Ślepnąc od świateł Jakuba Żulczyka to książka, która najpierw rozłożyła mnie na łopatki, a później zaczęła ciskać mną po ścianach. Lektura zassała mnie doszczętnie. Przez ponad trzy dni byłam opętana myślą, że książka znajduje się gdzie indziej, niż w moich rękach, a to przecież w moich rękach miała prawo tylko spoczywać, przynajmniej póki nie pochłoniemy się w zupełności.
A teraz to już się stało i nawet nie wiem, jak o tym mrocznym i zaskakująco wspaniałym doświadczeniu napisać w kilku prostych słowach.
Ślepnąc od świateł to książka, którą kupiłam na poczekaniu. Wolałam Radio Armageddon, ale los chciał inaczej. A życie pokazało, że to była słuszna decyzja, bo Ślepnącjest o wiele lepsze od Radia. Mój nieomylny instynkt do książek dalej jak widać działa.
A czas gonił, to były Warszawskie Targi Książki, kilka szalonych dni. Kupiłam zatem Ślepnąc, podeszłam po podpis rosłego, wciśniętego w maleńki fotel autora, no i zastanawiałam się, dlaczego. Dlaczego tym ludziom zależy na podpisach? Dla mnie miał to być pretekst do pogawędki z Jakubem Żulczykiem, ale oczywiście, kiedy przyszło co do czego, wątek mi się urwał, zanim tak naprawdę go zaczęłam. Oniemiałam, spaliłam buraka, wzięłam podpis, uciekłam.
Projekt oklejki na oprawę twardą o wiele lepszy niż na obwolutę, chociaż dziewczyna wcale nie taka zła.
Do czego jednak dążę?
Że Ślepnąc od świateł kupiłam przypadkowo, tak jak w ogóle przypadkowo natknęłam się na wiadomość o istnieniu Jakuba Żulczyka, która wyszło podczas jednego z tłustych obiadów pochłanianych w uczelnianym bistro. Nazwisko pisarza padło ze sprawiających wrażenie udoskonalonych chirurgicznie ust Madziki. Z tamtej rozmowy też już niewiele pamiętam, ale wyobrażam sobie, że wyglądało to mniej więcej w ten sposób:
— Kuba Żulczyk? — pyta Madzika, odrzucając najpierw swe idealnie proste, długie włosy, a później wyginając do tyłu plecy i wypinając pokaźną pierś. — Uwielbiam.
Po prostu chciałabym Wam powiedzieć, że książki i ich twórcy, którzy pojawiają się w naszym życiu nagle, potrafią być największymi niespodziankami. Nie czytajcie więc zawsze tego, co podsuwają Wam inne blogi, reklamy w czasopismach, takie tam. Czasem zdajcie się na przypadek.
Chociaż wierzę, że spotkanie się z twórczością Jakuba Żulczyka nie jest przypadkiem. Chciałabym też wierzyć, że nie wyjątkowo przekonującym marketingiem, tylko zrządzeniem losu, który swoim niewidzialnym palcem wskazał mojej podświadomości okładkę Ślepnąc od świateł i powiedział: to jest zajebiste, Emilka.
Nie chcę być pierwszą z brzegu blogereczką książkową (jeśli jest taka możliwość, proszę, w ogóle mnie tak nie szufladkujcie), która dokona powierzchownej analizy książki, spuści się na nią (jeśli na ten przykład jest blogerem bądź transblogerem, a może nawet transblogerką) i zrobi sobie z nią foteczkę. Nie stworzę konkretnej trójdzielnej recenzji. Powiem Wam krótko, o czym jest, potem, że, o ile zaczytujecie się w Sparksie, Grocholi, Michalakowej, Ślepnąc od świateł Wam się nie spodoba, mówiąc delikatnie, a potem przyznam tłuste 9/10.
Jak zgoda, to wreszcie zacznę, a jak niezgoda, to nara.
Jacek jest dilerem kokainy. Sprzedaje ją w największym i najbrudniejszym polskim mieście, Warszawce. Dostarcza narkotyki ludziom z pierwszych stron gazet. Kupuje od niego dziewczyna, której pies wabi się Putin, i ktoś, kto przypomina do złudzenia jednego z najczęściej występujących w TVN-ie showmanów. Ale, jak to w biznesie, a przede wszystkim w życiu, po jakimś czasie wszystko się komplikuje, choć na samym początku też łatwo nie było.
Poprzez pierwszoosobową narrację czytelnik wchodzi do głowy Jacka. Zżywa się z nim. Myśli jak on, czuje jak on, widzi i działa. Na chwilę (jakieś pięćset stron) sam staje się dilerem. I lubi siebie, czyli głównego bohatera. Przynajmniej na początku, kiedy wszystko jest piękne i oczywiste. (Znowu, jak w życiu).
