Miałam sen.
Byłam na cmentarzu. Kaplica ze wzniesieniem, na którym spoczywają moi dziadkowie, została zburzona. Nowa świątynia, w trakcie budowy, powstawała na drugim końcu cmentarza. Weszłam do niej, a w środku nie było zupełnie nikogo. Pustka. Nawet krzyża. Tylko żwir i cement. Przechodziłam z jednego pomieszczenia do drugiego. Każde kolejne było jeszcze bardziej zdezelowane. W końcu zrozumiałam, że jestem w jakiejś starej wiejskiej chałupie. Rozejrzawszy się, dostrzegłam, że wreszcie nie byłam sama. Towarzyszyła mi porcelanowa lalka w męskim wydaniu. Wiedziałam, że ma na imię Emil i wiedziałam, że w pewnym sensie Emil to ja, a ja to Emil. Zwierzyłam mu się ze swoich problemów, a Emil powiedział: „Nie jesteś dzieckiem swoich rodziców. Jesteś dzieckiem całego wszechświata.” 
To, co powiedział Emil, powtórzyłam mamie, gdy cisnęła mi, że potrzebuję zaradnego chłopa, co i trawnik skosi, i dach naprawi, i choinki podleje, i domową oczyszczalnię ścieków odetka. To tak na dzień dobry, w ramach Walentynek. Jako dziecko wszechświata stwierdziłam, że to, co podoba się jej, nie musi podobać się mnie, tym bardziej w kwestii doboru ewentualnego przyszłego partnera. Kłótnia murowana, ale odłożona do 24 kwietnia roku pańskiego 2022, kiedy skończę lat trzydzieści. I wówczas będzie się czym martwić, tak naprawdę. 
Mojej mamy opinie zostawiam już w spokoju. Żeby wynagrodzić Wam w większości bezcelowe rozwodzenie się nad paskudnym losem jedynaczki, teraz przywołam postać Karola. Karol jest moim nowiutkim nabytkiem w kolekcji ciekawych osobowości. Karol mieszka razem ze mną w akademiku. Jest niebywale mądrym, ciepłym (ale straight), dostarczającym sporo radości, potrafiącym słuchać, pomocnym i generalnie świetnym młodym mężczyzną. Karol często zmusza mnie do myślenia. I pewnego dnia Karol zapytał, dlaczego nie piszę na blogu o swoich uczuciach. Z pełnym przekonaniem wyjaśniłam mu od razu przyczynę tego zjawiska. Nie te czasy, Karolku. W świecie sprofilowanego blogowania mamy do czynienia ze stronami o modzie, sporcie, lifestyle’u, polityce, literaturze, kulturze, muzyce, blah, blah. Ja piszę felietony czy tam eseje o życiu w stadzie, jakie tworzy polski naród. Znaczy chciałabym. 
Jak zwykle, kiedy odpowiedź przychodzi mi z taką łatwością, jest to najczęściej kłamstwo. (Choć i to zdanie to nie do końca prawda. Nic, tylko ciężko westchnąć nad swoim losem).
Po prostu moje uczucia tworzyły wówczas kurewski burdel i trudno było mi o nich pisać, tym bardziej, że samo przyznanie się do nich trochę czasu mi zajęło i zniszczyło spory kawał psychiki.
Dzięki temu doceniam zeszłoroczne święto zakochanych. Czekoladę kupioną przez ojca, kilka głębszych oddechów w domu i przejrzenie księgi z cytatami, by odnaleźć pasujące do notki na Fabrykę Dygresji. Nie pamiętam dokładnie, o czym rozmyślałam rok temu, ale to raczej nie spędzało mi snu z powiek. Nie marnotrawiłam egzystencji na wpatrywanie się w sufit i bezsensowne wyczekiwanie. Nie miałam tak gwałtownych huśtawek nastrojów. Generalnie: byłam szczęśliwa. A teraz? 
Chory bałagan, nic się nie zgadza,

Żadna kurwa i żadna mać.

Jebany Krzychu Grabowski

Teraz czuję się jak najdalsza abstrakcyjna definicja w sensie metafizycznym albo w jakimkolwiek sensie życzysz sobie to wiedzieć czy rozkosznie narzucić, czy spojrzeć wstecz. (Jack Kerouac). To zaskakujące, tym bardziej, że w teorii związkowej jestem całkiem niezła (patrz: TU, rozmowa z moją kochaną Natsu), ale jak ktoś nie ma skilla do związków, to ni chuja. Tak czy siak, inne konwersacje naprowadziły mnie na kilka całkiem światłych wniosków. 
Po pierwsze, jeśli jesteś zdeklarowanym fanem kawy, a człowiek, w jakim się zadurzyłaś/eś, omija kawę szerokim łukiem, trzeba sobie dać z nim spokój. To samo w kwestii kolorowych skarpetek. I tych pozostałych rzeczy, jakim jesteś oddana/y. Ale głównie chodzi o kawę i kolorowe skarpetki.
Po drugie, jeśli wmawiasz sobie, że nie można mieć wszystkiego, to jesteś kretynem. Po prostu pierdolnij się w łeb. Ewentualnie pozwól sobie pierdolnąć najlepszemu przyjacielowi. (Dzięki, Jagódka). Wyciągnij ręce i bierz. To wszystko może być twoje. (Śpiewa dalej jebany Grabaż).
Po trzecie… 


… to bardzo ważne, choć nie wszyscy mogą się zgodzić. 

Na koniec pioseneczka z przeuroczym filmem. Wesołych świąt, placuchy.  

Czternaście zero dwa zero czternaście

by Emilia Nowak time to read: 3 min
4

Chcesz napisać książkę, która będzie się dobrze sprzedawać? Dołącz do Załogi Fabryki Dygresji!

Razem pokonujemy literackie sztormy. Niestraszna nam twórcza blokada czy góra lodowa w postaci nieuczciwego wydawcy. Jeżeli potrzebujesz motywacji oraz profesjonalnej wiedzy o pisaniu, wydawaniu i marketingu książki, która poprowadzi Cię prosto do wymarzonego celu, jesteś w dobrym miejscu! Zapraszam na pokład! 

 

Dziękuję za zapis, a teraz sprawdź swoją skrzynkę mailową i potwierdź subskrypcję!