Podejmuję ten temat, ponieważ za miesiąc zbliżają się matury i z pewnością niektórzy z Was zastanawiają się teraz, co robić w życiu oraz na jakie studia składać papiery. Robaczki, jeśli jeszcze tego nie wiecie, nie stresujcie się z tego powodu. Możecie sobie ubzdurać, że najbardziej na świecie chcecie zostać wybitnymi artystami, a w wieku czterdziestu lat zakochać się w zgłębianiu wiedzy o tkankach chrzęstnych włóknistych i zapisać się na zaoczne z biologii. Jeden pies, co robicie, ważne, żebyście się dobrze czuli i… mieli gdzie mieszkać.
Jeżeli jesteście z dużego miasta i popełniacie ten błąd, by w nim studiować – trudno. Ale jedźcie później na jakąś wymianę studencką – jeśli nie od razu Erasmus, to może chociaż MOST, żebyście poznali trochę świata. Wiem, że naprawdę rozwinięty emocjonalnie człowiek jest w stanie więcej przeżyć, przemieszczając się z sypialni do kuchni niż przeciętna osoba podróżująca z Trójmiasta do Belmopan, ale najpierw trzeba tych emocji trochę w życiu zaznać.
W związku z powyższym, polecam również mieszkanie w akademiku.
Mimo tego że właśnie tam stwierdzenie, iż student to żart w złym guście, nabiera pełnej mocy, nigdzie indziej nie przeżyje się tylu magicznych chwil, zarówno tych dobrych, jak i złych. Po wyprowadzce z akademika stajesz się innym człowiekiem, a anegdot do opowiadania będziesz miał na całe życie. Dlaczego zatem warto mieszkać w akademiku?
-
Poznajesz mnóstwo nowych ludzi.
Nawet nie wychodząc ze swojego pokoju, jeśli trafisz na fajnych współlokatorów. Część z nich może zostać Twoimi najlepszymi przyjaciółmi na całe życie.
Już pierwszego dnia, kiedy nawet nie zdążyłam się rozpakować, oprócz moich wspaniałych, pięknych współlokatorek, Pałki i Iriny, poznałam Bossego (po prostu otworzył drzwi, położył się na wolnym łóżku i zaczął narzekać na cały świat), Piotra (podłączenie internetu bywa w akademiku dosyć skomplikowane za pierwszym razem, więc zawsze przyda się pomocna dłoń czarodzieja-informatyka), Grubego oraz Cypka (wystarczyło wyjść zajarać na korytarz), a wkrótce również Zuzię, z którą aktualnie miewam mnóstwo fantastycznych przygód, wynajmując mieszkanie na Piątkowie.
Nie jestem w stanie zliczyć cudownych chwil, jakie tam przeżyłam, pasjonujących historii, których wysłuchałam oraz zdarzeń, w jakich brałam udział. Część z nich stanowiła ogromną inspirację do napisania Piromanów (jest akurat super cena na stronie Wydawnictwa Dygresje), więc jeśli chcecie przeczytać, jak mniej więcej wygląda życie w jednym z poznańskich akademików, polecam. Oczywiście, zdarzały się też chwile okropne, o jakich również musiałam napisać. Depresje, imprezy po bandzie, dosyć niemiłe w skutkach, balowanie kosztem obecności na zajęciach, niekiedy paskudne warunki… Ale dzięki nim jestem przekonana, że -
Nabierasz hartu ducha.
Nasłuchasz się tylu ekstremalnych historii, że kiedy później będziesz rozmawiać z koleżanką na uczelni, która nie wyspała się, ponieważ musiała przejrzeć ze dwadzieścia stron internetowych w poszukiwaniu wymarzonego modelu buta, będziesz mogła wspólnie odczuwać ból niewyspania. Tyle że ty ubiegłej nocy sprzątałaś krew i szkło po tulipanach, bo pod twoim pokojem doszło do wojny polsko-kazachskiej, potem chowałaś narkotyki swojego kumpla, ponieważ w pobliżu kręciła się policja, a ostatecznie trzeba było się uspokoić piwem na schodach i graniem w karty do szóstej rano. W międzyczasie też czegoś szukałaś, tylko był to akurat czysty sedes, no ale po zwiedzeniu trzech pięter też się nie udało, więc możesz przybić piątkę z koleżanką i wreszcie iść do przyzwoitej toalety na wydziale.
-
Uczestniczysz w podstawach życia rodzinnego.
