Ostatnio napisałam na blogu, że zachowanie Ignacego Karpowicza było pizdowate.
Nieco wcześniej nazwałam mojego przyjaciela słodkim pizdusiem-gwizdusiem.
Nie wiem, co gorsze, być może to drugie, bo wypowiedziane z autentyzmem i miłością, nie zaś, jak w przypadku pierwszym, pobłażaniem i lekkim rozczarowaniem.
Miodek, Bralczyk i Markowski pewnie skarciliby mnie za to przepełnionym niesmakiem spojrzeniem. Panowie profesorowie, (których rozmowa, spisana przez Jerzego Sosnowskiego, została opublikowana w książce Wszystko zależy od przyimka, jaką pożyczył mi mój kolega Andrzej w wersji elektronicznej razem z czytnikiem – postęp, postęp technologiczny się szerzy!), nie przepadają, mówiąc eufemistycznie, za użyciem wulgaryzmów. Są oczywiście bardzo wyrozumiali, lecz to strażnicy językowego piękna, a przekleństwa, choćby i te najbardziej kwieciste, uderzają w grację lingua Polonica.
Sama nawet często zwracam moim kolegom uwagę, gdy zamiast przecinka czy nawet spacji wcina im się w zdanie stado roztańczonych kurewek. I momentami, gdy dociera do mnie absurdalność rzeczywistości, w jakiej przyszło mi lawirować, sama puszczam wodze fantazji i klnę jak szewc. Co jednak zauważają profesorowie? To, że najbardziej obelżywe sformułowania w języku polskim pochodzą od nazewnictwa części intymnych. Czy zatem Polacy nie szanują siebie samych czy po prostu sprowadzają stosunek seksualny do parteru albo i jeszcze niżej?
Ciekawą rzecz też widziałam na jakiejś stronie z memami. A może był to cytat? Gdyby ktoś znalazł źródło tego, co zaraz rzeknę, niech da znać. Mianowicie: słabi psychicznie nie powinni być nazywami pizdami. W końcu to część kobiecych narządów rozrodczych, która wytrzyma chyba wszystko (nawet czołganie się małego człowieka). Takie osoby mogłyby się nazywać jakoś inaczej, co nasuwałoby skojarzenie z męskimi narządami. Powszechnie wiadomo, że są bardzo delikatne, łatwo je uszkodzić i, według niektórych kobiet, nader śmiesznie wyglądają.
Dlaczego chłopcy (mężczyźni?) się obrażają, gdy nazwie się ich pizdą? To kwintesencja pizdowatości. Dlaczego się nie odgryzą, nie pokażą, na co ich stać i nie zmienią swojego obrazu w oczach innych?
A co myślicie o przeklinaniu w ujęciu szeroko kulturowym? Po co ludzie klną? Jak to się ma do literatury?
Kiedy piszę opowiadanie, raczej nie przeklinam przy tworzeniu wypowiedzi narratora. Co innego dialogi. Zawsze zdarzy mi się wykreowanie jakiegoś bezczelnego bohatera, który bez żonglerki świństewkami mówionymi i czynionymi, nie mógłby być naprawdę sobą. Na blogu lub w pamiętniku zaś staram się utrzymać styl podobny do tego, jakim posługuję się w mowie. Wydaje mi się, że nie jestem wysublimowaną panną, która mdleje, kiedy usłyszy, że ktoś chce kogoś ostro wypieprzyć. Nie uchodzę też za zwolenniczkę mowy rynsztokowej, choć kiedyś słowa na k i ch bardziej kaleczyły mi uszy. Tak jak na powyższym kadrze, zgadzam się z postacią nauczyciela z serialu Skins. Kurwa czasami po prostu może sporo nauczyć.
Wspomnieni panowie profesorowie zauważyli też, że wyklucie się takiego ogromu przekleństw nastąpiło po roku 89. Czyżby stres związany z sytuacją społeczeństwa w PRL-u w ten sposób znalazł ujście? Właśnie taki wniosek wysnuwa trójka przedstawicieli polskiego językoznawstwa, ale ja pójdę w nieco pesymistycznym kierunku, który nadał mi po lekturze Uciekiniera Stephen King. Im dalej w las, tym więcej drzew. Im większy postęp czasu, tym większy upadek obyczajów. Im bardziej rozwija się cywilizacja, tym mocniejszych rozrywek potrzebują społeczeństwa. Może na wulgaryzmach się zaczyna, a skończy na zabijaniu ludzi dla zabawy?
