że są prawdziwe?
Część z pewnością, inne to wymysły chorego umysłu. Ważne, by skonfrontować się z rzeczywistością, a potem, z miłością do siebie, z czułością, pozwolić sobie na popełnienie błędów. Jesteśmy ludźmi. Czasem wpadamy w spiralę złych decyzji. Ale kiedy widzimy, że zaczyna się u nas źle dziać, to my musimy stać się dla siebie osobą, na którą warto liczyć w pierwszej kolejności.
Wszystko, czego nam potrzeba, to czas na myślenie i zatroszczenie się o siebie.
Uważasz, że nie masz czasu? A nawet jeśli, to nie masz tyle pieniędzy? Bo nikt Cię nie nakarmi i nie da dachu nad głową, od tak, za darmo? No najwyraźniej czas, by dowiedzieć się o Dziadowicach…
#5 Rachunek sumienia.
Bądźmy ze sobą szczerzy. I ze swoimi organizmami również.
Jak się nie poddać depresji?
Bo jak się wali, to często jednak i z naszej winy. Tak naprawdę potrzebujemy czterech rzeczy, by funkcjonować naprawdę nieźle. To sen. Zdrowe jedzenie. Rozruszane ciało. I prawidłowy oddech. Śpisz tyle, ile potrzebujesz? Jesz tak, że Twój organizm jest zadowolony i nie robi Ci psikusów? (Tak, chodzi m.in. o wzdęcia). Ruszasz się każdego dnia? (To nie musi być – a nawet niewskazane jest! – katowanie się na siłowni, wystarczy spacer i sumienne rozciągnięcie). Oddychasz? (Ale serio pytam: oddychasz? Bo urywane sapanie przy zgarbionej pozycji zwiększa poczucie stresu, więc warto byłoby tę kwestię poważnie rozważyć). Jeśli tak, to super. Ale czy…
…nie zatruwasz przypadkiem swojego organizmu? (Alko, fajki, zielona mery i inne, cięższe środki). Nie kładziesz się spać z telefonem, scrollując insta przed snem i sprawiając, że Twój organizm staje się przebodźcowany? Nie sprawiasz, że stresujesz się kasą, bo tak w zasadzie dobrze wiesz, że cierpisz na zakupoholizm, ale jeszcze nie chcesz się do tego przyznać? A swojego partnera życiowego, zamiast przytulić, wolisz kopnąć w zadek, najlepiej tak, by wpadł prosto pod tramwaj, ale nie zrobisz tego, bo potrzebujesz go do wynoszenia śmieci/opłacania rachunków/wożenia po supermarketach/gotowania obiadów/czegokolwiek byle nie czuć tej okrutnej samotności???
Może czas się rozstać z toksyną, którą uwielbiasz, bo jest bardzo apetyczna, ale na dłuższą metę naprawdę niszczy Ci życie?
#6 To nie porażka, to zmiana.
Często boimy się zrobić czegokolwiek, bo wydaje nam się to porażką.
Nie chcemy wyjść z toksycznej relacji, bo przecież głupio być singlem. Co ciocia Stasia na wigilii powie? Ale tak naprawdę odejście od faceta, który pije albo bije (albo nie robi żadnej z tych rzeczy, ale po prostu Cię nie zauważa, i to lata!), jest uratowaniem się. Trudnym i bolesnym, jednak dobrym, w dłuższej perspektywie.
Kiedyś myślałam, że bardzo romantycznym jest rezygnować z siebie dla ukochanej osoby. Teraz wiem, że ktoś, kto nas naprawdę kocha, nigdy nie będzie wymagać, byśmy z siebie dla niej rezygnowali.
Nawet, jeśli czujesz się jak przegrany, to wiedz, iż to uczucie minie.
Ale nigdy nie rezygnuj z siebie.
Pod żadnym pozorem.
Pamiętasz metaforę wchodzenia w bagno? Idź na całość. Warto czasem utytłać się w błocie po czubek nosa i zobaczyć, że to nie trujące wyziewy, a lecząca borowina…
Tak, zanim zrezygnujesz ze związku/studiów/pracy/wycieczki do Albanii/Pakistanu/Nowego Jorku/basenu czy piwnicy, upewnij się, że warto.
A potem działaj.
#7 Odpuszczanie to nie rezygnacja.
Naprawdę nic się nie stanie, jeśli zrobisz sobie przerwę. Morza się nie rozstąpią, a ziemia się nie zatrzęsie (chyba, żeś ze Ślunska, chopie!, ale to i tak niy bydzie twoja wina).
Jak się nie poddać w pisaniu książki?
Weźmy na ten przykład pisanie książki. Jeżeli nie masz umowy z wydawnictwem, która mówi, że zapłacisz 6 tysięcy kary za nieoddanie tekstu w terminie, to luzuj majty. Luzuj majty nawet wtedy, kiedy masz tę umowę. Zawsze możesz zadzwonić do wydawnictwa, opowiedzieć o trudnościach i wynegocjować albo aneks do albo w ogóle zmianę warunków i anulowanie starych. Wielcy pisarze tak robią. Może nie należy do nich Wojciech Kuczok (nie mówię, że nie jest wielkim pisarzem, raczej chodzi mi o to, że wydawnictwo go ostro ścigało, dopiero wtedy się spiął i napisał Czarną dosłownie w chwil kilka, ale przysporzył wielu osobom sporo stresu, zupełnie niepotrzebnie). Ale już inni tak. (Pokazywać palcem nie będę, wystarczy, że zajrzycie na mojego YouTuba).
