Choroba cywilizacyjna. Próby samobójcze. Brak energii. Te hasła zupełnie nie oddają stanu, w którym znajduje się człowiek, gdy wpada w depresję. Tak samo jak listy objawów. To takie płytkie.
Postanowiłam napisać o tym, jak to jest mieć depresję z dwóch powodów.
Wciąż mało mamy zrozumienia dla tego stanu. Jest on dużo powszechniejszy, niż się wydaje, bo ludzie wokół chodzą bez diagnozy, krzywdząc często siebie i innych. Z diagnozą czasem krzywdzą się jeszcze bardziej, ale nie ma na to reguły. I osoby dotknięte przez depresję często mają w sobie mało zrozumienia, które mogłoby im pomóc lepiej radzić sobie z trudami, i osoby z zewnątrz, obcujące z ludźmi na co dzień, też bywają po prostu… okrutne. Nie dlatego, że chcą dokopać leżącemu. Po prostu brakuje im świadomości.
Moje odczucia będą subiektywne. To wrażenia, mniej lub bardziej intensywne, które wzrastały we mnie od kiedy pamiętam, a jednak sprawiły, że na przełomie 2013 i 2014 roku przestałam radzić sobie z rzeczywistością. Poprawka: nigdy wcześniej nie umiałam dobrze w niej funkcjonować, ale wtedy opuściły mnie iluzje, że jakoś przecież daję sobie radę.
Będę pisać w drugiej osobie, bo w pierwszej napisałam Piromanów i tam problem depresji jest opisany szerzej, bardziej literacko.
Zacznijmy.
Poranki mogłyby być najgorsze, ale są tak samo złe jak popołudnia i późne wieczory.
Budzisz się wcześnie rano, zmęczony gonitwą myśli. Twój umysł podsuwa Ci sprawy do załatwienia, którymi nie masz siły się zająć. Nie wiesz do końca, czy sprawiają Ci ból, czy może to tylko wspomnienie, bo przecież nie masz już uczuć. Tak długo błagałeś swój umysł, by nie cierpieć, że wreszcie Cię posłuchał. Odseparował Cię od Twoich emocji, które były za trudne, więc teraz żyjesz jak zombie, tylko… Czy to jeszcze w ogóle jest życie?
Ciężko jest wstać, więc czasem to robisz, a czasem nie. Na śniadanie z reguły jesz stres. Nic innego się nie liczy, bo nie bardzo czujesz smak posiłku. Czasem chcesz wpakować w siebie jak najwięcej jedzenia, by zagłuszyć dziwne ewolucje. Czujesz wyraźnie, że coś w środku Cię boli. To serce. I nie tylko. Może jelita? A może żołądek*?
Patrzysz za okno. Widzisz drzewa albo inne budynki. Słońce lub deszcz. Wszystko jedno, bo tam toczy się życie, którego Ty nie masz. W Twoim świecie wiedziesz egzystencję umarłego, który zachowuje wspomnienia o dobrym życiu, ale w gruncie rzeczy przygotowuje się do pożegnania nadziei, że miłe chwile jeszcze nadejdą.
A może już się z nią pożegnałeś.
Idziesz do pracy, szkoły lub na uczelnię. Spotykasz tam ludzi i chyba żywisz do nich pewne obrzydzenie. Mógłbyś być zły, gdyby Ci jeszcze zależało, ale kiedyś ze smutkiem położyłeś na nich wszystkich kreskę. Kiedy?
Masz ochotę rozbić sobie głowę, przywalić sobie czymś mocno, by nie odpowiadać na to pytanie, ale myśl pojawia się szybko jak rozżarzony pręt i dotyka Cię prosto w serce.
Słyszysz: to stało się jeszcze w dzieciństwie.
I starasz się uciec do obowiązków. Nie skupiasz się na nich za bardzo. Wszystkie resztki sił zastanawiają się, co zrobić, bo to znowu się wydarzyło. Mózg Cię oszukał, podpowiadał, że nie czujesz już emocji, a jednak serce boli, płonie bólem fizycznym. Czy ulgę przyniesie wydrapanie go sobie z piersi własnymi palcami?
Ludzie nie widzą, w jakim stanie jesteś, co potwierdza to, co szeptają Ci w głowie złośliwe myśli, z którymi nie da się wygrać.
Jesteś słaby. Do niczego się nie nadajesz. Nie zasługujesz na miłość. Jesteś chodzącą dysfunkcją. Twoja obecność na tym świecie jest błędem. Wszystkim sprawiasz tylko ból.
