Żaneta Pawlik jest pisarką, której powieści obyczajowe ukazują się pod szyldem poznańskiego wydawnictwa Zysk i s-ka. Debiutowała w ubiegłym roku „Mowy nie ma!”, teraz przyszedł czas na „Tamarynd”. Premiera już 28 marca!
Z Żanetą poznałyśmy się w 2021 roku, kiedy zawitała na wiosenne warsztaty pisarskie online z Fabryką Dygresji. Rok później jej debiut literacki zachwycił czytelniczki w naszym kraju, a teraz możemy porozmawiać o jej kolejnej powieści. W rozmowie Żaneta uchyla rąbka tajemnicy na temat „Tamaryndu” i pokazuje kulisy swojego pisarstwa.
Emilia Teofila: Na wstępie: ogromne gratulacje. Twoja druga książka już niebawem ma premierę. Wiemy już, że będzie to opowieść o Ance, która wraca do kraju z zagranicznego pobytu. Czy, jak sugeruje tytuł, były to Indie?
Żaneta Pawlik: Dziękuję. Tak, to szczególny moment. Inny od debiutu, bardziej wymagający, bo zweryfikuje, czy sukces pierwszej powieści można powtórzyć.
Opowieść rozpoczyna się powrotem Anki, która po dłuższym czasie nieobecności wraca do domu. W pewnym sensie, bo ten rodzinny zamyka się na nią, co potęguje poczuci osamotnienia. Jaki kraj opuściła, ma znaczenie dla fabuły, dlatego pozwolisz, że nie odpowiem wprost na Twoje pytanie.
Podobno nie warto oglądać się wstecz. Co było, zostaje za nami. Zarówno dobre, jak i gorsze momenty. Z doświadczeń możemy wyciągać wnioski, analizować błędy i przeć naprzód, bogatsi o wszystko, co nas spotkało. Tutaj pojawia się pytanie o granice ludzkiej wytrzymałości. Ile jesteśmy w stanie poświęcić dla drugiego człowieka, jaką cenę przyjdzie nam zapłacić i czy było warto.
Wbrew wszystkiemu Anka ma odwagę marzyć, to daje jej siłę i napęd do życia. A czego tak bardzo pragnie i czy uda się jej spełnić marzenie? Lubię komplikować bohaterom życie, więc nawet gdybym chciała, nie zdołałam opowiedzieć jednoznacznie.
ET: Z jakimi bohaterami przyjdzie nam się spotkać w trakcie lektury Tamaryndu?
ŻP: Bohaterowie Tamaryndu są skomplikowani, bo takie jest ich życie. Łatwo oceniamy innych, ulegając pozorom. Przypuszczam, że czytelnicy wpadną w tę pułapkę, ale w trakcie lektury, zagęszczania fabuły, zmienią osąd. Jako autorka mam szansę podejrzeć postaci w różnych sytuacjach, często intymnych. Wiem, kim są w środku, pod skorupą. Okoliczności wymuszają na nich działania, które przygodny obserwator mógłby określić jako naganne. Ale czy to dowodzi, że ten człowiek jest zły z natury, czy tylko zachował się w określony sposób pod wpływem stresu, nacisków z zewnątrz? Na ile okoliczności usprawiedliwiają postępowanie?
Ten sam policjant będzie inaczej postrzegany przez członków gangu i własną żonę. Nadopiekuńcza matka może krzywdzić z miłości. Pozornie silna kobieta przeżyć załamanie nerwowe. Gruboskórny mężczyzna odnaleźć pokłady delikatności. Tacy właśnie są bohaterowie Tamaryndu, pogubieni, cierpiący, ale silni. Niestety, niektórzy tylko do czasu…
A jeśli nie są szczęśliwi, to przynajmniej takimi bywają.
ET: Pod jakimi względami Tamarynd różni się od Twojego debiutu, a gdzie czytelnik odnajdzie punkty wspólne z Mowy nie ma!?
ŻP: Interesujące pytanie. Starałam się nie powielać schematu, odejść jak najdalej od debiutu. Wprowadzenie szerszej perspektywy, licznych bohaterów drugoplanowych, wielowątkowość dodają dynamiki. Historia Anki porywa, ale do głosu dopuszczam także innych, z drugiego rzędu, których przeżycia zmuszają do refleksji. W jakim stopniu się udało, ocenią czytelnicy.
W Tamaryndzie kreślę bardzo jasne przesłanie, które warto przenieść na własny grunt. Troska o zdrowie psychiczne, wyczulenie na niepokojące zachowanie bliskich, reagowanie, wsparcie w sytuacjach kryzysowych.
