Może to trzydziestka, która wbiła w kwietniu na licznik, a może fakt, iż w zeszłym roku zabrałam sobie jesień – przeciągałam wakacje w nieskończoność, a potem nieskończoność zajrzała we mnie, gdy miałam wypadek? Grunt, że wraz z nadejściem września odczułam błogość i z każdym kolejnym dniem jest jej coraz więcej!
Powody nielubienia jesieni nie będą trudną ontologiczną rozprawą. Nie wszyscy muszą miłować zapach gnijących liści, zimne powietrze i coraz dłuższy mrok. Część ludzi ma gen hołubienia świeżej wiosny i beztroskiego lata. (O zimie póki co wolę się nie wypowiadać). Przez trzydzieści lat należałam uparcie do tej drugiej grupy, wolałam ciepłe, słoneczne miesiące i moje upodobanie manifestowałam z większą gorliwością niż stawanie murem za Hołownią w pierwszej kampanii wyborczej. I wtem, odmieniło się.
Może to jest domena dojrzałości/starości/naturalnej zmiany w życiu człowieka, gdyby zawsze miało być tak samo, zanudziłabym się ze sobą.
A może faktycznie wystarczyło, że jednej jesieni nie doświadczyłam (w przeciwieństwie do PTSD).
Jest też trzecia teoria.
Pierwszy raz w całym moim życiu jestem tak naprawdę samodzielna. Nie wspieram się na ramionach rodziców czy partnera, mogę doświadczać otaczającej mnie rzeczywistości, każdej jej warstwy, na mój indywidualny sposób. Czuję w żaglach wiatr wolności i może dlatego nie jęczę, jaki on zimny i nieprzyjemny; nawet jeśli nie pachnie już świeżo skoszoną trawą, to jest w nim i tak dużo aromatu.
Więcej chyba we mnie pokory, która wypłynęła z ubiegłorocznego bólu krwawą wstęgą i oplotła mnie nie jak więzy, a ciepły, delikatny kaszmir. Nie zamierzam już buntować się przeciwko nieuchronności, a pory roku są przecież jej przejawem. Marnotrawienie energii na opór przed czymś, co i tak przyjdzie, jest bezcelowe. Lepiej wyłowić z nowej, często deszczowej codzienności te wszystkie cuda, które i tak się zdarzają, trzeba tylko zachęcić percepcję, by to dostrzec.
Przygotowałam moje prywatne zestawienie, którym chcę się z Wami podzielić.
To lista wszystkiego, co cieszy mnie w jesieni. Znajdziecie tu dużo wskazówek z zakresu self-care, więc jeśli chcesz o siebie zadbać, wzmocnić odporność, zadbać o kreatywność i mieć wysokie wibracje (spadówa, depresjo), to jesteś w dobrym miejscu. A jeśli moja lista Ci się do czegoś przyda, to proszę, udostępnij ten wpis w swoich mediach społecznościowych. Bardzo, bardzo Cię o to proszę.
Możesz też polubić fanpage mojego bloga na znak, że podoba Ci się moje pisanie.
Rytuały, które Cię rozgrzeją i ukoją
Poranne strony – wstajesz o szóstej rano, za oknem szaruga. Włączasz lampkę solną, która stoi obok i otulasz się ciepłym robdeszanem. Twoją sypialnię zalewa już różowozłote światło, a Ty, popijając aromatyczny napar, siadasz przy biurku, otwierasz dziennik i notujesz. Te magiczne, pełne głębokiej symboliki sny o mężczyźnie z głową kota i lataniu w stratosferze. Zadania, które masz do zrealizowania. Nowinki o tym, co słychać o ludzi, których kochasz. Codzienną listę rzeczy, za które odczuwasz wdzięczność… Słowem: wszystko, co tylko chcesz. Więcej o porannych stronach.
Moczenie stóp – tuż po przyjściu z dworu, wietrznego, zimnego, przygotuj ukojenie dla stóp. Do miski z gorącą wodą dodaj łyżeczkę miodu (wygładza i odżywia skórę), łyżeczkę soli (oczyszcza z toksyn i wyrównuje koloryt), łyżkę płatków nagietka (przyspiesza regenerację), łyżkę oleju (może być np. sezamowy, mający właściwości nawilżające, zmiękczające) i 10 kropli naturalnego olejku lawendowego (działa przeciwzapalnie, uspokajająco, antyseptycznie i cudownie pachnie). Taka kąpiel dla kończyn zabezpieczy Cię przed przeziębieniem i obniży stres. Kiedy uznasz, że czas na wyjęcie stóp z wody, wytrzyj je dokładnie ręcznikiem, wetrzyj w nie krem (najlepiej z mocznikiem) i ubierz grube wełniane skarpety. Przyjemnie?
