Na koniec zwiastun Teorii wszystkiego i podsumowująca ocena.
Teoria wszystkiego w reżyserii Jamesa Marsha to jeden z największych niewypałów, jakie na nieszczęście trafiłam do kina. Film jest, jakby to określiła moja mama, ładny. I to tyle, więc nie musicie czytać notki z recenzją tego dzieła wątpliwej jakości, mówię Wam jasno: obejrzeć można, ale niekoniecznie w kinie. Teoria wszystkiego zatem nie zachwyca. Moje serce podbiła jednak fenomenalna rola Eddiego Redmayne’a. I tematyka, bo Stephen Hawking wielkim człowiekiem jest. I o tych dwóch panach poniżej w poście.
O Jamesie Marshu wcześniej nie słyszałam. Nie uważam, by film był wybitnie wyreżyserowany, dlatego pominiemy dziś tego pana – najwyraźniej się nie spisał. Ze świetnego materiału na wstrząsający dramat rodzinny lub czarną komedię zrobił… w zasadzie nie wiadomo, co takiego. Przeciętną obyczajówkę? Słabe romansidło? Niepotrzebne skreślić.
Teoria wszystkiego opowiada nam głównie o miłości Hawkinga do pierwszej żony i tego, co się działo w ich związku, kiedy choroba naukowca potwornie zaczęła dawać o sobie znać. Praktycznie zero aspektów naukowych, niewiele związanych z karierą i popularnością Hawkinga, nieciekawa, wręcz bezpłciowa rola Felicity Jones. A mogła tyle zagrać! Przecież to, co spotkało w życiu Jane Hawking, musiało czynić z nią niezwykle silną psychicznie kobietę, odważną, potrafiącą zawalczyć o to, czego potrzebowała jej rodzina. A przede wszystkim musiała naprawdę z całej siły kochać Stephena Hawkinga. Co zaś w filmie pokasuje Jones? Słabiutki głosik, którym wypowiada w ogóle nieprzekonującą kwestię „Jestem silną kobietą” i naiwne początki związku jej oraz młodego kosmologa. I ta naiwność utrzymuje się, o zgrozo, przez cały czas, do samego końca filmu. Ugh, grrr, bleh. I że ona niby też jest nominowana do tegorocznych Oscarów? Za co, ja pytam?
Z góry założyłam, że wszyscy wiecie, kim jest Stephen Hawking. Ponieważ mamy siedem miliardów ludzi na Ziemi, trzy i pół miliarda, które chcą być sławne i z pół miliarda, które faktycznie jakąś tą sławą się cieszą*, więc czasem trudno się połapać, kto, co i jak, a Fabrykę dygresji czytają również osoby poniżej 18 roku życia** i może nie do końca zaznajomione z ponad siedemdziesięcioletnimi gwiazdami brytyjskiej astrofizyki, wyjaśnię. Stephen Hawking to urodzony w 1943 roku naukowiec, zajmujący się teorią fizyki i kosmologią. Z powodu jego wybitnych osiągnięć i tak byłby słynny, ale ponieważ od wielu lat walczy z nieuleczalną chorobą, która powinna go zabić w przeciągu dwóch lat od zdiagnozowania (werdykt lekarzy padł, kiedy Hawking miał 21 lat), jest jeszcze bardziej popularny. I słusznie. Chęć do życia tego człowieka jest niebywała. Od bardzo długiego czasu jest kompletnie sparaliżowany i nie może mówić. Ze światem komunikuje się ze światem tylko za pomocą komputera, który odczytuje prawie niezauważalne ruchy jednego z mięśni jego policzka. Taki stan fizyczny nie przeszkodził mu jednak w dokonywaniu kolejnych fenomenalnych odkryć, pisania popularnonaukowych publikacji (m. in. Krótkiej historii czasu, która sprzedała się do końca 2002 roku w 9 milionach egzemplarzy) czy występowaniu w mediach. Hawkinga charakteryzuje również nieprzeciętne poczucie humoru i wielki dystans do samego siebie.
Ogromnie podziwiam tego człowieka. I jego pierwszą żonę, Jane, która stanowiła jego oparcie przez prawie trzydzieści lat. Poniżej ich zdjęcie ze ślubu zestawione z kadrem z filmu Teoria wszystkiego.
