Z Magdaleną Pioruńską rozmawiałam prawie 13 miesięcy temu przy okazji premiery jej książki, Twierdzy Kimerydu, nad którą Fabryka dygresji objęła dumny patronat medialny. Jeżeli pragniecie wiedzieć, jak wygląda rok po premierze debiutu literackiego, koniecznie przeczytajcie drugi wywiad z Magdą, będącą również redaktorką naczelną portalu Szuflada.net. Dowiecie się, z jakimi trudami wiąże się ciężka praca debiutanta, by wypromować swój tytuł.
Emilia: Jak wyglądało ostatnich dwanaście miesięcy? Co wydarzyło się przez ten czas w polu literackim, związanym z Twierdzą Kimerydu?
Magdalena: Ostatnie dwanaście miesięcy były szaloną jazdą kolejką górską bez trzymanki. Mogę już na pewno powiedzieć, że wykonałam wręcz nadludzki wysiłek, żeby zaistnieć w roli pisarski i artystki: nie tylko w mojej świadomości, ale też w świadomości innych ludzi.
Co się tak naprawdę wydarzyło? Przełamałam kilka stereotypów, wpuściłam odrobinę świeżości do polskiej literatury, odważnie stanęłam za swoimi poglądami i pozwoliłam samej sobie dojść do głosu. Wyznaję zasadę, że trzeba samemu doświadczyć pewnych sytuacji, skonfrontować zdanie większości we wszystkich istotnych tematach. Rodzimy się sami, umieramy sami. Tyle wiem na pewno. A i jeszcze, że nic nie powinniśmy w życiu poza tym, że powinniśmy umrzeć. Samodzielność niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw, ale nic tak nie smakuje, jak wolność. Powietrze nawet pachnie inaczej, a my sami jesteśmy zdolni do rzeczy, których nawet się nie spodziewaliśmy. Zaczęło się właściwie od tego, że w ramach promocji książki musiałam odpowiedzieć na wiele pytań w wywiadach. Potem też prowadzący moich spotkań autorskich dopytywali mnie o różne sprawy. Byli ciekawi mojego światopoglądu, konkretnego przekazu. Okazało się, że jest go bardzo dużo w mojej książce, choć ja sama nigdy nie myślałam o pisaniu, jak o jakimś manifeście.
Pisanie jest dla mnie wyrazem wolności, więc nie, nigdy przenigdy w moim odczuciu nie będzie manifestem. Byłam nieświadoma, jak wiele z siebie dałam w tej książce. Jest dla mnie ważna, bo jest moim poważnym debiutem, ale też dlatego, bo jest prawdziwa. W Twierdzy Kimerydu rozprawiłam się z moimi życiowymi kompromisami. Powiedziałam sobie dość. Nie będę więcej udawać, że jestem normalna, że pasuję, że umiem się podporządkować, że wiem, jak żyć i że z tego tytułu mam prawo pouczać innych. Bo nie mam. Nikt nie ma. Wiem za to do czego się nadaję, do czego się nie nadaję, co lubię, a czego nie. I absolutnie nie mam ochoty narzucać moich preferencji ludziom. Nie życzę sobie też, żeby ktoś zachowywał się tak wobec mnie.
Czasem życie wymaga od nas wykonania kroku do tyłu, spojrzenia prawdzie prosto w oczy i przekonania się, ile tak naprawdę udało nam się osiągnąć i czy było warto. Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. A i jeszcze — uważaj o czym marzysz, bo te marzenia mogą się ziścić. Z całą pewnością wiem, że nie będę już taka, jak przed premierą książki. Bo jestem chciwa z natury i tak, chcę więcej i więcej, i więcej. Aż zabraknie mi sił i umrę z przepracowania.
Jakie działania podjęłaś, by dotrzeć z informacją o Twierdzy do czytelników?