…
Pewnie i Wam zdarza się szpetnie zakląć. Gdzie częściej? W mowie czy piśmie? A może posługujecie się erudycją i cierpicie na zawroty głowy, gdy przyjdzie Wam spacerować między blokami? Czy sądzicie, że literatura powinna być wolna od wulgaryzmów? A może wręcz przeciwnie? Zapraszam do dyskusji.
Zabijanie ludzi dla zabawy było popularne już dawno temu, więc akurat w tej kwestii nie możemy mówić o upadku, wręcz nawet o pewnej poprawie.
Wulgaryzmy to temat rzeka, ale teoretyzowanie w sumie niezbyt mnie rajcuje. Jak tak sobie o tym myślę, to najwięcej przeklinałem w podstawówce, taki był wymóg, jeśli chciało się coś znaczyć wśród rówieśników. Potem poszedłem do gimnazjum i dziwiłem się jak mało w porównaniu ze mną przeklinają moi rówieśnicy (sic!).
Obecnie wszystko zależy od okoliczności i humoru, ale ogólnie rzecz biorąc, lubię rzucić bluzgiem, lubię budować piętrowe przekleństwa. Staram się być pod tym względem kreatywny. Jak to powiedział kiedyś ojciec mojego przyjaciela "przeklinanie to sztuka, którą mało kto opanował, większość poprzestała na >>idę, kurwa, patrzę, kurwa, w rowie, kurwa, leży, kurwa, pięćdziesiąt groszy, kurwa<<"
Lubię też w kulturalnym towarzystwie rozpocząć błyskotliwy wywód pełen mądrych słów, by raptem puścić soczystą wiązankę. Ale jak tak sobie myślę, to naprawdę raz na ruski rok trafiam na kogoś, kto nie przeklina. Postępująca lawinowo wulgaryzacja języka jest faktem.
Kiedy piszę, rzadko używam wulgaryzmów. Ale sądzę, że literatura nie powinna być wolna od czegokolwiek.
Racja, chociażby walki gladiatorów, prawda? W starożytnym Rzymie było bardzo krwawo, ale na przykład w tym samym czasie w Grecji, nawet na scenie nie pokazywano momentu śmierci bohatera tragedii, o czym stanowiła zasada decorum. Inny aktor wspominał tylko, że ktoś nie żyje, a to i tak było dla widza przeżycie szokujące.
Z krwawych rozrywek nasza nacja chyba się trochę wyleczyła, może i się poprawiło, ale w Oświeceniu. Później były rozbiory, wojna, znowu wojna i PRL. Ludzi wciąż męczono i zabijano. A co się pojawia ogólnie na całym świecie, kiedy większość ludzi jest tak cudownie demokratyczna? Coraz większa brutalność. Z tv bije brutalność. Czy to z reality show, któregoś z serii "Jakieś miasto Shore", czy filmów akcji, czy chociaż kreskówek. Mój hit: https://www.youtube.com/watch?v=i2TjWUmWzgI Zabijanie ludzi podczas telewizyjnego programu? Chyba niestety będzie w takim razie regres za jakieś dwieście lat. Oby nie, ale jest dużo przesłanek, by myśleć w ten sposób.
Sztuka przeklinania – ars vulgares? Można by z tego zrobić chyba jakiś quasi-poradnik językoznawczy, pewnie bardziej dla żartu, ale to mogłoby być dzieło naszych czasów.
Mam taki moment w mojej powieści, kiedy perspektywa przenosi się na jedną konkretną bohaterkę i narrator relacjonuje jej myśli. Wiele osób mówiło mi, że sprawiało im spore trudnosci przebrnąć przez ten fragment, bo było zbyt wielkie natężene wulgaryzmów. Co innego czarne na białym, co innego mowa. Czytelnicy też przeklinali, ale chyba już stracili wrażliwość na takie językowe wypaczenie i co innego, gdy zobaczyli to na piśmie.
Happy Tree Friends to klasyka 😀 To mój ulubiony odcinek https://www.youtube.com/watch?v=R_KEUb1Qkgk
Nie zdziwiłbym się, gdyby taki poradnik już gdzieś był. Według mnie wulgaryzm to taki sam środek stylistyczny jak chociażby metafora.
