Pracowałeś nad książką wiele miesięcy, a może nawet lat. Jesteś święcie przekonany, że to dzieło twojego życia. Być może tak jest w istocie. Nie chciałbyś zatem, by twoja ciężka praca została opublikowana pod nazwiskiem kogoś innego. To byłby okrutny koszmar. Dlatego boisz się wysłać powieść w świat. Bo a nuż ktoś ukradnie i podpisze się jako jej autor! Tylko… Jak wydać książkę, jeśli strach sprawia, że nigdzie jej nie wysyłasz? A może warto wreszcie poznać prawo autorskie?
Nie mam zamiaru kłamać i wmawiać komukolwiek, że borykałam się z podobnymi obawami. Nie, nigdy nie było we mnie strachu, że ktoś zabierze mi tekst. Wiedziałam, że jeśli chcę być czytana, muszę odważnie podejść do tematu i szeroko pokazywać swoją twórczość.
Przesyłałam Piromanów wydawcom. 90% z nich w ogóle nie było zainteresowanych tekstem, co tu dopiero mówić o kradzieży. Ale też nigdy nie byłam przeświadczona, że moja debiutancka książka ma być jakiś wielkim objawieniem… To w końcu była dopiero moja pierwsza powieść. Byłam świadoma, że wszystko, co napiszę później, będzie lepsze. Taka kolej rzeczy.
Z kolejnymi tekstami było rzeczywiście lepiej. Opowiadanie O trzech wykastrowanych kotach spotkało się z życzliwą uwagą redaktor naczelnej kwartalnika „Fabularie” i opublikowane w jednym z numerów czasopisma. Kolejny tekst, Niepokonana Helena Stein, został wyróżniony w konkursie literackim i opublikowany w antologii Powstanie ’18.
Nikt ich nie ukradł. Nie ośmielono się też podpisać ich cudzym nazwiskiem. Dlaczego miałabym pomyśleć, że tak się stanie? To były tak bardzo moje teksty, że po prostu nikt inny nie mógłby ich napisać. Nikt nigdy, gdyby doszło do jakiejś hipotetycznej rozprawy w sądzie za złamanie praw autorskich, nie dowiódłby, skąd wzięło się postępowanie bohaterów, motywy, dialogi…
Co innego twórczość blogowa. Tutaj spotkałam się z kradzieżą i jawnym plagiatem.
Ktoś opublikował na swojej stronie mój tekst i nie raczył go odpowiednio podpisać. A zatem, uwaga, podpisał, ale nie tak, jak mówi o tym prawo autorskie, w którym siłą rzeczy jestem całkiem nieźle zaprzyjaźniona, czyli pełnym imieniem i nazwiskiem. Wkurzyłam się. Postanowiłam dociec swoich praw, zgodnie z roz. 8. Ochrona autorskich praw osobistych, art. 78. I dowiodłam. Trwało to kilka godzin, było mi wtedy bardzo przyjemnie, drugiej stronie raczej nie.
Was również zachęcam do poznania całego naszego prawa autorskiego. To jedynie piętnaście rozdziałów. Niezbyt skomplikowanych tak naprawdę, a całość dostępna jest na stronie www.prawoautorskie.pl.
Najlepszym zabezpieczeniem przed kradzieżą tekstu jest znajomość prawa i tego, jak go dociekać.
Drugą sytuację pozostawiłam bez echa. Ktoś po prostu postanowił pójść w moje ślady i przygotować łudząco podobny do mojego materiał dla odbiorców swojego newslettera. W zasadzie tekst powielał się w 99% procentach, ale… Do pewnego momentu. Autorce najwyraźniej nie chciało się kopiować wszystkich treści, wzięła tylko te początkowe, a ich forma graficzna pozostawiała wiele do życzenia. Bardzo dobrze się złożyło, bo gdyby ta blogerka trochę bardziej się wysiliła, poćwiczyła w Canvie i postanowiła kliknąć kilka razy więcej kopiuj-wklej, być może byłoby jej trochę w życiu trudniej…
Potraktowałam zatem to jako pewną próbę naśladownictwa. Nieudolnego, ale wiadomo, że
naśladownictwo jest największą formą komplementu.
Nie żywię zatem do nikogo urazy, nikt mi tymi próbami życia nie zniszczył. I nawet jeśli będą się dalej zdarzać, to co mi do tego? Póki czuję się z takim odgapianiem okej, jest okej. A jak się przestanę dobrze czuć, to… też będzie okej. Tylko po prostu mój kraj zagwarantował mi jako autorce szereg praw, a ja zamierzam je egzekwować w przypadku naruszeń.
Zatem jak zabezpieczyć się przed kradzieżą tekstu?
Dochodzimy wreszcie do meritum. Proszę o fanfary.
