Byłam zakompleksiona. Patrzyłam na osoby obnoszące się tytułem magistra i zastanawiałam się, co poszło nie tak, że nie skończyłam nawet licencjatu. Przecież nie byłam głupia. Wreszcie wzięłam się za temat licencjatu i skończyłam studia po 30-stce. I to były 3 bardzo ważne lata mojego życia.
Żeby podjąć nowe studia, musiałam zmierzyć się z traumami przeszłości. Było tego trochę, ale nie zamierzałam tracić więcej czasu na trwanie w jednym punkcie. Wygodne, bezpieczne życie przestało mi odpowiadać, bo wiało nudą.
Polub mnie na Facebooku, a Twoje życie, zamiast nudą, wypełni się inspiracją (przynajmniej w przypadku ściany na fejsie)! Oto mój inspirujący fanpage:
Skąd u mnie motywacja do studiów po 30-stce?
Pandemia uświadomiła mi, że choć koronawirus wywrócił do góry nogami życie innych ludzi, u mnie nic się nie zmieniało: pracowałam zdalnie, nie poznawałam nowych ludzi, nie rozwijałam swojej kariery. No i brakowało mi motywacji. Jasne, otrzymywałam świetne opinie od wspaniałych twórców, z jakimi współpracowałam, ale brakowało mi ducha grupy. Ponadto zaczęłam rozumieć, że usługi, które świadczę, czyli warsztaty pisarskie lub redakcja książki, to raczej dobra z górnej półki. Spodziewałam się, że mogą przyjść trudne czasy, w których ludzie będą oglądać każdą złotówkę, i jeżeli staną przed wyborem: najeść się lub spełnić artystycznie, wybiorą to pierwsze. A ja wtedy mogę stracić nowe zlecenia. Miałam mnóstwo kompetencji, ale żadne z nich nie było potwierdzone dyplomem. A gdyby stało się coś złego, to żadna korporacja nie spojrzałaby na mnie przychylnie, bo co z tego, że mam bogate CV? Zostałoby odrzucone automatycznie w przedbiegach. Nikt by na nie nawet nie spojrzał, bo nie spełniało podstawowych kryteriów. Śmieszne, żałosne, ale wciąż prawdziwe.
Dzięki prowadzeniu bloga udało mi się zgromadzić oszczędności. Niezbyt wielkie, ale wystarczające, by godnie żyć i pójść na studia prywatne. Wybrałam kierunek po dokładnym przejrzeniu sylabusa. Ponieważ nie jest to wpis sponsorowany, nie zamierzam pisać, co i gdzie studiowałam (część z Was, która obserwuje mnie na Instagramie, i tak dobrze wie). Postanowiłam studiować coś, co doskonale znam z praktyki, żeby nie było za trudno i nie daj Boże, żeby mnie to przerosło. Z moją wrażliwością kolejna porażka w temacie studiów mogłaby okazać się zbyt ciężka do dźwignięcia.
Horror studiowania na państwowej uczelni
Zanim złożyłam papiery, musiałam rozliczyć się z przeszłością, co oznaczało wizytę w państwowej uczelni. Miałam bardzo złe doświadczenia z pierwszych studiów, jeśli chodzi o kontakt z osobami odpowiedzialnymi za organizację nauki i niektórymi wykładowcami.
I ta ostatnia wizyta pokazała mi, że przez blisko dziesięć lat nic na państwowej uczelni się w tym zakresie nie zmieniło.
Dalej czułam się traktowana nie jak człowiek, tylko jak śmieć, poganiana między jednym a drugim okienkiem, gdzie nikt nie chciał mi pomóc. Bo to wymagałoby minimalnego zaangażowania. A przecież kawa się sama nie wypije…
Formalność, która sama w sobie zajmowała 5 minut, przedłużyła się do 3 godzin. Bo na www zamieszczono informacje wprowadzające w błąd, bo ktoś nie przyszedł, bo mam czekać, bez powodu, bo tak. Jedna wielka niekompetencja. Nawet, gdy piszę o tym teraz, po trzech latach, to żyłka zaczyna mi pulsować na szyi.
Przypominam sobie napis na murze, który mijałam wiele razy, jeżdżąc na kampus: student to żart w złym guście.
Tak na pewno mnie traktowano dekadę temu. Ale postanowiłam, że nie dam się już nikomu tak źle traktować.
