… narząd tętniący, który pełni rolę serca.
Też chciałabym nie mieć serca. Gdy bije za szybko, bardzo się męczę. Zaczyna brakować mi tchu.
Co więcej, serce myśli i pamięta. Widziałam kiedyś film dokumentalny o osobach, którym przeszczepiono serce. Podobno pamiętali po operacji wydarzenia nie ze swojego życia. Zbadawszy sprawę, okazało się, że odziedziczyli po swoich dawcach niektóre wspomnienia. Oto pamięć mięśniowa. Dosłowna i druzgocząca. Nie musi być prawdziwa. Mnie wydaje się bardzo prawdopodobna, więc to wystarczy, by uwierzyć…
Tymczasem poza tym poświęcam się pozornemu ogarnianiu życia. Ćwiczenia, gotowanie fit obiadów i śniadań, kąpanie włosów w olejach, maskach i innych maziach, pisanie blogu, dodawanie zdjęć na Instagramie, topienie smutków w winie z przyjaciółmi, ewentualne randkowanie z Francuzem…
Nie chcę narzekać. Ale cały czas myślę o owadach, od wtorkowego spotkania z Tomkiem u niego i Zimnego. Chciałabym być mrówką robotnicą albo pszczołą, żeby nie mieć serca i nie musieć myśleć o niczym innym poza pracą. Tymczasem nieustannie muszę przekonywać siebie, że tak jak jest, to stan błogosławiony. I gdyby coś się zmieniło, nie miałabym w ogóle czasu na pisanie, i jeszcze bardziej plułabym sobie w brodę, że za wolno to wszystko idzie…
Mam więc, jak zawsze i jak wszyscy, dwie drogi wyboru. Nienawiść do całego świata, nieustanne jęczenie pod depresyjnym kocykiem i rozpływanie się w nałogach, albo zamknięcie jadaczki, skupienie się na spełnieniu swoich marzeń i bycie dobrym człowiekiem. Co nie wyklucza na szczęście za bardzo rozpływania się w nałogach.
W każdym razie, pisarką jestem, więc piszę. Już jutro zobaczycie pierwszą część poradnika dla piszących o kreowaniu postaci. Nazwałam tę serię Bohater prawdziwy. Mam nadzieję, że Wam się przyda i będziecie choć troszkę zadowoleni. Zapisując się na newsletter, dostaniecie specjalny formularz do ćwiczeń, choć korzyści z zapisania się jest oczywiście dużo, dużo więcej…
Zatem jestem, kim jestem i robię, co robię, a moje serce wciąż bije, i nawet jeśli przy tym pęka w szwach, to chyba dobrze. Jeśli coś boli, to znaczy, że jest się żywym. A to powód do bycia wdzięcznym. Wdzięczność zaś wypływa z miłości, przynajmniej tak uważam. Mogę więc się rozchmurzyć, przestać marszczyć brwi, odetchnąć na chwilę. Właśnie po to się pisze. Z potrzeby poukładania sobie spraw w życiu lub by wymyślić sobie takie życie, jakie chcielibyśmy mieć. Żeby odnaleźć w sobie miłość do świata.
Do zobaczenia, do jutra. Bądźcie dobrzy w następnym tygodniu.
polecam bleacha pod depresyjnym kocykiem ze mną! chyba nie jest aż tak źle, hope so. 😉
Szoszana, Ty przecież nie istniejesz.
(Jeśli fikcyjna osoba zaczyna komentować Twoje posty, wiedz, że coś się dzieje. >___<) Nie mogę, odczuwam pragnienie pisania. Chociaż Byakuya i Kaien-dono, eh, eh...