Przyznam Ci się szczerze, że na początku korzystałam z pomocy profesjonalnej specjalistki do spraw promocji, którą wynajęłam, korzystając ze starych znajomości. A potem cóż… potem to jakoś poszło samo. Dużo pomogła mi moja graficzka Ania Niemczak, niezwykle skromna i utalentowana dziewczyna, która wykonała ogromny kawał roboty przy grafikach do książki i potem przy tworzeniu różnych gadżetów w twierdzowej tematyce. Dużo pomogły mi też dziewczyny z Bookstagrama. Bardzo się odnalazłam na Instagramie, graficzna strona Twierdzy wpasowała się w instagramowy trend okładkowych srok. Innymi słowy przedsiębiorczy Tyrs sprzedawał mi książkę. Z tego też jestem dumna, bo jeśli już się z kimś światopoglądowo identyfikuję w Twierdzy, to właśnie z nim. Promocja była też dość spójna, Tyrs i spółka pasowali do mojego nastroju, do mojej nieskończonej bezkompromisowości. Co więcej sama się bardzo dużo nauczyłam w jej trakcie. W pewnym momencie przejęłam główny ster promocji i mocniej uderzyłam w youtube i bookstagram. Okazało się też, że, UWAGA, polubiłam ludzi. Wiesz, że ja z zasady nie lubię ludzi? Wolę zwierzęta, kwiaty, książki, komiksy, teatr… Ludzie mnie męczą, irytują, sprawiają, że robię się nadmiernie nerwowa, agresywna. Nie lubię też jakiejkolwiek ingerencji w mój świat chyba, że sama na to pozwolę. Czasem moje zachowanie bywa mylące, bo jestem też otwarta z natury i energiczna. Wiem, że wysyłam dziwny impuls, że jakby chcę, żeby ktoś się bardziej angażował, a tak wcale nie jest. Z drugiej strony kiedy sama kogoś zapraszam, okazuje się, że taka osoba wykazuje dużo rezerwy, bo przecież słyszała, że jestem aroganckim odludkiem z ironicznym uśmieszkiem, wiecznie przyklejonym do twarzy (co zresztą nie jest kłamstwem :P)
Czy była to ciężka praca?
Cholernie. Ale we mnie się coś wtedy otworzyło, coś obluzowało. Jakbym zbierała wszystkie doświadczenia, wszystkie rozczarowania i radości właśnie na tę okazję. Po raz kolejny w życiu rozkwitłam. Przypomniałam sobie o wielu moich artystycznych znajomych, albo oni sobie o mnie przypomnieli, a potem wszystko wydarzyło się samo. Wiesz, ja kocham media, kocham dziennikarstwo. Magię radia w szczególności, choć nie gardzę też gazetą i telewizją. Media odwdzięczają mi się taką samą miłością. Bo to nie zagra inaczej – albo kochasz życie w obiektywie, albo nie. Albo się z tym dobrze czujesz, albo nie. Ja czuję się tam świetnie. To moje miejsce, mój żywioł. Lubię wychodzić przed szereg, nawet kiedy do mnie strzelają.
Jakie media lub osoby były najbardziej zaangażowane?
Na pewno moja Szuflada, ale też co ciekawe bardzo moją osobą zainteresowały się media wieluńskie, zyskałam dużą lokalną sławę. Na początku dziwnie się z tym czułam, ale teraz jestem za to bardzo wdzięczna, bo dobrze się dzięki temu bawię. Poza tym oczywiście bookstagram. Dużo świetnych blogerek i fotografów włączyło się w promocję Twierdzy Kimerydu, a co więcej większość tych osób zrobiła to zupełnie bezinteresownie z czystego zainteresowania książką. Z tego miejsca dziękuję przede wszystkim Boskiej Safonie, która wykonała serię świetnych zakładek do książki i Weź nie czytaj, odpowiedzialnej za dinozakładki z chłopakami. Oczywiście nie mogłabym zapomnieć o mojej ukochanej pop.books, dzięki której poznałam zalety i uroki bookstagrama. Wolę go teraz bardziej od facebooka i jestem mu oddana całym sercem.
Czy możesz zdradzić, jak realnie przełożyło się to na sprzedaż?
Owszem. Wiem, że bez Empiku, bo niestety nie miałam go zagwarantowanego w umowie, bez żadnej promocji, książka ginie. Nie tylko nie istnieje w świadomości ludzi, ale w dodatku w ogóle się nie sprzedaje. Oczywiście bez dystrybucji w największej księgarni w Polsce, autor ma znacznie pod górkę, musi sam powalczyć o odbiorcę, znaleźć grono oddanych czytelników. To jedyna droga. Na początku łudziłam się, że obędzie się bez mojej inicjatywy, że nie będę musiała bawić się w sprzedaż bezpośrednią. Byłam bardzo zmęczona własnym wkładem w wypromowanie i sprzedawanie książki. To tak jakbyś pracowała na trzy etaty. Przypomnę Ci, że mam jeszcze własny portal Szuflada.net, choć na szczęście moi redaktorzy radzą już sobie doskonale bez mojej większej ingerencji, pracuję w szkole, piszę książki i zaangażowałam się w teatr młodzieżowy. Czasem po prostu przydałaby się pomoc, ale ja należę do tych dumnych, nadąsanych ludzi, którzy nigdy o nią nie poproszą, bo boją się, że udławią się wtedy własnymi słowami. Promocja i sprzedaż Twierdzy nauczyła mnie znowu polegać na innych, prosić ich głośno o wsparcie. Niestety nie wszystko można załatwić samemu, nie wszędzie dotrze się tylko, polegając na własnych siłach, nawet jeśli są naprawdę spore. Zawsze jednak stoisz przed wyborem: poddać się, powiedzieć sobie: już wystarczy, albo podnieść się, otrzepać i iść dalej.