Z tą brutalnością to na dwoje babka wróżyła. W tv może więcej jest brutalności, ale w moim odczuciu na ulicach jest bezpieczniej, nie tak łatwo zostać przekopanym jak w 90-tych. Quentin Tarantino twierdzi, że przemoc w filmach nie generuje przemocy w realu 😉 Zresztą dwieście lat? Po nas choćby potop.
Twoją powieść chętnie bym poczytał, istnieje taka możliwość?
Ipso fatso – genialne, bo świetna puenta! : D
Wiem tylko o "Słowniku polskich przekleństw i wulgaryzmów" Grochowskiego. Ale o poradnikach nie słyszałam. Jeszcze, bo szczegółowych poszukiwań nie prowadziłam.
W latach 90. raczej nie mogłam się spotkać z wpierdolem, bo byłam małym bachorem mieszkającym w maleńkim miasteczku, w którym tylko żule mieli miedzy sobą porachunki. Za to teraz, kiedy przechadzam się od czasu do czasu po poznańskiej Wildzie, odnoszę wrażenie, że nie trzeba się szczególnie prosić, by dostać łomot.
Póki moja powieść nie została wydana, mogę Ci ją z wielką chęcią wysłać. Szczerze powiedziawszy, bardzo mnie by to ucieszyło, bo jestem otwarta na wszelkie sugestie i przemyślenia. Nie spodziewaj się jednak literatury wysokich lotów. Tak naprawdę do niedawna myślałam, że to twór skończony, ale dosłownie kilka dni temu spadły mi klapki z oczu i wiem, że muszę nad nim jeszcze sporo popracować.
"Słownik wulgaryzmów" był (i jest) u mnie w domu i będąc w podstawówce, brałem go po kryjomu z półki i pilnie się uczyłem 😀
Nie mówię, że teraz jest bezpiecznie, bo byłoby to kłamstwo, chodzi mi o to że te, dajmy na to, piętnaście lat temu było o wiele bardziej hardkorowo i wydaje mi się, że potwierdzili by to nawet ci, którzy podówczas przechadzali się po Wildzie.
Z tworami tak to już jest, że NIGDY nie są skończone. Ale podeślij mimo to na tajllor@o2.pl może uda mi się coś podpowiedzieć.
Prymus już od najwcześniejszych lat. ^ ^
No okej, okej, po prostu nie pamiętam świata sprzed piętnastu lat, ale wierzę. : 3
To jedna teoria, że są nie skończone. Druga mówi o tym, że istnieją tylko w momencie czytania ich przez kogoś,, a wtedy istnienie każdego jest zupełnie oryginalne (różnice w odbiorze personalnym). Mam nadzieję, że się nie będziesz za głośno ze mnie śmiał, to pierwszy tekst, który w ogóle skończyłam, więc tak czy siak – postęp jest. Ale wiem, że to książeczka dla mentalnych dzieci i bardzo Cię przepraszam, jeśli przeżyjesz zawód.
Zasadniczo – czy można posługiwać się erudycją? Chodzi mi o to, czy istnieje takie wyrażenie? Do tej pory wydawało mi się, ze erudycja jest cechą, którą się ma albo nie, ale to nie pierwszy raz, kiedy coś zaskakuje mnie w Twoich tekstach a potem okazuje się, że owszem, można tak powiedzieć/napisać i jest to poprawne.
Po drugie – klnę o wiele więcej niż powinnam, bo w Japonii nikt mnie nie rozumiał kiedy przemawiałam językiem Mickiewicza, więc nieraz zdarzyło mi się dosadnie wyrazić o czymś. Lub o kimś. Teraz jestem TU, więc muszę się ograniczać, a ciężko wygrywa się w przyzwyczajeniem, k*wa.
Wiesz co? Chyba można tak powiedzieć. A nawet napisać, jeśli nie traktujesz erudycji jak cechy, tylko jak umiejętność. W każdym razie to nie błąd. Na sto procent.
Jedno przyzwyczajenie można zastąpić innym, tak syszałam, no ale "choinka" i inne faktycznie nie brzmią zbyt adekwatnie.
Przeklinanie to samo zdrowie 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=-QnjC8Zz4Lg