A potem?
To pewnie zależy od czytelnika.
Ja lubiłam Jacka do samego końca. A zwłaszcza pod koniec, choć dzięki tej książce wreszcie zapałałam żywą nienawiścią do narkotyków. Lepiej późno niż wcale.
Mimo tej sympatii do głównego bohatera, i tego, że w zasadzie wszyscy, nawet najmniej istotni, są bardzo dobre nakreśleni w paru wyrazistych ruchach,
najbardziej zżyłam się z Paziną, przyjaciółką Jacka.
To ta, która zawsze miała pod górkę, w której białe nieustannie miesza się z czarnym i tego czarnego zapewne jest więcej. Ta lojalna i zawsze będąca na każde zawołanie, i tak samo zawsze dostająca od życia w dupę.
A prócz bohaterów tych, co chodzą, ćpają, leżą i kwiczą, pojawia się jeszcze jeden, dominujący nad nimi wszystkimi, najstraszniejszy i najmajestyczniejszy. Sama Warszawa. Namalowana w taki sposób, że kiedy pojawię się w niej następnym razem, będę wyglądać szatana za rogiem każdej ulicy.
Język Żulczyka od czasów Zrób mi jakąś krzywdę podskoczył kilka leveli w górę. Mniej przyrównań akcji do filmów naprawdę wpłynęło na ogromny plus tej pozycji. Jest niemal doskonale. Bardzo obrazowo. Zapachowo i czuciowo nawet. Nawet, nawet. Nawet momentami za bardzo.
A koniec? Koniec jest dokładnie taki, jak pisze na skrzydełku obwoluty Szczepan Twardoch:
Zakończenie jest jak cios pięścią między oczy.
Pamiętajcie, to nie jest książka dla dzieci. Jeśli nie jesteście za pan brat z czytaniem o przemocy, rozmaitych wydzielinach, brudem i smrodem łamiącego się życia, nie sięgajcie po Ślepnąc od świateł.
Jeśli tekst Ci się spodobał, zapraszam do polubienia Fabryki Dygresji na Facebooku, by otrzymywać powiadomienia o kolejnych spektakularnych powieściach!
Czytałam tylko "Zrób mi jakąś krzywdę" i pamiętam swoje WOW. (Potem było Radio Armageddon i się wszyscy rzucili więc oczywiście nie przeczytałam, ale chyba wrócę potulnie)
Kiedy zobaczyłam ten tytuł, przypomniałam sobie, że miałam w planach ją przeczytać, niestety gdzieś później mi umknęła. Szalenie się cieszę, że mi o niej przypomniałaś 🙂
W mojej głowie Żulczyk zakodował się jako irytujący przydupas Sokoła i trudno mi to w sobie przewalczyć. Ale może spróbuję, bo słyszę wiele pozytywnych opinii.
Przeczytałam Twój komentarz i pomyślałam sobie: cooooo? Sokoła? Tego od Marysi? To jakiś hip-hop? Eeee tam. Że Żulczyk może być irytujący, to jeszcze się zgodzę, ale żeby był czyimkolwiek przydupasem, to szczerze wątpię. 😀
Bardzo lubie takie ksiazki wciągające bez reszty😏 czasem mozna stracić poczycie czasu, zerwać nocke ale warto. Bardzo dobrze merytorycznie napisa recenZja. Jak najbardziej zachęca.
Sylwia Chutnik — Cwaniary – Fabryka dygresji - […] bezdusznej otchłani dla pracowników korpo, dojeżdżających z pomniejszych wiosek w okolicy i chcących w weekend nabombać się koki. Warszawa…
Co prawda trafiłeś właśnie do Fabryki, ale postaraj się czuć jak u siebie w domu.
Jestem Emilia Teofila i uważam, że słowa mają moc. Kocham historie. Wierzę, że mogą zmienić ludzi i świat na lepsze. Prowadzę kursy kreatywnego pisania i tworzenia treści do Internetu. Jestem autorką książek oraz prelegentką. Pomagam twórcom w procesie, wydawaniu i promocji ich utworów utworów. Wspieram w budowaniu marki osobistej. Prywatnie podróżuję, także po rubieżach własnego umysłu. Wyznaje wiarę w wielką trójcę: literaturę, tenis i pierogi. Jeśli uważasz, że w życiu nie musi być pięknie, ale koniecznie ma być ciekawie — odwiedzaj mnie częściej.
Piromani
Intryguje Cię Poznań po zmroku?