Jak wyglądają prace nad kolejną częścią Twierdzy?
Już ją napisałam i jest w redakcji. A co?
Ogromna ciekawość dalszych losów nie tylko bohaterów Twierdzy Kimerydu, ale i perypetii wydawniczych. Wracając do bardziej twórczego aspektu: ile dziennie czasu przeznaczasz na pisanie?
Piszę partiami. Mam napady weny i wtedy siadam i piszę godzinami. Nie piszę przez to regularnie. Zawsze tak zresztą miałam. Regularność, zasady, przewidywalność, zdecydowanie nie są dla mnie.
Czy dalej kształcisz się w pisaniu?
We własnym zakresie — tak. Na przykład teraz zastanawiam się nad rodzajem narracji w trzeciej książce, na którą od dawna mam pomysł i jeszcze nic nie zrobiłam, żeby ją chociaż zacząć. Może to też wina tematu. Wybrałam sobie naprawdę trudny motyw przewodni: irytującą moralność i wąskie myślenie ludzi z małej miejscowości, które wpływa destrukcyjnie na głównych bohaterów książki. Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie.
Skąd te trudne tematy u Ciebie? Twierdza Kimerydu oscylowała wokół radzenia sobie z innością, własnymi demonami i odziedziczonym po rodzicach brzemieniem. Wszystko to przystrojone pstrokatą afrykańską scenerią i mnóstwem odcieni zachowań bohaterów. Nie lepiej napisać coś prostolinijnego, co będzie po prostu łatwe i zyska rzeszę czytelników?
Piszę o tym, co chcę. Jeśli zyskuję rzeszę czytelników, to fajnie. Nigdy zresztą nie myślę o potencjalnej rzeszy czytelników, kiedy piszę. Książka musi mieć przede wszystkim temat, a potem jego wciągającą realizację. Co się zaś tyczy postaci pociągają mnie ciekawe, nietuzinkowe osobowości. Antybohaterowie, wyrzutki, może nawet antagoniści. Tylko, że antagonizm pozostaje ostatnio w sprzeczności z moją wewnętrzną potrzebą zachowywania pozytywnej energii z rzeczywistością. Dlatego powoli się do niego dystansuję. Myślę, że bunt nie oznacza wiecznego narzekania, odrzucania świata i zamykania się w sobie. Bunt to raczej głośne wyrażanie swojego zdania i proponowanie światu ALTERNATYWY. Lubię myśleć, że jestem właśnie taką buntowniczką. Myślisz, że to powód, żeby nazwać mnie zarozumiałą?
Daleka jestem od wydawania opinii na temat innych ludzi, więc nie odpowiem na to pytanie. Zamiast tego, zapytam, jakie są Twoje dalsze pomysły na rozwój literacki? W zeszłym roku przy okazji wywiadu powiedziałaś, że dalej chcesz budować Szufladę i tworzyć. Czy coś się zmieniło?
Nie, właściwie nic. Tylko brakuje mi czasu i sił. Wszystko wokół mnie zaczęło żyć własnym życiem i jestem teraz w takim momencie podejmowania decyzji. Wiesz, jestem już stara. Mam 32 lata. Czasem dopada mnie irytująca myśl, że za późno zaczęłam, za późno dorosłam. Choć nie było mi łatwo w środowisku, z którego się wywodzę.
Każdy czas jest dobry. Uważam, że pośpiech i pęd są bardzo zgubne. Aż nie mogę uwierzyć w to, co piszę, ale faktycznie tak myślę. Powiesz nam coś więcej o swoim środowisku? Dlaczego było trudno?
