Kiedy miałam wrócić do Collegium Maius, by zdać obiegówkę i rozliczyć się z przeszłością, moje ciało krzyczało. Nie chciało tam iść, wiedziało, że będzie ciężko. Miało rację. Choć sprawa mogła być załatwiona w 15 minut, trwała ponad 3 godziny. A na dobrą sprawę parę ładnych lat. Dlaczego tak długo nie mogłam zdobyć dyplomu, a sprawa tak bardzo paliła moją duszę? Kiedy nie ufać emocjom i dać z siebie wszystko, by jednak dopiąć projekt?
Nie ja jedna doświadczyłam podobnych perypetii. Kiedy A. pracowała nad swoim dyplomem, wylała wiele łez. Ciężar tego zadania wydawał się niemożliwy do dźwignięcia. M. z kolei w trakcie ostatniego semestru trzy razy chciała rzucić studia. Im bliżej było mety, tym większą nienawiść żywiła do uczelni. Po raz kolejny w życiu na samej końcówce pragnęła się poddać. Ale tego nie zrobiła. Wystała przy sobie dorosłej. Jako pierwsza z całego swojego rodu sięgnęła po wykształcenie wyższe i je zdobyła.
Dla jednych samo myślenie o dyplomie sprawia ból tak wielki, że ciało zaczyna chorować.
Dla innych to tylko formalność: napisanie pracy i wykonanie projektu, da się to ogarnąć w 2-3 tygodnie.
Skąd te różnice?
I dlaczego nie zawsze powinniśmy ufać emocjom? A kiedy tego wręcz nie robić?
System. Podświadomość. Pole morficzne. Zapisy w ciele.
Trzeba dogłębnie pojąć powyższe hasła, by zrozumieć, że ciężar, jaki dźwigamy, nie bierze się z naszej ułomności, deficytów w inteligencji czy życiowej nieporadności. To cała rodzinna historia, dotykająca również krewnych, którzy umarli przed naszym pojawieniem się na świecie oraz przekonania, jakimi karmili nas nasi bliscy. To osobiste traumy, często wyparte ze świadomości. I ciało, które pragnie, by już więcej nic złego nas nie spotkało.
Nadopiekuńczość nieujarzmionej podświadomości.
Co to jest system?
To zestaw powiązanych elementów, np. rodzina, szkoła, praca… Coś, co jest wewnętrznie skoordynowane i działa wespół. W jednej rodzinie trudne sprawy załatwia się, rozmawiając przez prawników, w drugiej dzwoni po fotoreporterów, a w trzeciej siada się razem z kubkiem czekolady przed kominkiem i dyskutuje w atmosferze zrozumienia. Systemy różnią się od siebie, ale wpływają na jednostki. Kształtują je.
Podświadomość
to ta część naszej psychiki, z którą na co dzień nie mamy bezpośredniego kontaktu, ale która doskonale pracuje w każdej mikrosekundzie naszego istnienia. Rejestruje totalnie wszystko i bywa to przerażające. Od kiedy pracuję z nią dzięki różnym technikom, nie mogę się nadziwić, jak sprytnym i złożonym jest tworem. Na przykład dzień po pogrzebie, kiedy odpowiednio się skupiłam, byłam w stanie przypomnieć sobie w najdrobniejszym szczególe, co kto miał na sobie i jaką kompozycję kwiatów złożył w miejscu pamięci. Podświadomość komunikuje się z nami przede wszystkim symbolami (nie jest zbyt biegła w warstwie werbalnej), dlatego tak ważne jest, byśmy rozumieli, co się dzieje w naszych snach. (Polecam stworzenie osobistego sennika).
Pole morficzne (morfogenetyczne)
to wszystko, co nas otacza, a co Carl Gustav Jung nazywał nieświadomością zbiorową. To między innymi myśli, którymi nie jesteśmy, tylko których doświadczamy, znalazłszy się w polu o częstotliwości, z którą w danym momencie rezonujemy. (Jeżeli chcecie głębiej poznać temat, to zapraszam do artykułu pt. Mechanika mitologenu społecznego, napisanego przez specjalistów z Kliniki Rehabilitacji Psychiatrycznej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach oraz Zakład Histologii, Katedra Histologii i Embriologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach). Jako że myśli są bodźcami wywołującymi emocje, to można wejść w jakąś emocję nieświadomie i w niej tkwić. I tkwić. I tkwić. Jak to w depresji bywa, w niechęci, wstydzie oraz żalu. Ale i w lekkości, ochocie, radości i miłości. We flow. Da się, choć myśli, jak wiadomo, są płynne i na obecny stan wiedzy naukowej: nic nie trwa wiecznie.
Zapisy w ciele
to są doświadczenia naszych przodków, które zebrały się na poziomie komórkowym. W naszych mitochondriach, centrach energetycznych, dysponujących własnym DNA.
Reasumując: dzieje się coś podejrzanego? Coś, czego jeszcze nie znamy, ale może przypomina to coś, co naszym przodkom narobiło problemów?
To nas odcina od zasilania.
Proste, prawda?
Co się dzieje, gdy jesteś blisko przełamania wielopokoleniowego schematu lub uwolnienia traumy?
Wtedy jest bardzo trudno. Jak powtarza Tomek, jak wydaje Ci się, że już dalej nie pójdziesz, bo tak jest ciężko, to znaczy, że za rogiem czeka sukces. To luźna parafraza. I jednocześnie całkowita prawda.
