Nigdy nie byłam za granicą. Nigdy nie byłam na prawdziwych wakacjach. Urlop od kilku lat najczęściej spędzałam w mieście, zastanawiając się gorączkowo, co się dzieje beze mnie w firmie. Aż tu nagle mój chłopak mówi: idziemy kupić śpiwory i jedziemy w Sudety.
Zanim zdałam sobie do końca sprawę z tego, co to znaczy, już byłam ciągnięta bladym świtem za rękę na dworzec i sadzana w pociągu. Kilka godzin później, jeszcze jadąc w kierunku Szklarskiej Poręby, poznałam przesympatyczną parę przyjaciół mojego chłopaka, przodownika PTTK i fajną młodzież, z którymi miałam spędzić najbliższe dni.
Chodziliśmy od schroniska do schroniska. Cały dzień wędrówki z przerwą obiadową, a potem kolejne kilometry w górę i w dół, pośród ogromu przyrody, szumiących wodospadów, zielonych drzew i majestatycznych skał. Byłam zgrzana, upocona, zmęczona i ogromnie z siebie zadowolona. Zwłaszcza, kiedy weszliśmy na Słoneczniki. Kilkudziesięciominutowe wchodzenie po schodach, gdzie z każdym stopniem było już coraz zimniej, stanowiło bardzo oczyszczające doznanie. Kiedy znalazłam się na szczycie, drżąc z zimna, pomyślałam, że jeśli coś będzie mi kiedykolwiek sprawiało trudność, pomyślę sobie o tej wędrówce. I od razu będzie mi lepiej.
Działa.
Telefon rozładował mi się chyba już na drugi dzień. W schroniskach, jak się okazało, gniazdek z energią elektryczną jak na lekarstwo. Jedno w dziesięcioosobowym pokoju. Nawet nie chciało mi się pchać do kontaktu.
Wszystko miało swój urok. Spanie w namiocie harcerskim w kanadyjce i szczypiące w nos zimno. Zapierające dech w piersiach widoki. To, że do szczęścia tak naprawdę wystarczy kubek z wrzątkiem, byle coś zjeść oraz miejsce na rozłożenie śpiwora, byle trochę pospac. Poznawanie historii życia nowo poznanych ludzi. Ponowne zdanie sobie sprawy z tego, że nie jesteśmy samotnymi wyspami. Wszyscy mamy podobny bagaż, który musimy dźwigać przez życie.
Najważniejsze jest to, że obok jest osoba, która nas złapie za rękę, gdy będzie nam za ciężko, i podciągnie nas w górę. Że mamy z kim podzielić się ciężarem. Że pilnujemy się wzajemnie, by nie upaść. Że możemy dostosowywać swoje tempo podróży, jeśli jest różne, ale możemy też iść w różnym tempie, w tę samą stronę, wciąż będąc razem.
Doświadczyłam tego podczas tej wyprawy nieraz, dosłownie i w przenośni.
Góry? Polecam.
Zazdroszczę takiej wyprawy ile ja bym dała, żeby znaleźć się na twoim miejscu. Kocham zwiedzać miejsca, niestety przez moje problemy z kostką takie długie spacery odpadają bo ląduje od razu w szpitalu 🙂
Pozdrawiam
Jak można nie jeździć na wakacje i w góry…? Bez gór nie miałabym życia. Totalnie podzielam Twoje refleksje, mnie na szczęście rodzice wyciągnęli w góry gdy miałam 9 czy 10 lat, dzięki czemu byłam już chyba wszędzie w Polsce poza Tatrami 😀 I co roku ta sama radość, to się nigdy nie nudzi, tylko wciąga coraz bardziej.
Kocham góry i cieszę się, że Tobie również przypadły do gustu 🙂 Dla mnie ich majestat i piękne widoki, jakie się naokoło rozpościerają zmuszają do refleksji i wyciszenia się 🙂