Wielokrotnie podczas lektury Twierdzy Kimerydu unosiłam brwi, zastanawiając się, co ja właściwie czytam. Bardzo często byłam zszokowana. Kiedy indziej nawet zniesmaczona. Bywały również momenty, kiedy wylewająca się spomiędzy wersów słodycz nieomal wycisnęła z oczu łzy. Jedno jest pewne: najnowsza powieść fantastyczna Magdaleny Pioruńskiej jest szalenie ciekawym eksperymentem literackim i dostarcza mnóstwa emocji. Zapraszam na recenzję przedpremierową!
Annę Guiteerez poznajemy (a przynajmniej tak mogłoby się wydawać) pośród gorących piasków afrykańskiej pustyni w skrajnie niekomfortowej sytuacji. Od najbliższej ludzkiej siedziby dzieli ją kilkadziesiąt kilometrów. Nie ma przy sobie zbyt wielu rzeczy, a już na pewno nie broni, która uchroniłaby ją przed atakiem dinozaurów. Bo tak, właśnie w takim świecie wylądowaliśmy po otwarciu Twierdzy Kimerydu. Krainie rozpościerającej się na terenach dawnej Namibii, gdzie okrucieństwu ogromnych gadów dorównuje tylko ludzka bezwzględność.
To właśnie z powodu tej drugiej, Anna, będąca uznanym naukowcem, znajduje się w tak wielkich opresjach. Zorganizowana przez nią konferencja asymilacyjna w Mieście Krokodyli zostaje krwawo stłumiona. Bohaterce zrządzeniem losu udaje się jednak ujść z życiem. Ma prawdziwego farta, bo na pustyni spotyka Tyrsa Mollinę. Hybrydę człowieka i raptora. Wybryk natury, który był wcześniej obiektem badań Anny. Od momentu, kiedy ta dwójka spotyka się twarzą w twarz, rozpoczyna się szalona jazda bez trzymanki przez 443 strony powieści Magdaleny Pioruńskiej.
Nazwisko autorki nie może być przypadkiem – jej tekst robi naprawdę piorunujące wrażenie. Głównie za sprawą postaci. Bohaterowie Twierdzy Kimerydu są nietuzinkowi zarówno pod względem wyglądu, jak i unikatowych, skomplikowanych charakterów. Nie ulega wątpliwości, że pierwsze skrzypce gra wspomniany już Tyrs Mollina. Mimo wstrętu do edukacji, potrafi być bardzo przebiegły. Jego zdolności taktyczne z pewnością przewyższają poziom przeciętnego chłopaka w jego wieku. Jako główny bohater musi być też przystojny i silny. Znana i lubiana konwencja dowcipnego bohatera-hulaki-rębajły została więc jako tako zachowana. Ale drużyna hybryd składa się z dwóch jeszcze ciekawszych osobowości. Srebrnowłosego Tycjana, syna burmistrza Twierdzy Kimerydu oraz delikatnej urody Tuliusza.
Ten ostatni wzbudził chyba moją największą sympatię. Tuliusz ma dosyć spory problem. Nie radzi sobie z pewnymi kwestiami w życiu i zastanawia się, czy przypadkiem nie być Tulią. Rozterka ta ma naturę głęboko schizofreniczną. Tuliusz uwielbia ciszę i spokój. Spędza czas ze swoimi przyjaciółmi, czerpiąc z tego największą radość. Tulia jednak jest bardziej hej do przodu, jak to mówią. Jej nieposkromiony popęd seksualny przyczynił się do tych momentów, w których w trakcie lektury odczuwałam niesmak. Tak, ja. Niesmak. Z powodów intensywnych scen erotycznych. Może to dziwne, ale tak właśnie było. Niemniej przeszłość tej postaci oraz jej walka o prawdziwego siebie niesamowicie przypadła mi do gustu. Była jednym z najciekawszych wątków. Cenę sobie ogromnie takie rzeczowe podjęcie tematu natury gender. Uważam, że to powiew świeżości w polskiej literaturze. Wcześniej nie spotkałam się z żadnym bohaterem, który tak skrajnie miota się między dwoma swoimi osobowościami.
Na uwagę zasługują również pozostałe postaci, a konkretnie wielki polityk Teobald, cesarz Brytanik i jego zastępca Sin oraz cała rodzina Tyrsa Molliny. Warto przeczytać Twierdzę Kimerydu choćby po to, żeby pobyć na chwilę z jej bohaterami, przypominającymi trochę postaci z westernów, a trochę superbohaterów lub superprzestępców DC Comics.
Świetnie wplecione w wartką, pełną napięcia fabułę zostały retrospekcje. Historia, która rozegrała się przed właściwą akcją Twierdzy Kimerydu, jest tak samo ciekawa, jeśli nie bardziej. Cała zresztą konstrukcja fabularna jest dosyć wymagająca. Liczne wątki kipiące aż od intryg splatają się na koniec w jedną spójną układankę. Nie ma tutaj też przerwy na oddech i rozleniwienie podczas lektury, więc wrogowie rozwlekłych opisów mogą ze spokojem sięgnąć po tę książkę.
To, co mnie zastanowiło i nie do końca przypadło do gustu, to Afryka. Świat wykreowany przez Pioruńską stoi na głowie z założenia, ale tyle nasłuchałam się opowieści z Czarnego Lądu, że nie do końca pasuje mi przedstawienie mentalności głównych bohaterów. Ich tok myślenia za bardzo pasuje do tego naszego, europejskiego, jakby akcja rozgrywała się nie w Afryce Subsaharyjskiej, a co najmniej w Imperium Osmańskim w ostatniej fazie jego trwania. Ale to powieść fantastyczna, a ja wcale nie jestem specem od Afryki.
Zdarzyło się kilka drobnych nieporadności przy prowadzeniu narracji pierwszoosobowej, a użyte wulgaryzmy nie zawsze miały swoje uzasadnienie. Na tle bogactwa fabularnego Twierdzy Kimerydu są to jednak drobne mankamenty, które większości czytelników nie powinny psuć frajdy z lektury.
Fanom mocnych wrażeń polecę więc książkę Magdaleny Pioruńskiej z czystym sumieniem. Pozostałych też zachęcam do lektury – jest to bardzo ciekawe doświadczenie, które pozostanie w pamięci Czytelnika na długo.
Twierdza Kimerydu autorstwa Magdaleny Pioruńskiej swoją premierę ma już 20 marca, a mnie miło poinformować, że Fabryka dygresji objęła nad nią patronat medialny. Jeżeli zachęciłam Cię do lektury książki, możesz zamówić ją, klikając w ten link. A jeśli sam szukasz patrona medialnego, sprawdź na tej podstronie, jak wyglądają warunki współpracy.
Jak podobała Wam się recenzja? Sięgniecie po Twierdzę Kimerydu? I najważniejsze: jaki jest Wasz stosunek do dinozaurów? Koniecznie dajcie znać w komentarzu albo na fan page Fabryki dygresji!
Funkcja trackback/Funkcja pingback