I na całe szczęście nic podobnego mi się nie przydarzyło podczas studiów, które szczęśliwie ukończyłam. Nie bałam się – czułam ekscytację. Chciałam się uczyć! A poznawanie nowych ludzi było czymś, czego bardzo mi brakowało przez lata pracy zdalnej. I już podczas pierwszego zjazdu przyciągnęłam do siebie wspaniałe osoby. Łącznie nasza 9-osobowa paczka złożona z ludzi z różnych zakątków kraju przeżyła mnóstwo perypetii, ale poznałam też wśród wykładowców i pracowników uczelni wspaniałych, chętnych do działania ludzi. Czasem byłam wyczerpana zjazdami, które trwały od 8.00 do 20.00, ale zawsze szłam na uczelnię z ochotą. I choć miałam wiele obaw, podczas tych trzech lat ani razu niczego nie uwaliłam, a z każdej nowej oceny cieszyłam się z całego serducha.
Studia po 30-stce, studia po 40-stce i później. Czy warto?
Życie bez studiów w moim przypadku nie było złe. Mimo że nie miałam tytułu pierwszego stopnia studiów licencjackich, trzy lata filologii i potem trzy i pół roku pracy w wydawnictwie sprawiło, że mogłam odpalić swój niewielki biznes. Znałam się na fachu redaktorskim, wydawałam książki, pisanie szło mi z lekkością, a że zadbałam o swoją markę osobistą, to na pieniądze nie mogłam narzekać. Wiodło mi się znacznie lepiej niż za czasów etatowych. Życie bez studiów w przypadku blogerki może nie jest najłatwiejsze, bo trzeba ogarniać ze dwadzieścia czynności całkowicie samodzielnie, ale w zasadzie mogłam i podróżować, kiedy chciałam, i robić sobie przerwy wtedy, kiedy chciałam…
Może zabrzmi to zbyt dumnie, ale trudno. Bolało mnie, że ludzie, którzy dysponują węższą i znacznie mniejszą wiedzą teoretyczną niż ja, w dodatku nie znają się zupełnie na praktycznej stronie swojej dziedziny, szczycą się swoimi doktoratami. Ale ludzie, z racji reguły wpływu społecznego, jakim jest autorytet, uznają, że właśnie oni znają się lepiej, bo dr przed nazwiskiem nie bierze się znikąd. I myślałam: omg, skoro ktoś taki ma doktorat, to czemu ja nie mam nawet licencjatu?
I po prostu postanowiłam to zmienić, żeby być ze sobą spójną.
Ale to nie znaczy, że nie ma życia bez studiów! Mam głęboki szacunek do praktyków oraz samouków – sama najpierw doświadczam i się uczę, a potem idę usystematyzować wiedzę i odebrać dyplom… (Bo moja historia studiowania w zasadzie dopiero się zaczęła). Jeśli masz do czegoś smykałkę, to studia mogą Ci być niepotrzebne. Po co marnować czas na siedzenie w ławce? Ja na pewno bym tego nie robiła! Świat jest zbyt interesujący, żeby słuchać nudnych wykładów. Dlatego należy wybrać coś, co Cię kręci… W przypadku kierunku, który szczęśliwie ukończyłam, dostałam dużo więcej, bo sporo zagadnień związanych było z psychologią. A to moja kolejna pasja, więc część przedmiotów była dla mnie okazją do pogłębiania zainteresowań jeszcze i z tej dziedziny.
Życie bez studiów może być dobre, w pełni satysfakcjonujące i kompletne.
Aczkolwiek w pewnym momencie zrozumiałam, że życie bez studiów po prostu nie jest dla mnie.
Co zyskałam dzięki studiom w wieku 30 lat?
Sieć kontaktów. Znajomości są potrzebne. Pewnych ludzi nigdy bym w inny sposób nie poznała. Przedsiębiorcze kobiety o niesamowitych życiowych historiach i ciekawi świata mężczyźni, których postawa nie raz mnie inspirowała – to właśnie takie osoby poznałam podczas studiów. I sporą część znajomości zabieram ze sobą na dalsze życie, bo to wartościowi ludzie i chcę utrzymywać z nimi kontakt.
Większa pewność. Utwierdzenie się w przekonaniu, że jestem świetną specjalistką. Oceny może i łechtały moje ego, ale raczej chodzi mi o znalezienie wspólnego języka z innymi praktykami. Pracując w pojedynkę, czasem dopadał mnie syndrom oszusta. Może ja wcale na tym aż tak dobrze się nie znam…? Wątpliwości się rozpłynęły, bo topowi specjaliści w branży (a zatem osoby aktywnie pracujące, a nie teoretycy, o których nikt nie słyszał), z jakimi miałam do czynienia, potwierdzili moje kompetencje. Koniec z brakiem wiary w siebie, w kolejnej dziedzinie!
Nowe kompetencje. Dodatkowe szkolenia organizowane dla studentów wzbogaciły moje CV o kolejne umiejętności i certyfikaty.
Ustrukturyzowanie wiedzy, którą zbierałam przez lata w praktyce. Teraz wiem, co skąd się bierze, dlaczego tak, a nie inaczej, no i jak coś zrobić najbardziej efektywnie!