Wspólnym mianownikiem jest problematyka uzależnienia od alkoholu, choć w tym wypadku skupiam się na alkoholikach wysoko funkcjonujących. Nie sposób też przejść obojętnie obok warstwy emocjonalnej, która w Tamaryndzie rozlewa się daleko poza relacje damsko-męskie.
ET: Jakie emocje towarzyszyły Ci podczas pisania drugiej książki i jak wyglądał ten proces?
ŻP: Na pewno byłam dużo spokojniejsza. Nawiązując współpracę z dużym wydawnictwem, zyskałam przekonanie, choć nie pewność, że jeśli zainteresowałam oficynę pierwszą książką, z drugą powinno być podobnie. Dało mi to przestrzeń do skupienia się na treści.
Proces twórczy jest bardzo przyziemny. Opiera się na dobrym planie, systematyczności i nieczekaniu na wenę. Plus matematyka, ilość znaków na przestrzeni jakiegoś czasu. Wyznaczam sobie termin ukończenia pierwszego draftu, co przekłada się na napisanie odpowiedniej ilości scen w ciągu tygodnia, miesiąca.
A emocje? Och, ja jestem człowiek huśtawka, albo szybuję w górę, albo pikuję w dół. Znam pojęcie balansu z mądrych książek (śmiech). Tym sposobem momentami myślałam, że piszę genialną historię, a innego dnia wątpliwości podpływały małą falą, żeby nakryć mnie całą. Ale wystarczyło przeczekać, pozwolić wodzie opaść, wziąć głęboki wdech i do roboty! W ostatecznym rozrachunku mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z efektu i mam nadzieję, że czytelnicy się ze mną zgodzą.
ET: Pamiętam, że gdy rozmawiałyśmy o wydaniu Twojego debiutu, nie byłaś zbyt zadowolona z projektu okładki. W przypadku Tamaryndu mamy do czynienia z ogromną zmianą. Zamiast cukierkowego kadru widzimy po prostu kwiaty. Długo musiałaś negocjować projekt graficzny z wydawcą?
ŻP: Okładka Mowy nie ma! jest, jak zauważyłaś, cukierkowa, co przywodzi na myśl, że mamy do czynienia z romansem. A dla mnie podrygi serca stanowią jedynie tło, background do pokazania rozterek kobiety, którą życie boleśnie doświadczyło. Przemoc domowa, bezdomność, kłócą się z sielskim obrazkiem. Stąd wahanie, ale moi czytelnicy okazali się mądrzy i wyrozumiali. Niektórzy nawet wznosili peany pod adresem projektu graficznego, co pokazuje, że moje obawy nie znalazły potwierdzenia.
Okładka Tamaryndu, którą zaprojektował pan Tobiasz Zysk, powaliła mnie na kolana. Jestem nią zauroczona. Odnośnie do negocjacji wyznaję zasadę, że wydawnictwo lepiej orientuje się w trendach rynkowych i zdaję się na ich sugestię. Tym razem spotkaliśmy się w połowie drogi, zupełnie jakbyśmy się rozumieli bez słów. Nie było mowy o negocjacjach, bo okazały się zbędne.
Uważam, że okładki oparte na prostych zdjęciach stockowych, ilustracyjne, są zbyt dosłowne. Wijące się maki zawierają metaforę, symbolizują pocieszenie po utracie kogoś bliskiego, oznaczają namiętną miłość między dwojgiem ludzi. I może na tym poprzestanę, żeby nie zdradzać fabuły.
ET: Jeszcze przed premierą Mowy nie ma! zaczęłaś intensywnie promować się w różnych sferach, zarówno w Internecie, jak i poza nim. Miałaś serię spotkań autorskich, zaczęłaś prowadzić podcast, uczestniczyłaś w targach książki… Opracowałaś wcześniej plan, czy działałaś raczej pod wpływem intuicyjnych zrywów? Czy z perspektywy roku możesz podjąć próbę oceny tych działań?
ŻP: Podglądałam innych, obserwowałam ich działania w sieci, słuchałam rozmów ze specami od marketingu książki i na tej podstawie opracowałam własną strategię. Trochę poszarpaną, momentami nieprzewidywalną, niedoskonałą. Niemniej wszystko, na co się zdecydowałam, przyniosło owoce. Wydawnictwo włączyło się w działania promocyjne, ale teraz, przy drugiej powieści widzę, że mogą i chcą znacznie więcej. Zadział efekt synergii, widzą, że mają do czynienia z zaangażowaną autorką, tym chętniej udzielają wsparcia. W końcu promocja tytułu jest naszym wspólnym celem.
