Dzisiaj o strachu, depresji i nieradzeniu z sobą samym. Czyli nic nowego, jeśli chodzi o Fabrykę dygresji, ale tym razem z perspektywy Małgorzaty Halber. Zapraszam na recenzję Najgorszego człowieka na świecie.
O książce dowiedziałam się od Matiego (lajkujcie tu!). Opowiedział mi o Bohaterze i dziennikarce, która kiedyś piła, a teraz pisze. A potem pożyczył mi lekturę o najbrzydszej okładce na świecie. Różowej, przesłodzonej i raczej nieadekwatnej do treści. Tylko kot ją ratuje. Na szczęście uczę się nie oceniać książki po okładce.
Zaczęłam czytać podczas gdy znajomi szaleli swoimi armiami w świecie Westeros. Oni starali się zagarnąć dla siebie jak najwięcej planszy (czy coś w tym stylu, nie wiem dokładnie, o co chodzi, no bo czytałam), a ja jak najwięcej zapamiętać z tej niezwykłej książki, która już od pierwszych zdań tak bardzo mnie zafascynowała.
Krystyna pije, bo czuje się samotna. Krystyna pije, bo chce się poczuć pewna siebie. Krystyna pije, bo wszyscy piją. Krystyna pije, bo, jasna cholera, mieszkamy w Polsce, jak można nie pić? Pewnego razu Krystyna jednak się potyka. O swój własny cień, być może. Jest oczywiście pijana, ale zaczyna się całkiem roztropnie zastanawiać, kiedy ostatnio była trzeźwa. Uświadamia sobie, że wysoce prawdopodobne jest, iż alkohol może stanowić w jej życiu całkiem poważny problem. Dlatego, żeby nie pić, zaczyna jarać marychę. I staje się najgorszym człowiekiem na świecie. Na szczęście podejmuje decyzję, że tak dalej być nie może. Postanowiłam przed trzydziestką zostać osobą zdrową. Usłyszałam, że w związku z tym nie mogę już palić jointów i mam pójść do betonowej przychodni ds. uzależnień, gdzie nie trzeba płacić za terapię, i żebym miała blisko, bo nie będzie mi się chciało chodzić – tak zaczyna się ta historia. Historia epicka, stara jak świat, nie mająca nigdy końca. Historia walki z samym sobą.
Nie płakałam, czytając tę książkę, bo powtarzałam sobie nieustannie, że jestem silna, choć autorka wciąż powtarzała, żeby lepiej tego nie robić, bo łatwo się potem w tym kłamstwie zgubić… Nie płaczę i teraz, pisząc o Najgorszym człowieku na świecie, czyli chyba o sobie, bo nie sądzę, by istniała osoba, która choć w połowie nie utożsamiałaby się z Krystyną. Ale chce mi się płakać. I normalnie aż zastanawiam się, jak to się stało, że nie jestem alkoholiczką.
To jest książka o poszukiwaniu szczęścia. I o taplaniu się w bagnie rozpaczy. O tym, jak bardzo samotni jesteśmy, ze swoimi pragnieniami, indywidualnym sposobem myślenia i skonsternowaniem, bo przez to, że inni aktualnie tak wiele od nas wymagają, my nie potrafimy zadecydować, co jest dla nas najlepsze.
Hmm, brzmi znajomo.
Tak. Tekst Małgorzaty Halber cholernie przypomina mi Piromanów. Nie dość, że opowiada, jak główna bohaterka stara się wydostać z bałaganu, jaki wokół siebie narobiła i dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest, że i Krystyna, i Lidia wreszcie lądują u specjalistów, to jeszcze język, jakim zostały napisane te dwie książki, jest tak do siebie podobny.
Szczery, ośmielę się rzec. Prosty. I bezlitosny.
Najgorszy człowiek na świecie to również lektura feministyczna. W pewnym sensie, bo trafi do każdego, nie tylko do kobiet, ale do nich zwłaszcza. To nam każą być zawsze piękne i uśmiechnięte, mieć najpiękniejsze włosy, najszczuplejsze ciała, radzić sobie z całym światem i być silnymi. Wtedy, kiedy nosimy ciężkie zakupy, i wtedy, gdy olewa nas nasz facet. A czy to jest w ogóle możliwe? Po lekturze zaczęłam się zastanawiać, jak to w końcu ze mną jest. To nieprawda, że nigdy nie płaczę. Ja po prostu nie pozwalam nikomu tego widzieć. Skąd w ogóle takie ściemnianie się wzięło? Najgorszy człowiek na świecie podsunął mi trochę odpowiedzi. Wam też podsunie.
Kiedy czytałam, czułam się jakby mniej samotna. Zrozumiana. I pocieszona. To ogromna moc tej książki. Nigdy wcześniej nie miałam z takim utworem do czynienia. Książka wniknęła we mnie bardzo głęboko. Uświadomiła mi wiele rzeczy. Nie kierujcie się proszę tym, że to książca o walce z nałogiem, to zbytnie uproszczenie fabuły. Ta książka to życie, po prostu. I bardzo chciałabym, by każdy ją przeczytał. Poproście najbliższych, żeby sprezentowali ją Wam pod choinkę. Albo sami ją kupcie bliskiej Wam osobie, a potem sobie od niej pożyczcie. Dobrze Wam ta lektura w życiu zrobi.
Bo to jest dół, głęboki dół. Ale i drabina, dzięki której można się z tego doła wydostać. Ta lektura to wyciągnięcie ręki do każdego, kto potrzebuje pomocy. Byśmy wiedzieli, że to nie wstyd po prostu o nią poprosić.
9/10
Bardzo zachęciłaś mnie do zapoznania się z tą książką 🙂 Mam nadzieję, że niebawem uda mi się ją zdobyć 🙂
Pozdrawiam! 🙂
Kurcze, chyba się skuszę 🙂
Przeczytałam ta książkę w listopadzie i pojawiła się w moim podsumowaniu. Spodziewałam się po niej czegoś więcej ale jakoś szczególnie nie przypadła mi do gustu. Ja jej dałam 6/10
Zbyt ciężka lektura na święta. Upadki, podnoszenie się ….. to nie jest dobry moment. Trochę relaksu jest wskazane. Zwłaszcza intelektualnego i emocjonalnego. Temat temu nie sprzyja.
No to wręcz rzuciłaś mi wyzwanie 🙂 Tak czy siak chciałam ją przeczytać, ale Twoja recenzja sprawiła, że chyba zrobię to szybciej niż zamierzałam.
Pozdrawiam 🙂 Przy gorącej herbacie
Bardzo dziękuję Ci za polecenie tej książki, słyszałam o niej i nawet przymierzałam się do przeczytania, ale Ty mnie ostatecznie do tego zmotywowałaś. Zaczęłam wczoraj po południu, skończyłam późnym wieczorem. Zasnęłam (pierwszy raz od dawna!) z dość spokojną głową. Podczas czytania miałam momenty, w których myślałam, że narratorka jest mną, że gdyby mój ex czytał tę książkę, to pomyslałby, że to ja pisałam, że o sobie, że nie chcę żeby ją czytał. Tyle wspólnych aspiracji – Szwecja (i też nie wiedzieć czemu ta Szwecja akurat), potrzeba pisania, samorozwój siedzący gdzieś z tyłu głowy, ta upierdliwa Nerka, która chce mnie ciągle karcić i ustawiać do pionu. Płakałam czytając opisy przyrody, te celne, takie mi bliskie spostrzeżenia.
Może nie jest to książka arcydzieło, ale pomogła mi coś zaleczyć i ugłaskać. Dziękuję:)
I przepraszam za prywatę nad prywatami:)