Żeby odzwierciedlić charakter tak niezwykłej osoby, a także ukazać targające nią uczucia w trakcie niewyobrażalnie ciężkiej choroby, Eddie Redmayne musiał się bardzo postarać. A ja jego starania doceniam, i to jak najbardziej! Postać, którą wykreował, jest na samym początku… niezręcznie pociągająca. Redmayne wcielił się najpierw w czarującego, genialnego badacza o błyskotliwym poczuciu humoru i wyszło mu to cudownie. Prawdziwy fenomen aktorski objawia się jednak przy graniu zwiastunów choroby, czyli trzęsących się rąk, upadków, a wreszcie powykręcanych gestów rąk, kuriozalnego chodu, przeraźliwych trudności z mową…
Cóż, proste. Gra aktorska Eddiego Redmayne’a jest na najwyższym poziomie. Szkoda tylko, że gra w raczej przeciętnych filmach. (Wcześniej dałam mu się oczarować w filmie pt. Mój tydzień z Marilyn, skąd inąd również identycznie przeze mnie ocenionym). Bez wątpienia to bardzo charyzmatyczny, przystojny rudzielec. Został już unohorowany kilkoma nagrodami, m. in. Złotym Globem właśnie za rolę Hawkinga, ale wydaje mi się, że Oscara też powinien zgarnąć. Swoją drogą, do nagrody w tym roku nominowany jest także Benedict Cumberbath, który też kiedyś wcielił się w rolę Stephena Hawkinga i również świetnie mu poszło. A czy Wy macie może jakieś sugestie co do tegorocznych nominacji? Kto powinien wygrać i w jakiej kategorii? Macie swojego faworyta, jeśli chodzi o najlepszy film?
Ostatecznie oceniam film, nie grę aktorską. Niestety, nie zostałam oczarowana. Uważam, że film jest po prostu średni, dlatego przyznaję mu
5/10.
_______________________
* Dane kompletnie z dupy.
** Dane z Google Analytics.
Pooglądam na pewno, bez względu na mankamenty, ale jak mówisz, nie w kinie 😉
Z tego co piszesz rzeczywiście lepiej odpuścić oglądanie tego filmu w kinie 🙂
ah jaka szkoda…czasami film zyje dzieki grze aktorskiej nie fabule etc 😉
Dobrze, że napisałaś co napisałaś, bo serio rozważałem wybranie się na ten film. Miałem nadzieję, że będzie trochę więcej naukowości, ale to biografia w końcu, nie Interstellar 🙂
Witam, trafiłam na Twojego bloga dzięki stronce lubimyczytac.pl, na której również jestem zarejestrowana. Widziałam, że podałaś na niej adres bloga i dalej już pokierowała mną czysta ciekawość 🙂 Odnośnie do filmu, uważam, że może okazać się obejrzenia, pomimo mankamentów o których piszesz, dlatego obejrzę go w najbliższym czasie. 🙂
Super, nie ma co marnować siana (albo kuponów, jak w moim przypadku).
Czasami film dogorywa przez cały czas jego trwania. ; )
Och, Interstellar… <3 <3 <3
W biografii mogłoby być dużo więcej naukowości (patrz biografię z Benedictem Cumberbatchem), ale niestety, nie tym razem.
O, to fajnie, bardzo Ci dziękuję, że napisałaś, jakim sposobem tu trafiłaś, to mi poddaje nowe pomysły do działania. = D
Byłam ciekawa, co z tego będzie po Twojej recenzji, ale myślę, że oceniłabym ten film wyżej. Jane (Felicity) powiedziała, że jest silna chociaż na taką nie wygląda i naprawdę radziła sobie, bo przecież – co nie było pokazane – najprawdopodobniej musiała męża nosić do łazienki. Pokazano zaś jak pomagała mu odkrztusić resztki jedzenia. Nie musiała być babochłopem żeby sobie radzić 😉
Stephen zagrany świetnie! Nie był to film o nauce ale jednak co nieco zostało powiedziane. No i choroba, którą jakimś cudem udało się przechytrzyć… U mnie wyszło coś około 8/10.
Jasne, że nie musiała być babochłopem. Chodzi mi tylko o to, że nie miała szansy pokazać w filmie siły psychicznej oprócz jednego momentu (właśnie z tym krztuszeniem się).
Jak dla mnie za mało o nauce, ale wiem dobrze, że realizatorom dzieła raczej nie o to chodziło. Ogólnie po prostu film mi nie leży i stąd niska ocena. Za mało mi wstrząsów emocjonalnych najwyraźniej. Może też inaczej bym wszystko odebrała, gdybym nie widziała już wersji telewizyjnej z Benedictem Cumberbathem.