Odkrycie potęgi pracy zespołowej w dobrze dobranej ekipie. Wcześniej niestety zdarzało mi się pracować w różnych warunkach. Nigdy z zespołem, który… w zasadzie sam się stworzył. Podczas moich poprzednich perypetii etatowych, bardzo często zdarzały się fuckupy, najczęściej dlatego, że do zespołu trafiała osoba, której w ogóle nie należało na swojej pracy. Podczas studiów energetycznie przyciągnęliśmy się z osobami, którym w równym stopniu zależało na zrobieniu porządnych projektów. W możliwie krótkim czasie i z jak najlepszym finalnym efektem. Synergia, jaka się między nami wytworzyła, była genialnym doświadczeniem, a praca nad zaliczeniem kolejnego przedmiotu – często także przyjemnością.
Pogłębienie samoświadomości. Na moich studiach ktoś nieźle pomyślał nad rozwojem studentów. Mieliśmy zajęcia tutoringowe oraz testy Gallupa. To, ile się wyjaśniło dzięki nim w moim życiu, jest dla mnie absolutnie bezcenne. Wreszcie jestem ze sobą pogodzona, a w dodatku mogę efektywniej wykorzystywać w pełni moje zasoby – bo wiem, że mam ich całe mnóstwo!
Oddech. To akurat zyskała moja koleżanka, gdyż ja w życiu miałam sporo przestrzeni na samorozwój i wcześniej. Dla niej wszak, mężatki z dwójką dzieci, właścicielki firmy zatrudniającej wielu pracowników, studia po 30-stce były okazją do miłych kontaktów towarzyskich przy smacznej kawie, oderwania się od codziennej rutyny, zrobienia czegoś tylko dla siebie, by zachować balans.
Inspirację. Wśród prowadzących zajęcia były niesamowite osobowości. Ambitne, mądre, troskliwe, przebojowe… Sama moja promotorka to dla mnie tytan pracy. Współpraca z taką fantastyczną kobietą, możliwość czerpania od niej wiedzy i podpatrywanie, jak sama realizuje kolejne cele, było niezwykłym doświadczeniem. Wcześniej w moim otoczeniu trudno było znaleźć kogoś, kogo można byłoby podziwiać i inspirować się jego osiągnięciami. Szarpanie się samej, przecieranie szlaków, było męczące, zdarzało się trafiać w ślepe uliczki. Mam teraz nadzieję, że uda mi się wszystkim odpowiednio podziękować na LinkedInie, bo tych osób jest cała masa!
Kiedy się jest za starym na studia?
Nigdy.
Studia po 30-stce dla wielu osób to godzenie życia rodzinnego i etatowego z często ciężką nauką oraz trudnymi dojazdami. Studia po 40-stce tym bardziej, mimo że coraz częściej uczelnie pracują w trybie hybrydowym, więc można uczyć się zdalnie. Ale ja naprawdę nie żałuję. Poznałam ludzi w różnym wieku – wśród studentów były również osoby po 50-tce i z nimi również świetnie się współpracowało. Metryczka się nie liczy. To, co jest ważne, to dojrzałość i gotowość na podjęcie kolejnej przygody. Otwartość na rozwój.
Część osób, które znam, smucą mnie tekstem w stylu: ja już tyle czasu spędziłam na nauce, że więcej już nie muszę. Jasne, nie musisz iść na studia, ale rozwój trwa całe życie. Trzeba oduczać się tego, co nie służy i na nowo uczyć się tego, co wspiera. W buddyzmie jedno z największych cierpień, jakie może ściągnąć na siebie człowiek, to niechęć do pracy, również nad sobą, bo to rzecz, od której się nie ucieknie. Może nam się tak wydawać, ale prędzej czy później, jeśli się nie rozwiniemy, coraz większe i częściej powtarzające się kryzysy po prostu nas zrujnują.
Gorąco polecam studia po 30-stce i w każdym wieku!
Jeżeli tu jesteś i czytasz ten tekst, być może wahasz się przed zapisaniem na studia. Wybierz dobrze kierunek, zgodny z Twoimi preferencjami i nie zastanawiaj się już dłużej. Życie jest krótkie. Powinniśmy je spędzić zgodnie z tym, co mówi nam serce. Jeśli czujesz potrzebę rozwoju, zrealizuj ją.
Obecnie oprócz bogatej oferty studiów licencjackich i magisterskich czy podyplomowych, uczelnie oferują też różne kursy w ramach działania uniwersytetów otwartych. Internet zaś aż huczy od szkoleń oraz warsztatów. Jeśli martwisz się, że studia mogą być zbyt długim przedsięwzięciem (ja bardzo się martwiłam, że trzy lata to strasznie długo i mogę nie wytrwać), spróbuj czegoś krótszego (i tu wchodzę cała na biało i proponuję moje autorskie warsztaty Rozwój przez pisanie, które wzmocnią Twoją pewność siebie w ciągu 8 tygodni).