Po pierwszych doświadczeniach bardziej świadomie przygotowuję plan działania dla Tamaryndu. Wiem już, gdzie się spalałam, gdzie rozmieniałam na drobne. Popełniłam też kilka błędów, z których wyciągnęłam wnioski. Chcesz konkretów? Na przykład warto ustalić ramy czasowe spotkań autorskich. Moje zwykle trwały półtorej godziny, wliczając rozmowy face to face, sprzedaż książek, ale w jednym wypadku uczestnicy spotkania byli tak zaangażowani, że dobijaliśmy do dwóch godzin i pani kierownik biblioteki musiała ingerować.
Warto zapytać, czy spotkanie ktoś poprowadzi, wtedy jest łatwiej. Jestem człowiekiem orkiestrą z potrzebą kontroli, więc fakt, że rozmowy z czytelnikami opierały się o scenariusz, który sama przygotowałam, dał mi swobodę, ale też nadwyrężył energetycznie. Tym razem to zmienię.
ET: Co zyskamy jako czytelnicy, sięgając po Tamarynd? Czy czekają nas zwroty akcji? A może znajdziemy tam więcej filozoficznych refleksji? Ja osobiście mam nadzieję, że będzie jakiś intensywny romans… Jestem w błędzie?
ŻP: A ja mam nadzieję, że kiedyś napiszę iście filozoficzną powieść piękną. Tymczasem pozostaję wierna warstwie obyczajowej, którą niejeden czytelnik może potraktować jak lustro. Niestety widok, który ujrzy, może mu się nie spodobać. Bo ja jestem mistrzynią w utrudnianiu życia bohaterom. Jeśli coś może pójść źle, wielce prawdopodobne, że tak się stanie.
Niedawno usłyszałam radę od beta czytelnika, który ma za sobą cztery moje teksty, że jeśli nie zacznę tworzyć pogodnych historii, ludzie przestaną czytać moje książki. A ja sobie myślę, że jeśli do czegoś dochodzi się ciężką pracą, na przekór wszystkiemu, bardziej się ceni. Szczęśliwym się bywa i moi bohaterowie też miewają chwile wytchnienia.
Zwrotów akcji nie brakuje. Może za dużo, za szybko? Nie wiem. Piszę takie książki, jakie sama lubię czytać, więc liczę, że podobnych mnie jest na tym świecie trochę więcej.
Czytelnik zyska nie tylko wciągającą opowieść, być może zwróci uwagę na wciąż zaniedbywane zdrowie psychiczne. Odważy się poprosić o pomoc albo odwrotnie, dostrzeże, że powinien kogoś wesprzeć. Ludzie stąpają po cienkim lodzie, czasem dowiadujemy się o tym, gdy jest już za późno.
W naszej kulturze unikamy rozmów o tym, co ostateczne, a przecież nieuniknione. Dla hindusów śmierć jest odrodzeniem, przejściem z jednego życia do następnego. Życie i śmierć są splecione w jeden cykl, zwany samsarą. Może, czytając Tamarynd, uda się trochę oswoić śmierć?
Przypomnimy sobie, że sposób postrzegania drugiego człowieka zmienia się w zależności od perspektywy. Może dzięki tej wiedzy spojrzymy życzliwiej na nielubianego sąsiada.
Intensywny romans powiadasz… Ah, jak ja bym chciała pozwolić kiedyś zaszaleć moim bohaterom. Bez zahamowań, jakby jutra miało nie być. Ci tutaj sporo w życiu przeszli i nie tak łatwo ulegają podrygom serca. Ale ulegają… Nic więcej nie powiem.
Bardzo dziękuję za tę rozmowę. Wiedziałam, że decydując się na nią, nie będzie łatwo. I wspaniale, że moje przypuszczenia się potwierdziły.
ET: Żaneta! Ja również Ci dziękuję. Ogromnie! Wspaniale jest patrzeć, jak się rozwijasz twórczo. Życzę Ci wszystkiego, co najlepsze. Nieustannie trzymam za Ciebie kciuki, czujnie obserwuję kolejne działania i czekam na książkę z niecierpliwością!
Premiera Tamaryndu 28 marca. Poniżej zwiastun.
Chcesz poznać więcej ciekawych twórczyń literatury? Zapraszam Cię do grupy na Facebooku Kobiety Piszą, gdzie spotkasz pisarki na różnych etapach twórczego rozwoju, np. takie jak Żaneta. W grupie odbywają się też raz w miesiącu spotkania autorskie live, gdzie można zadawać koleżankom po fachu pytania. Zachęcam do wspólnej nauki, zabawy i promocji! To nie tylko miejsce dla kobiet. Zapraszamy również piszących mężczyzn!
__________________________________
Ten blog jest dla Ciebie. Wszystkie treści tworzę, by dodać Ci wiatru w żaglach! Pomóż mi zdobyć i przekazać Ci jeszcze więcej ciekawej wiedzy: wesprzyj tę formę twórczości, stawiając mi kawę. Dobro wraca!