Może nie jutro i, daj Boże, nie za dwa miesiące, ale czuję, czujemy? Że jest już naprawdę blisko. Słowo na w. Wisi nad nami ciężkim głazem, którego nie chciałabym dźwigać. Co będzie, gdy się zacznie?
Urodzona we wczesnych latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, uważam, że to żenada. Wychowałam się na obietnicy z Westerplatte Nigdy więcej wojny, krótkiej wzmiance o pradziadku, który walczył bohatersko, oberwał kulą od Niemców, ale wrócił i był dla swoich wnuków przekochany.
Więcej było zakopywania wojny niż mówienia o niej, to się wydarzyło, o tym trzeba pamiętać, Kamienie na szaniec w szkole, piąte przykazanie w Dekalogu, na studiach Porozumienie bez przemocy, tyle.
I nagle w to wszystko wchodzi putin, który w każdej chwili może wcisnąć guzik tatka Oppenheimera i albo dlatego ludzie tak trzęsą przed nimi portkami, albo są takimi samymi psycholami, jak i on.
Jak będzie wojna, to co robić? Uciekać? Dokąd?
A może zostać i jak Scarlett O’Hara patrzeć, jak kończy się świat? Byle po drodze się nie zapatrzeć za bardzo na to, co niewłaściwe, i nie przegapić po drodze najcenniejszego… Ale jak, skoro w wielu przypadkach cierpienie upośledza, zamiast uszlachetniać?
I katastrofa klimatyczna, która prawie mi weszła do domu, bo jak się podnosi poziom oceanów, to najwyraźniej także i wód gruntowych. Myślałam, że będę mieć bliżej nad morze, tymczasem okazuje się, że i do sklepu będę może musiała pływać kajakiem.
A ja tak w ogóle to nie umiem pływać. Nie umiem też jeździć samochodem, a przynajmniej nie mam na to papierów. Nie umiem opanować łez, gdy dowiaduję się, że Navalny nie zostanie legendarnym bohaterem, nie wiadomo nawet, czy legenda o jego poświęceniu przetrwa.
Na szczęście nie jest tak, że niczego nie umiem.
Potrafię na przykład od pewnego czasu wysoko funkcjonować w sytuacjach stresujących. Tylko akurat nie chciałabym tego wykorzystywać. Mam inne rzeczy do roboty.
Na przykład projekt z psychometrii, magisterkę i czytanie Junga. Prowadzenie warsztatów pisarskich i prace nad książkami. Daleką podróż po skończeniu studiów i pomaganie ludziom w radzeniu sobie z wystarczająco już ciężką codziennością. Utrzymanie się, coraz trudniejsze do zrealizowania, bo ZUS potrafi styranizować taką maleńką działalność, jaką jest Fabryka Dygresji.
Ale są ludzie, którzy przeżywają wojnę.
A jak się komuś nie uda przeżyć, to też chyba się tym nie zamartwia, prawda?