Sięgnij po mój debiut. Poznaj pragnącą zostać pisarką Lidkę i jej niezwykłych przyjaciół: szaloną Szoszanę, czarodzieja Piernika i rycerskiego Kiryła! Zobacz, do czego prowadzi młodych ludzi brak zrozumienia ze strony rodziców oraz niewystarczająca dawka miłości.
Hotel Aurora
Powieść obyczajowa, w której różne pokolenia i temperamenty spotykają pod tym samym dachem w przeuroczej górskiej scenerii. Niebezpieczny romans, rodzinne sekrety, siła kobiet i dużo czarnego humoru!
Grand Hotel Granit
Duchy domagają się, by ich historia została opowiedziana.
Żywi milczą zaciekle, a upchane głęboko w szafie trupy nie są do końca martwe…
Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Czy ten, kto mówi, że kocha, może skrycie nienawidzić?
Zapraszam do lektury mojej trzeciej powieści!
Dołącz do nas i rozwijaj się!
Zapraszam do grupy kobiet z pasją, dla których pisanie stanowi treść życia. Wspólnie rozwijamy się, uczymy, motywujemy i promujemy.
W grupie można więcej!
Chcesz napisać książkę, która będzie się dobrze sprzedawać? Dołącz do Załogi Fabryki Dygresji!
Razem pokonujemy literackie sztormy. Niestraszna nam twórcza blokada czy góra lodowa w postaci nieuczciwego wydawcy. Jeżeli potrzebujesz motywacji oraz profesjonalnej wiedzy o pisaniu, wydawaniu i marketingu książki, która poprowadzi Cię prosto do wymarzonego celu, jesteś w dobrym miejscu! Zapraszam na pokład!
Dziękuję za zapis, a teraz sprawdź swoją skrzynkę mailową i potwierdź subskrypcję!
Ale mnie zaciekawiłaś! Mam już tyle książek na liście "do przeczytania", a teraz muszę dopisać kolejną 😉
Czytałam tylko "Zrób mi jakąś krzywdę" i pamiętam swoje WOW. (Potem było Radio Armageddon i się wszyscy rzucili więc oczywiście nie przeczytałam, ale chyba wrócę potulnie)
Zdecydowanie!
Jeśli "Zrób mi jakąś krzywdę" wywołało w Tobie WOW, to podejrzewam, że dalej będzie tylko więcej zachwytu. I zdziwienia. Coś mi tak mówi. : )
Kiedy zobaczyłam ten tytuł, przypomniałam sobie, że miałam w planach ją przeczytać, niestety gdzieś później mi umknęła. Szalenie się cieszę, że mi o niej przypomniałaś 🙂
Ta tłusta dziewiątka wygląda bardzo apetycznie 😉 Nie czytałam Żulczyka, ale polecają go tu, to tam, że aż trudno nie sięgnąć po jego powieść 🙂
W mojej głowie Żulczyk zakodował się jako irytujący przydupas Sokoła i trudno mi to w sobie przewalczyć. Ale może spróbuję, bo słyszę wiele pozytywnych opinii.
Żulczyka nie ma co odkładać na później. Ja już kupiłam "Radio Armageddon" i czekam na dostawę. Polecę Żulczykiem hurtem. 😀
Im więcej tłuszczyku tym bardziej apetycznie, wiem, co mówię, jestem grubaskiem. ;P
Przeczytałam Twój komentarz i pomyślałam sobie: cooooo? Sokoła? Tego od Marysi? To jakiś hip-hop? Eeee tam.
Że Żulczyk może być irytujący, to jeszcze się zgodzę, ale żeby był czyimkolwiek przydupasem, to szczerze wątpię. 😀
Ja takie wrażenie miałem po oglądaniu ich wspólnego programu.
Aha, i proszę mi tu nie deprecjonować Sokoła, w niezapomniany sposób portretował alkoholików, kokainistów i ulice Warszawy na długo przed Żulczykiem 😛
Momentami trąci banałem, ale również uważam że jest klasykiem za życia. Można śmiało postawić obok Złego Tyrmanda.
Dobry banał nie jest zły. Z tym klasykiem jeszcze bym jednak zaczekała. Według mnie jest po prostu bardzo dobrym pisarzem.
Ojtam. 😉
Bardzo lubie takie ksiazki wciągające bez reszty😏 czasem mozna stracić poczycie czasu, zerwać nocke ale warto. Bardzo dobrze merytorycznie napisa recenZja. Jak najbardziej zachęca.
Wygląda jak książki w The Sims. Pamiętam jak lubiłem przyglądać się im, gdy moi bohaterowi czytali. Okładka tak bardzo mi je przypomina. 😀