Lubisz wkładać kij w mrowisko, co? To dobrze, bo ja też. Wywodzę się z małej miejscowości, właściwie również z wioski, czyli ze środowisk, w których w większości nie za bardzo ceni się sztukę i literaturę. W szkole zawsze mi powtarzano: dobrze, że masz taki talent, że jesteś taka super, ale NIC Z TEGO NIE BĘDZIESZ MIEĆ. A co to znaczyć coś mieć? Co to, do diabła, znaczy? Od tamtej pory nie znoszę, kiedy ktoś mi mówi o moich szansach i o moich umiejętnościach, a już szczególnie, kiedy wypowiada się na temat życiowej drogi, którą obrałam. Wyjdź za mąż, uśmiechaj się nieszczerze, niezbyt pewnie patrz ludziom w oczy, nie wychodź poza szereg, módl się, pracuj, nie miej zbyt odważnego zdania, nie nadajesz się, nikt cię nie chce, nie powinno cię być, nie pasujesz, nie ma cię. Znasz to? Tak wyglądało moje życie w liceum i jeszcze potem na studiach, kiedy wracałam z akademika do domu. To nieprawda, że tylko w grupie jesteśmy silni, zaryzykuję stwierdzenie, że często grupa nas osłabia. Trzeba przede wszystkim ufać sobie. Wierzyć we własne umiejętności i akceptować siebie, akceptować swoją inność. Zawsze wybieraj życie, działanie. Nigdy się nie wycofuj, nigdy nie uciekaj.
Jaki wg Ciebie powinien być współczesny polski pisarz u progu kariery, jakim zestawem cech charakteru powinien się charakteryzować? Bo obie wiemy, że nie jest to łatwe zadanie.
To będą typowe frazesy, ale przede wszystkim powinien być pewny siebie i swojego talentu. Mieć to wewnętrzne przekonanie, o tym, że naprawdę go posiada. Być zdolny do podejmowania ryzyka, liczyć się z tym, że jak się wychodzi przed front, to będą do Ciebie strzelać, w dodatku uda im się kilka razy trafić, a rany postrzałowe bardzo krwawią, piekielnie też bolą. Potem trzeba nauczyć się chodzić z dziurą w kolanie.
Poza tym muszą mieć tę świadomość, że jakikolwiek sukces, zwłaszcza ten literacki, nie jest efektem kilkudniowej pracy, tylko trwa falowo, wymaga cierpliwości, miłości do tego, co się robi, autentycznej pasji i uporu pociągowego osła. Odpowiem Ci cytatem z Tyrsa: albo coś robisz, albo czegoś nie robisz. Proste. W życiu wygrywa się konsekwencją.
Ale przyda się też odrobina poczucia humoru. Zwłaszcza tego ironicznego. 😉
Kiedy będzie można przeczytać drugą część Twierdzy?
Jak skończę redakcję i korektę, będę się zajmować dalszą częścią procesu wydawniczego. Nie spieszę się, raczej wolę się przygotować i mieć do tego czysty umysł, wolny od uciążliwych myśli i koncentracji na codziennym życiu, które niestety jest takie, jakie jest i trzeba to akceptować bez zbędnej oceny. Debiut był dla mnie ogromnym poświęceniem i wymagał ode mnie ogromnego nakładu pracy. Teraz chcę zrobić to jeszcze lepiej, być przygotowana na każdą ewentualność. Dziękuję za wywiad, mam nadzieję, że ze mną zostaniesz. 🙂
A ja mam nadzieję, że zostanę nie tylko ja, ale i wszyscy czytelnicy. I że tak jak ja będą wyczekiwać sequelu oraz innych Twoich dzieł. Mam nadzieję, że wywołasz jeszcze więcej zamieszania następnym utworem. Trzymam za to kciuki i również dziękuję za rozmowę!
Czy macie podobne odczucia związane ze swoimi debiutami literackimi? A może losy Wasze i Waszej książki potoczyły się zupełnie inaczej? Jeśli chcecie opowiedzieć swoją historię, czekam na nie w komentarzach oraz pod adresem mailowym fabrykadygresji@gmail.com
Przez cały czas liczyłam, że dowiem się o czym jest książka:) Pozostaje mi tylko wygooglować.
Bardzo ciekawy wywiad.
Niestety, nie ma tak łatwo. 😀 Ale o Twierdzy jest mnóstwo informacji zarówno w sieci, jak i na moim blogu, jeśli udało mi się Ciebie zaciekawić, to super.
Bardzo ambitny, ciekawy i konkretny wywiad. Choć sama miała przyjemność zadać kilka pytań Magdzie to zazdroszczę takiej pomysłowości w Twoim wykonaniu. Niesamowicie przyjemnie mi się czytało, choć wszystkie wywiady z jej udziałem staram się aktywnie śledzić. Zdecydowanie jest tutaj nuta świeżości oraz oryginalności! Pozdrawiam 🙂
Bardzo ciekawy blog, a książka mnie zaintrygowała
Lubię czytać takie wywiady bo zawsze można dowiedzieć się czegoś o samym procesie tworzenia. Podziwiam ludzi, którzy zarobili tak wielkie projekty jak napisanie książki 🙂
Może kiedyś i ja będę w końcu tą debiutantką 😉 Fajny wywiad!