To, co najwspanialsze w erze postcovidowej, to fakt, że upowszechniona została forma nauki zdalnej. I teraz, jeśli tylko znasz angielski, możesz studiować po 30-stce na dowolnej uczelni. Nie tylko w Polsce! Kalifornia, Paryż, Londyn, Berlin… Wiedza najwybitniejszych specjalistów stoi przed Tobą otworem. Bez marnowania czasu na długie dojazdy. Horace Jackson Brown Junior napisał:
Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie.
Za trzy lata możesz być w zupełnie innym miejscu swojego życia, ale jeśli nie zaczniesz działać teraz, niewiele się zmieni. Może przybędzie Ci zmarszczek. Ale studia po 30-stce, jeżeli pragniesz sprawić, by w Twoim życiu wreszcie się coś działo, są doskonałym pomysłem.
I chociaż ja wydałam na studia licencjackie prawie trzydzieści tysięcy złotych, za co mogłabym mieć dobre używane Mitsubishi z niewielkim przebiegiem, to wolę się wozić po świecie moim prężnym umysłem. 😛 Zresztą, póki co, i tak nie mam prawka. Kolejne wyzwanie przede mną, jak widać!
Chwila wdzięczności
Czuję, że warto uczciwie postawić sprawę i w tym momencie chciałabym podziękować kilku osobom.
Mojemu eks. 🙂 M., wątpię, żebyś to czytał, ale co tam. Pamiętam doskonale ten wieczór, kiedy próbowałeś wbić do głowy naszemu ówczesnemu współlokatorowi, że powinien iść na studia. Użyłeś argumentu, że czasy się zmieniają, i teraz jest dobrze, ale atmosfera w gospodarce może się znacząco zmienić (to luźna parafraza). Oczywiście miałam Ci za złe, że nigdy nie przemówiłeś tak do rozsądku bezpośrednio mnie, ale Twoje słowa ostatecznie odbiły się od ściany i trafiły do właściwego ucha. 🙂 Dzięki!
Ogromne podziękowania dla AGATY. Agata. Jesteś moją inspiracją. Kocham Cię z całego serca. Byłaś ze mną w momentach najgorszych upadków. Zawsze z racjonalnym planem wyjścia z trudnej sytuacji. Pamiętam, że kiedy zobaczyłam Cię po raz pierwszy, pomyślałam sobie: Boże, jaka piękna dziewczyna! Nie spodziewałam się, że nasze szlaki tak bardzo się do siebie zbliżą i wiele razy połączą we wspólną drogę. Mam ogromne szczęście, że możemy się przyjaźnić i razem wzrastać, to dla mnie jeden z największych zaszczytów. Jako jedyna rozumiesz, jak trudno było mi wrócić na ścieżkę edukacji, ale z Tobą jako partner in crime wszystko jest dużo bardziej znośne.
Mega dziękuję ekipie Diw z Poznania (i jednej z Rybnika ^ ^) oraz teamowi Szalonych Rusałek. Możliwość poznania Was i współdziałania to najcenniejsze, co zyskałam dzięki tym studiom. Gdybym wiedziała, że poznam tak wspaniałych ludzi, od razu zakrzyknęłabym: shut up and take all my money!
Moim rodzicom też dziękuję, że przetrwali moje napady padaki, kiedy przychodziło do egzaminów ze statystyki czy SQL.
I sobie, naturalnie, też dziękuję.
Podsumowanie
- Uczelnie państwowe w naszym kraju mają przed sobą jeszcze długą drogę (tak przynajmniej wynika z moich doświadczeń), ale studia prywatne to zupełnie nowa jakość nauczania. Może nie wszystko jest idealnie. Różnica w jakości jest jednak potężna!
- Warto studiować w każdym wieku, bo można dużo zyskać: wiedzę i dokument, który ją poświadczy, nowe wspaniałe znajomości, samoświadomość, nowe kompetencje i wiele innych!
- Studia po 40-stce i później mogą być sporym wyzwaniem, ale nie oznacza to, że powinniśmy rezygnować z własnych pragnień.
Jeżeli dalej masz obawy przed podjęciem studiów po 30-stce, daj znać w komentarzu. Podyskutujmy na temat edukacji w naszym kraju, to jest zawsze ciekawy temat!
Powodzenia!
Twoja
__________________________________
Ten blog jest dla Ciebie. Wszystkie treści tworzę, by dodać Ci wiatru w żaglach! Pomóż mi zdobyć i przekazać Ci jeszcze więcej ciekawej wiedzy: wesprzyj tę formę twórczości, stawiając mi kawę. Dobro wraca!