W rodzinie M. nikt wcześniej nie uzyskał wykształcenia wyższego. A A. z kolei doświadczyła mnóstwo traum w liceum. Ja, na pierwszych studiach, których nie skończyłam, traktowana byłam jak śmieć. Trzeba było się prosić o możliwość zaliczenia egzaminu, wykładowca albo sobie przyszedł na dyżur, albo nie przyszedł, raz odpisał na maila, raz nie, ale zawsze wina była po stronie studenta. Stres mnie dobijał. A biurokracja, która w rodzinie zawsze była piętą Achillesa, i mnie wykańczała.
Kryzysy są znakiem, że wreszcie mamy szansę coś zmienić.
Ale jeśli kryzysu nie przetrzymamy, tylko uciekniemy od sprostania codzienności (np. w nałóg albo prosząc kogoś, by coś za nas załatwił lub po prostu się poddamy, po dziecięcemu tupniemy nogą, obrazimy się na świat i skryjemy pod pierzyną), przyjdzie nam za to zapłacić jeszcze większym kryzysem. Np. poważną chorobą.
Piszę o tym, bo niektórzy z Was wciąż marzą o czymś, co wydaje się nieosiągalne. Absurdalnie śmieszne jest wyobrażenie sobie, że to osiągacie. A jednak pragniecie tego.
Dla części osób będzie to napisanie książki.
Mnie dużo kosztowało, by napisać Piromanów, u mnie w rodzinie nie było wydawanych pisarzy.
Dla innych skończenie studiów właśnie.
Kto inny marzy o długiej wyprawie na Alaskę.
Skąd pieniądze? Skąd czas? Jak to zrobić, gdy ma się dzieci?
Przy pierwszej kłodzie, jaka jest nam rzucana pod nogi, często dajemy za wygraną.
Okazuje się, że jakiś przedmiot trzeba zaliczyć za dodatkową opłatą, bo nieobecność przypłaciło się warunem. Jakiś wykładowca nie przykłada się do swoich obowiązków seminaryjnych. Albo w przypadku wydania książki – pojawia się nieuczciwy wydawca vanity, zgarnia kasę i ucieka ze szmalem.
To normalne, że organizm nie chce już znosić bólu, zwłaszcza, jeśli jest słaby. Przecież to jest jak najbardziej logiczne.
W realizowaniu jakiegokolwiek celu mnóstwo jest przeszkód, jeśli robi się coś po raz pierwszy.
Żal, złość, poczucie zagubienia – to jest normalne, bo przecieramy ścieżki jako pierwsi w rodzinie. Ale nie robimy tego tylko dla siebie, tylko też dla tych kolejnych pokoleń, żeby im było łatwiej. Dlatego warto spełniać swoje marzenia, po stokroć!
Bo co się dzieje dalej?
Jeśli podążamy naszą ścieżką, ścieżką AUTENTYZMU, prawdziwości (czyli realizujemy NASZE ambicje, a nie robimy tego, co inni oczekują), to w momencie osiągnięcia misji (wydania książki, skończenia studiów, odbycia podróży, itd.) jesteśmy na swoim miejscu. Czujemy, że to jest okej. Doznajemy ulgi. Stajemy się silniejsi. Nie potrzebujemy pochwał! Bo mamy cichą satysfakcję z własnego osiągnięcia. I ta satysfakcja z nas emanuje, więc dla otoczenia stajemy się też bardziej atrakcyjni. Przyciągamy do siebie bardziej wartościowe relacje. Solidniejszych ludzi, na których można bardziej polegać. To uczucie to nie jest fenomenalna ekscytacja, która roznosi ściany i wrzeszczy: patrzcie na mnie, patrzcie, co zrobiłem! Nie. To jest swoboda i pewność. Taka naturalna.
Kiedy nie ufać emocjom?
Nie w pierwszym momencie.
Bo jeśli złość podpowiada Tobie, że masz rzucić studia na pół roku przed ich ukończeniem, bo Twój promotor narzuca Ci temat, który Ci nie do końca odpowiada, zastanów się nie dwa razy, a dziesięć. (Tak było, ale to lekcja, którą na szczęście mam już za sobą).
Bo jeśli jeden wydawca Cię zrobił w bambuko, to nie znaczy, że wszyscy będą robić, choć to naturalne, że możesz się tego obawiać.
Bo jeśli Twój brat miał wypadek samolotowy, to naturalnym jest być w żałobie, by go opłakać, ale nie jest to powodem, by już nigdy nie lecieć na wycieczkę do Grecji.
Różne mamy doświadczenia i ścieżki, którymi kieruje nas los.
I mimo ciężaru, jaki dźwigamy, mamy wpływ na nasze życie. Możemy pracować nad tym, co nam się myśli i czuje. Świadomie wchodzić w różne pola. Do różnych doświadczeń. Realizować różne marzenia.
Mamy prawo się rozwijać, a rozwijamy się nie tylko dla siebie, tylko dla ogółu.
Wszyscy jesteśmy częścią jakiegoś sytemu.
Niech nasz artystyczny system, nasza Fabryczna społeczność, kieruje się odwagą, ku spełnionym marzeniom.
A ja z serca dziękuję moim wspaniałym kompankom, z którymi wylądowałam na studiach. Najbardziej wdzięczna jestem tym, którym było bardzo ciężko. Cieszę się, że wytrzymałyśmy do końca. Wasze historie i postępy motywują mnie również do stawania się lepszą osobą.
Przepełniona wdzięcznością,
PS
Jeżeli podczas czytania tego wpisu jakieś klapeczki w mózgu Ci się pootwierały albo poprzestawiały, odczuwasz drobną zmianę, napisz mi o tym w komentarzu lub na kontakt@fabrykadygresji.pl Będę wdzięczna za informację zwrotną! Zapraszam Cię też do dzielenia się swoimi historiami z życia. 🙂