Przede wszystkim nie zakładaj, że Twój tekst zostanie skradziony.
Negatywne projekcje Twojego umysłu przyciągają takie sytuacje w rzeczywistości. To zasada, którą powinieneś w ogóle sobie wbić do głowy na całe życie. O ile chcesz żyć lepiej, bezpieczniej, bardziej beztrosko. Znam ludzi, którzy całe życie żyją w obawie przed kradzieżą, w kółko o tym gadają, jak się zabezpieczyć, jak bardzo trzeba zachować czujność… i co jakiś czas są okradani. Mnie nigdy nikt nic nie ukradł, a ludzie wołają co chwilę: Em, zapnij torebkę, bo ktoś Ci z niej coś wyjmie! Oczywiście nie zakładam, że nikt mi nigdy niczego nie ukradnie, ale… Po co się tego bać? Co się później stanie?
Jeśli ktoś ukradnie mi portfel, to pójdę na policję, to proste.
A gdyby ktoś skradłby mi powieść? Poszłabym do prawnika.
Ale dopiero, kiedy spróbowałabym sama rozprawić się z tematem, żeby zobaczyć, jak dobrze ogarniam prawo autorskie. Chętnie osobiście rozmówiłabym się z rabusiem i zobaczyła, co taka osoba ma w głowie.
No bo co może mieć? Może być niespełna rozumu. Takich osób nie powinniśmy się bać, tylko im współczuć.
Często słyszę o kradzieżach w środowiskach naukowych czy uczelnianych. Tam, gdzie ludzie ścigają się po trupach za tytułami i grantami. Jeśli chodzi o twórców prozy czy poezji… Tutaj zarabia się w porywach dwa złote od sprzedanej książki. Myślę, że w naszym kraju łatwiej po prostu stanąć na dworcu i poprosić o te dwa złote, niż mega się nakombinować, by komuś ukraść tekst, a potem jeszcze walczyć o jego publikację i użerać się z lawiną pozwów do sądu…
Z taką samą częstotliwością ludzie mówią do mnie: hej, przydarzyła mi się fajna historia, możesz to wykorzystać w kolejnej powieści.
Podnoszę wówczas brwi.
Ludzie myślą, że to sygnał, kiedy nadstawiam czujniej uszu i jestem totalnie spragniona nowych opowieści, bo na pewno mam blokadę twórczą, a to, co im się przydarzyło, jest takie super ciekawe i warte opisania.
W istocie podnoszę brwi, ponieważ uzbrajam się w cierpliwość i staram się nie przewrócić oczyma. Mam pomysłów tyle, że nigdy nie starczy mi życia, by je wszystkie spisać. Nigdy nie mam też blokady twórczej. Powodem, dla którego nie piszę, jest to, że zawsze znajdzie się jakaś osoba przekonana o swojej wyjątkowości i zapragnie mi opowiedzieć coś, co bywa tak tragicznie nudne, że mam ochotę natychmiast rozpłynąć się w niebycie.
Żadne znaki wodne, pisma od notariusza czy groźby nie uchronią Cię przed kradzieżą tekstu bardziej niż zabezpieczenie, które posiadasz już teraz.
Zabezpieczenie to nigdy nie wygasa i jest niezbywalne. Nie możesz się go zrzec czy przenieść na kogoś innego. To Twoje osobiste prawo autorskie!
Zna je każdy wydawca w Polsce. (Oprócz wydawców usługowych, tutaj przekonałam się, że bywa okropnie).
Zna je każdy rzetelny wydawca tradycyjny w Polsce (czyli każdy poza firmami typu vanity).
I Ty też powinieneś je poznać. Jaki z Ciebie autor, jeśli nie znasz swoich praw?
Cóż. Debiutujący.
Bardzo praktyczna i rozwojowa strona.
Prawdopodobnie tak właśnie jest, że o genialności swego dzieła wie tylko jego twórca, przynajmniej na etapie drukowania. Dla osób nie związanych z wydawnictwem lub uczelnią itp. tak dla świętego spokoju proponuję zdeponować u notariusza spis treści lub konspekt swego wieloletniego dzieła.
Cześć,
Mam pytanie 🙂
Piszę coś w rodzaju książki (nie wiem, jak inaczej można nazwać póki co 80-kilkustronicowy tekst), publikuję czasem jej fragmenty na zamkniętym forum, a czasem podsyłam ludziom, by przeczytali i ocenili.
Pytanie moje brzmi: czy poza zwykłym moim prawem autorskim mogę jakoś jeszcze zabezpieczyć mój tekst?
Obawiam się, że nie ma takiej możliwości. 🙂
To, co mnie ciekawi, to kwestia – dlaczego chciałabyś inaczej nazywać swoją książkę – unikając słowa „książka”?