Pieniądze na studiach w dziwny sposób wpadają do czarnej dziury. Nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy. Na szczęście masz swoją bandę i żyjecie wspólnie w komunie, więc radzicie sobie, jak możecie. Pamiętam, że w pewnym momencie mieliśmy nawet Bazę, pokój, w którym jedliśmy wspólnie przygotowane obiady i na zmianę nocowaliśmy. Wspólnie robiliśmy pranie i zakupy, kręciliśmy papierosy oraz zaopatrywaliśmy się w alkohol w hadesowej melinie. Kiedy jedno z nas chorowało, dbała o niego cała paczka. Jeździliśmy do lekarzy, chodziliśmy do kina, uczyliśmy się (nawet tak się zdarzało!) i wspieraliśmy w każdy możliwy sposób.
-
Otwierasz się na inność.
W budynku, w którym żyje kilkaset, nie troszcząc się o to, by zamknąć drzwi od swojego mini-mieszkanka, tak naprawdę trudno jest być zamkniętym. Zawsze podziwiałam dziewczyny, które potrafiły nie wystawiać nosa ze swojego kąta, podczas gdy wokół tyle się działo. Bardzo mile wspominam na przykład mieszkających w akademiku obcokrajowców. Hiszpanów, Włochów, Ukraińców, Białorusinów, Japończyków… Kiedy trzeba było sobie pomóc, nie liczyła się narodowość, religia, preferencje polityczne, kolor skóry, orientacja seksualna, płeć czy rodzaj diety. Poprawił się zatem nie tylko mój język angielski, ale i próg tolerancji. Tudzież ten próg zupełnie zaniknął.
-
Zakochujesz się.
Nie jestem w stanie teraz zliczyć, ile razy się zakochiwałam w trakcie mojego trzyletniego chyba mieszkania w akademiku. Romansowanie było jedną z częstszych aktywności, jakie lubiliśmy podejmować. Dla większości były to pierwsze kontakty seksualne i nawiązywanie poważnych relacji. Uczyliśmy się bycia w związku albo po prostu dobrze bawiliśmy. Niekiedy łatwo było pomieszać te dwie sprawy, więc te przygody kończyły się koszmarnie (albo, co gorsza, nie potrafiły się skończyć i ciągną się do tej pory jak smród po gaciach), ale te lekcje również były bardzo potrzebne. Do końca życia nie zapomnę nocy, kiedy księżyc był w pełni, a w akademiku zabrakło prądu…
Kiedy zaczęłam pracować, wciąż mieszkałam w akademiku, ponieważ zarabiałam bardzo mało i, jak to mówi młodzież, takie lokum stanowiło niezłą opylkę. Niestety, okazało się, że praca na cały etat jest bardziej męcząca niż studiowanie. Człowiek raz kiedyś musi porządnie się wyspać. I to w nocy, nie za dnia. W pewnym momencie zaczęła mnie też męczyć ta niezatrzymywalna karuzela imprez. Nie miałam na to siły, wolałam porobić coś kreatywnego. I pobyć sama. W skrócie: akademik zaczął mnie wkurwiać.
Zrozumienie tego było poważnym zwiastunem dorosłości.
Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata i całkiem pokaźny bagaż doświadczeń dzięki mieszkaniu właśnie w tamtym miejscu. Opuszczając akademik, czułam czułam ogromną ulgę. To była chyba trochę ucieczka. Od życia. Czy warto więc mieszkać w akademiku? Puenta tej notki przyszła przed chwilą, w rozmowie z Zuzią o naszych wspólnych latach tam spędzonych. Życie w akademiku jest jak inkubator. Przedłużenie lat młodzieńczych. Z jednej strony dużo się uczysz o funkcjonowaniu w społeczeństwie, z drugiej – jesteś od problemów prawdziwego świata trochę odsunięty. Zbyt długi pobyt w akademiku może nawet upośledzić. Jest jednak coś poza łażeniem na zajęcia i imprezami. Coś o wiele istotniejszego, co właśnie odkrywam.
Piękno samodzielności.
Ale przywaliłaś tekstem „jak to mówi młodsież takie lokum stanowi niezłą opylkę” -,-
Chyba Ci 😛
Kalumnie i potwarz !
BOSSY TĘSKNIŁAM!!!!!!! <3 <3 <3
Za czym/ kim ??
Za sarkazmem, tak mi go mało w życiu ostatnio. Nie myśl, że za Tobą.