#7 Wiedz, dlaczego to robisz.
Mateusz Waligóra jest teraz na Antarktydzie. Nie pytajcie mnie, dlaczego to robi, ja bym nie mogła. (Dla mnie i -1 na dworze bywa zamachem przyrody na moje życie, chętnie za to strawersuję ponownie Malagę czy inne Bahamy). Ale Mateusz dobrze wie, co robi i dlaczego. Musi wierzyć w siebie, by uwierzyli mu inni (np. Ministerstwo, które objęło wyprawę Mateusza patronatem honorowym).
Pytanie więc do Ciebie: czy wierzysz w siebie?
A jeśli nie wiesz, to może coś prostszego: czy wiesz, dlaczego i po co robisz to, co chcesz właśnie poddać?
I nie mówimy tu o przedsięwzięciach typu biorę raki i lecę ogarnąć wzdłuż i wszerz najzimniejszy kontynent na globie.
Jak się nie poddać na studiach?
Kilka lat temu zrezygnowałam z filologii, bo wydawało mi się za trudne pójście do kilku wykładowców i poproszenie o jeszcze jedną szansę. To było tuż przed metą, w zasadzie zaczynałam już pisać licencjat. Nie wiedziałam, po co studiuję, więc stosunkowo łatwo było mi zrezygnować. Ale teraz wiem, że studiuję, bo lubię zdobywać wiedzę, szlifować umiejętności (zwłaszcza w robieniu gifów w PS’ie na zajęciach z Zuchem), spotykać ciekawych ludzi i utwierdzać się, że mam główkę nie od noszenia czapki (a przynajmniej nie tylko).
Robię to, bo chcę. Nikt mi nie kazał.
A poza tym wysiłek na ostatniej prostej, kiedy już widać metę, jest warty kilku trudniejszych tygodni.
#8 Czy Twój autorytet by się poddał?
W moim pokoleniu autorytety wkłada się już między bajki. Potęga, jaka od nich płynie, jest jednak nieopisanie wielka.
Zawsze, kiedy myślę o Johnie Irvingu, wiem, że gdyby się poddał, zamiast tworzyć, moje życie stałoby się sporo uboższe. Niewiele wiedziałabym o AIDS (to jeden z głównych tematów W jednej osobie) ani nie byłabym takim zboczuchem (he, he, tak serio, to nie jestem… aż takim… chyba…).
Znajdź kilku swoich autorytetów i podążaj za nimi. Ich energia wesprze Cię w kryzysowych momentach. Serio. Potwierdzone info.
#9 Nawet, jeśli chwilowo nie masz motywacji w sobie, zawsze możesz poszukać na zewnątrz.
A bo to mało inspirujących filmów, motywujących cytatów, podnoszących na duchu książek dookoła?
Jeśli potrzebujesz okopać się tymczasowo kocem i udawać, że jesteś pluszowym burrito, nie ma sprawy. Ale trzeciego dnia weź książkę Reginy Brett, obejrzyj sobie filmik Krzysztofa Gonciarza albo odpal Brene Brown na TEDex.
To naturalne, że czasem się nie chce. Na szczęście nie musimy pozostawać w tym stanie. Nie zapominajmy o tym.
#10 Zwycięzca nie odpuszcza. Ciało jest najmądrzejsze.
![Jak się nie poddać motywacja tenis Left to right: Federer, Nadal and Djokovic have dominated world tennis for more than a decade.(GettyImages)](https://images.hindustantimes.com/rf/image_size_630x354/HT/p2/2019/02/01/Pictures/_4f287e5a-263f-11e9-b3a2-37e00a7683f5.jpg)
GettyImages
Roger Federer. Rafael Nadal. Novak Djokovic (noooo, ten ostatni akurat najmniej). Wielka Trójka, wybitni tenisiści naszych czasów, którzy wygrywali puchary na kilogramy właśnie dlatego, że wiedzieli, kiedy nie brać udziału w meczu. Z pewnością boleśnie przeżywali wycofanie się z turnieju, ale szanowali swoje zdrowie oraz możliwości organizmu.
Zwycięzca to ten, który wie, kiedy odpuścić.
Wzmocnić się i zadbać o to, by jego misja nie była krótkim zrywem, tylko wartościową, wieloletnią dziedziną życia.
Dlatego, jeśli nie chcesz robić, nie rób.
Jeśli czujesz, że to nie na Twoje siły, nie szarp się.
Ale jeśli odkryjesz, co sprawia, że Twoje serce bije szybciej, co rozgrzewa Cię od środka i czyni lepszym człowiekiem… Właśnie w tę stronę podążaj. Nawet, jeśli Ty nie wiesz, co jest dla Ciebie dobre, Twoje ciało zna odpowiedź. Obserwuj je i czuj. Nie wiesz, czy zrezygnować z pracy? A jak się tam czujesz, wszystkie mięśnie się zaciskają w odruchu obronnym czy wręcz przeciwnie, uśmiechasz się na samą myśl, że jutro o 8.00 będziesz już w biurze? Tak.
Mądrość mięśni to najlepsza odpowiedź i często najszybsza.
Mózg możesz oszukać, ale mięśni nie jesteś w stanie.
Z tą myślą Cię zostawiam.
Twoja
__________________________________
Ten blog jest dla Ciebie. Wszystkie treści tworzę, byś mógł rozwinąć skrzydła. Pomóż mi zdobyć i przekazać Ci jeszcze więcej ciekawej wiedzy: wesprzyj tę formę twórczości, stawiając mi kawę. Dobro wraca!