Byłeś naiwny, bo chciałeś dla tych ludzi tak wiele. Robiłeś, przez lata, wszystko, by czuli się przy Tobie dobrze. Dbałeś o nich, pomagałeś im. A oni wkroczyli w Twoje granice, bo opuściłeś gardę, i zabrali całą energię. Zdeptali Cię. Oto wielka prawda o ludziach. I o Tobie samym: nie chcesz żyć w świecie, w którym pod maskami ludzi tkwią takie makabryczne bestie.
Nie chcesz być jedną z nich, nie zasługujesz na to.
Co tak naprawdę złego zrobiłeś? Tylko to, że żyjesz. Nie pchałeś się na ten świat, gdzie jest tak wiele cierpienia. Czemu musisz to znosić?
Są momenty, że naprawdę się starasz, ale obowiązki lecą Ci z rąk. Toczysz się jak śnieżna kula, coraz więcej zaległości, więc i coraz więcej stresu. Koledzy z zespołu są niezadowoleni, szef grozi zwolnieniem. Wiesz, kiedy to wszystko się zaczęło, ale nie potrafisz o tym mówić. Desperacko potrzebujesz pomocy, ale Twój głos jest zablokowany. Coś siedzi Ci w gardle i zabrania powiedzenia, że jest źle. Nie rozumiesz tego, co się dzieje. Samo myślenie o tym to męczarnia. Nie poznajesz siebie, jesteś załamany tym, co się z Tobą stało. A mówienie o tym wydaje się być kolejnym wyzwaniem, takim, któremu nie sprostasz. To za trudne.
Nie masz tyle siły.
Chciałbyś pójść spać, ale jeszcze nie możesz. Powinieneś zjeść obiad albo pójść na siłownię, tak było kiedyś, kiedy potrafiłeś zostać sam ze sobą. Teraz musisz iść w ludzi, których skrycie nie znosisz, a może nawet ich się boisz. Nie pomoże włączanie muzyki na pełen regulator ani binge-watching Netflixa. Potrzebujesz kogoś, kto zmanipuluje Twój obolały umysł tak, że nie będziesz myśleć o tym, kim jesteś.
Bo nie wiesz, kim jesteś, i to kolejny problem.
Spotykasz się więc z tym drugim człowiekiem, który jest tak samo rozbity, jak Ty, albo może nawet bardziej. Słuchanie o jego problemach jest dla Ciebie przyjemnie znajome. To krótka chwila wytchnienia, która w dłuższej perspektywie, jak alkohol czy narkotyki, sprawi, że będziesz czuł się jeszcze gorzej. Ale jednak to sprawia, że masz kontakt z rzeczywistością. Dobrze wiesz, że wspólnie marnujecie czas. A jednak ciepło jego skóry, dotyk jego ręki, chwilowo pomaga. Łączy Was wspólna misja: nie myśleć. Zapomnieć. Zatopić się w sobie, w tej desperackiej ucieczce od życia, na które nie ma sił.
Przy tym człowieku grasz starego siebie. Takiego, jakim byłeś, ale wiesz, że już nigdy nie będziesz potrafił nim być naprawdę, bo to była iluzja. Obraz, który ulepiłeś z plasteliny słów, jaką rzucano w Ciebie od dzieciaka. W domu, w szkole, na studiach, w pracy, od znajomych… Ale to nie Ty.
Nie potrafisz sobie odpowiedzieć na pytanie, kim jesteś, bo coś trzyma Twój umysł w kleszczach i natychmiast pojawia się inne pytanie: co zrobiłeś?!
A to napawa Cię odrazą, poczuciem winy, żalem. Do siebie przede wszystkim, ale nie masz energii gniewać się na siebie, więc płaczesz, bo to przecież wina świata.
To on Cię zmusił, Ty nie chciałeś. Ty tylko nie wiedziałeś…
Jesteś bardzo nieszczęśliwy i powinno Ci się współczuć. Sam powinieneś sobie współczuć, ale nawet, jeśli to robisz, słyszysz od bliskich, że jesteś popieprzony, powinieneś to, a nie tamto, sam sobie to robisz, mógłbyś przecież inaczej, dziwny jesteś, odbiło Ci, kłamiesz, lenisz się… Co się z Tobą do cholery stało?!
Kiedyś nawet powiedziałeś komuś, że chyba masz depresję, ale ta osoba, tak ważna w Twoim życiu, wyśmiała Cię. Powiedziała, że wymyślasz. Że wszystko, na co chorujesz, to egoizm i weź się w końcu ogarnij.
W końcu stajesz przed wyborem: albo wóz, albo przewóz.
Dłużej już nie wytrzymasz, wiesz to. Bo ile nocy można nie potrafić zasnąć, bijąc się z myślami? I ile razy zrywać się z łóżka po raptem dwóch trzech godzinach snu, których nie pamiętasz, bo Twój umysł jest tak udręczony? Trzeba to przerwać. Tak się nie da. Nie da się każdej sekundy życia być ze sobą w piekle.
Zaczynasz obmyślać plan. I wiesz, że ten plan jest dobry.
Pod powiekami pojawiają się obrazy rozpędzonych samochodów. Bardzo wysoki wiadukt. Drzewo w lesie. Googlujesz, ile kosztuje mocny sznur i skąd go w ogóle zamówić. Uznajesz, że to zbyt bolesne, łatwiej będzie wziąć tabletki. Tylko skąd je zdobyć? Gdybyś poszedł do psychiatry…
Gdybyś poszedł do psychiatry…
Zatrzymujesz się, pojawia się nowe rozwiązanie. Może jednak?
Problemem jest jednak to, że wciąż nie masz siły. To za trudne. Nie umiesz mówić o tym, co Cię boli.
Musiałbyś się przyznać, że jesteś słaby, albo że być może popełniłeś błąd. A wiesz dobrze z dzieciństwa, jak się kończy mówienie prawdy.
Ból. Ból. Ból.
Krzywda. Niezrozumienie.
Ból.
Nikt Cię nie nauczył mówienia o porażkach. One nie powinny istnieć.
Nikt Ci nigdy nie pomógł, czemu miałoby się to nagle stać teraz?
Jesteś sam. Zdany tylko na siebie. Nie radzisz sobie.
Ale chcesz żyć. To małe dziecko w Tobie… Ten śliczny, słodki, niewinny bobas… Potrafiłbyś go zabić? On tam jest, w Tobie, cały czas, wiesz to.
On chciał być dorosły. Marzył o realizowaniu swoich marzeń. Podróżach, szczęśliwej rodzinie, godnej pracy, w której mógłby się spełniać, prawdziwych przyjaciołach…
Jesteś tak rozdarty wewnętrznie, że Twoje ciało reaguje, jakby było obdzierane ze skóry, bolą Cię cebulki Twoich włosów, a nawet paznokcie.
Już czas.
Napisałam tę notkę, żebyśmy mieli świadomość, że ta osoba, z którą rozmawiamy albo przebywamy na co dzień, a może po prostu obserwujemy w sieci i wydaje nam się wesoła, może bardzo, bardzo, bardzo cierpieć i nam o tym nie mówić.
Może ją boleć ciało i umysł tak bardzo, że ma zniekształconą rzeczywistość.
Po trosze właściwie wszyscy mamy. Każdy nosi ze sobą własny świat wewnętrzny, ciężko jest akceptować życie, bo ono potrafi być naprawdę trudne i nieznośnie bolesne.
Jak pogodzić się z tym, że rodzic może być największym katem oraz osobą, którą kochamy najbardziej w świecie i wciąż łakniemy jej aprobaty?
Jak pojąć, że osoba, której oddalibyśmy wszystko, całych siebie, którą kochamy bezgranicznie, traktuje nas tylko i wyłącznie jak przedmiot?
Co robić, gdy wypruwamy sobie flaki, starając się zbudować lepsze życie dla całej naszej rodziny, a w zamian otrzymujemy zimną obojętność?
Albo gdy jedyna osoba, którą kochaliśmy, nagle odchodzi i zostajemy znów sami, zdani na łaskę i niełaskę tego przerażającego, bezlitosnego świata?
Każdy z nas boryka się z trudnościami, ma sporo urazów oraz różne umiejętności rozwinięte na różnych poziomach.
Nie powinniśmy więc każdego człowieka traktować jak siebie.
Że skoro ja coś rozumiem, to znaczy, że ta druga osoba też powinna to zrozumieć, w dokładnie taki sam sposób. Mówimy różnymi językami miłości, wychowywaliśmy się w różnych rodzinach, mamy różne rodzaje mózgu i często odmienne style myślenia.
Chodzi o to, by pojmować się całościowo. Podchodzić do siebie z czułością.
Nie osądzać, nie wściekać się, nie krzyczeć. Nie da się ukoić bólu, jeszcze bardziej szarpiąc ranę. Trzeba ją zalewać cierpliwością i miłością jak miodem. Im większa rana, tym więcej czasu i pracy z dobroważnością potrzebuje.
Im głębsza depresja, tym trudniej funkcjonować z osobą, która się z nią zmaga. Ale to nie jest tak, że ta choroba jest nieuleczalna.
Z depresji można wyjść, choć jest to proces wieloletni, związany z ciężką pracą. Tylko że potrzeba do tego odpowiedniego środowiska.
Pamiętam, jak okazało się, że środowisko, w którym jestem, świat moich oddanych przyjaciół, tak naprawdę nie jest wspierające.
To była seria ciosów. Poniżej nieco żartobliwy artykuł na ten temat. Rzeczywistość jest trochę bardziej skomplikowano, ale czasem warto zacząć choćby od takiej świadomości, podanej w satyryczny sposób.
Najważniejsze, to pamiętać, że tam, na końcu, będzie świecić słońce.
Takie prawdziwe, permanentne, nie iluzoryczne. Że to jest właśnie rzeczywistość: spokój, momenty radości i momenty smutku, równowaga.
W depresji nie wierzy się w happy ending. Ale on jest. Dobre chwile nadejdą. Dobrzy ludzie się odnajdą.
Bo to wszystko już jest, tylko musimy nauczyć się dobrze patrzeć.
Najpierw na siebie. Potem na resztę.
(Tego najczęściej ludzie nie mający depresji nie rozumieją, kiedy obcują z osobami zmagającymi się z tym problemem. Że depresja czyni nas kruchymi i musimy kłaść duży nacisk na siebie, bo stąpamy na skraju przepaści i jeden nieostrożny ruch, jedno zbyt wielkie rozdanie energii w czyjąś stronę, i spadamy w odmęty piekła na wiele tygodni, miesięcy**).
Nie chcę pisać, że nie mam już depresji, bo po rozstaniu wróciły trudniejsze chwile, a po wypadku to już w ogóle, PTSD na całego. Na pewno umiem dbać o siebie już dużo lepiej, mam większą świadomość, poznałam swoje wady i zalety, potrafię nieco sprytniej radzić sobie z własną psychiką i ludźmi.
Jest tyle rodzajów depresji, że w sumie to nigdy nie wiadomo. Dlatego, to, na czym mi zależy, brzmi:
bądźmy dla siebie delikatniejsi.
Bo ten świat jest chory, nie ludzie.
Ludzie tylko potrzebują miłości.
I jeśli jej brakuje, to zaczynają się dziać złe rzeczy. Nie dokładajmy do nich swojej cegiełki, postarajmy się budować dom pokoju, okej?
Bez względu na wyznanie. Kolor skóry. Kraj, z jakiego pochodzimy.
Czy wokół siebie masz osoby, zmagające się z depresją? A może sam borykasz się z tym stanem? Zapraszam do dyskusji w komentarzach, jeśli chciałbyś dowiedzieć się czegoś, po prostu napisz, a ja znajdę informacje na ten temat.
Najważniejsze: nawet, jeśli wydaje Ci się, że jesteś sam… Nie jesteś.
Nawet jeśli dziewięć osób Cię oleje, to dziesiąta Ci pomoże.
Trzymaj się!
Twoja
________________________________________________
*W błonach wyściełających nasze organy wewnętrzne znajdują się receptory, które przekazują informacje przez sieć neuronalną do mózgu. W zależności od rodzaju i natężenia emocji, kumulują się w danych organach i jeżeli emocji mamy w nadmiarze, prowadzi to do zaburzenia pracy, a nawet przeciążenia narządów. Upraszczając: w żołądku gromadzi się poczucie winy, w jelitach permanentny stres, w sercu strach i odrzucenie, a na wątrobie gniew… Dlatego czasem, jeśli nie rozpoznajemy emocji, wystarczy popatrzeć, gdzie nasze ciało boli. (Więcej na ten temat znajdziesz w książkach o obwodowym i ośrodkowym systemie nerwowym).
**Z drugiej strony skupianie energii tylko i wyłącznie na sobie może prowadzić do pogłębienia tego okropnego stanu. W pewnym momencie, nawet, jeśli bardzo się nie chce, trzeba wyjść do ludzi i zacząć wydawać energię, by ją poruszyć. By otworzyć się na coś nowego, co zmieni neuroplastykę naszego mózgu i obudzi serce – np. wolontariat w schronisku dla zwierząt. Ale o tym więcej może innym razem.
_______________________________
Ten blog jest dla Ciebie. Wszystkie treści tworzę, byś mógł rozwinąć skrzydła. Pomóż mi zdobyć i przekazać Ci jeszcze więcej ciekawej wiedzy: wesprzyj tę formę twórczości, stawiając mi kawę. Dobro wraca!