Czytanie przy świecach – zaplanuj przynajmniej raz w tygodniu czas, który spędzisz na kanapie, pod kocem, razem z książką (polecę Ci warte uwagi tytuły poniżej), w otoczeniu świec (i, rzecz jasna, również przy świetle lampy, żeby zadbać o oczy) oraz gorącej herbaty z miodem, cytryną oraz imbirem. Czytanie wycisza, polepsza pamięć, wprowadza mózg z funkcjonowanie na poziomie fal alfa (a to bardzo ważne, wtedy wzrasta nasz umysłowy potencjał), zwiększa kreatywność, no i Ci, którzy tworzą sztukę, dostarczają sobie mnóstwo inspiracji. Najważniejsze, że odrywamy się od ekranów, które budzą w nas niepokój. Wieczór z książką bez telefonu (spróbuj już potem nie brać go do dłoni) to gwarancja udanego wypoczynku i spokojnie przespanej nocy. Wzbogacony ciepłym blaskiem aromatycznych świec (wspomniana lawenda zrobi świetną robotę, ale spróbuj wybrać się do sklepu i sprawdzić, jaki zapach Tobie przypadnie do gustu najbardziej, może wanilia albo pomarańcza) dostarczy uciechy nie tylko wyobraźni, ale i zmysłom.
Jesienne kolorowe jedzenie, które da Ci sytość i lekkość
Częstą przyczyną naszego złego samopoczucia jest niewłaściwa dieta. Nie każdy jest tak połączony ze swoim ciałem, że w szybki sposób zauważy, które pokarmy mu służą, a jakie szkodzą. Dlatego warto zacząć np. od przeczytania książek o ajurwedzie, sprawdzić, jakie energie w nas dominują i poeksperymentować z daniami. Ja podam tutaj trzy przepisy, które są szybkie, lekkie, mają dużo wartości odżywczych, a w dodatku rozgrzewają i są wegetariańskie. No i Emilkowe, bo jesienią w mojej kuchni pojawiają się naprawdę często.
Kolorowa soczewica – ziarna mogą być zielone, czerwone lub czarne. Gotujemy je w sposób opisany na opakowaniu, a potem dorzucamy do warzyw na patelni. Moimi faworytami o tej porze roku są wszystkie żółte, pomarańczowe i czerwone rośliny. Daję mnóstwo cebuli i czosnku, marchew, dynię i paprykę, które grzeję na maśle klarowanym, a po połączeniu doprawiam całość solą, pieprzem, sproszkowanym chilli i przyprawami korzennymi, np. kurkumą czy imbirem. Takie danie ma sporo białka oraz witamin, jest ciepłe i pikantne (w zależności, jak ostro przyprawisz). Rozgrzeje, przeczyści zatoki (zwłaszcza, gdy użyjesz pieprzu kajeńskiego), będzie trzymać sytość na długie godziny, ale nie zamuli i nie sprawi, że będziesz czuć się ospale, jak potrawy z mąki.
Owsianka na wypasie – jem ją codziennie, od kiedy wróciłam z Antonina i na szwedzkim stole stało wszystko, poza nią! Płatki owsiane (najlepiej kupić nieobrobione) gotuję na mleku (może być roślinne) z łyżką masła klarowanego (w wersji wegańskiej możesz użyć oleju). Dodaję posiekane migdały, nasiona chia, jakiś owoc (mogą to być pyszne wiśnie ze słoika, konfitura z malin, skarmelizowana gruszka albo pokrojona brzoskwinia czy morela, cokolwiek lubisz), jagody goji, łyżeczkę masła orzechowego oraz miodu z pyłkiem pszczelim, a potem… Och, co za przyjemność! Gdy zjem o ósmej rano, do 13.00, czyli pory obiadu, mam święty spokój z jedzeniem, nawet o nim nie pomyślę, chyba że w kontekście tego, jaki mój brzuszek jest szczęśliwy.
Batat pod chmurką – to danie jest tak proste i sycące, że aż trudno w to uwierzyć. Dużego batata kroimy jak chleb, na kromki, które smarujemy masłem klarowanym. Wstawiamy do piekarnika na około 20 minut na 180 stopni, po czym wyjmujemy na chwilę, by przykryć naszego słodkiego ziemniaka kołderką z mozarelli i przyprawić wedle uznania (mogą być zioła prowansalskie, a może być wykręcająca mordkę mieszanka indyjskich przypraw). Wstawiamy do piekarnika jeszcze na około 5 minut, by ser się stopił, a przyprawy nie zdążyły sfajczyć, po czym jemy, jemy, jemy, aż uszy się trzęsą! Moja zasada jest taka: jeden człowiek spokojnie naje się jednym dużym batatem.
Więcej zdrowych przepisów znajdziecie na blogach Agnieszki Maciąg, Blimsien czy Jadłonomii. Ja często się tam inspiruję, natomiast modyfikuję receptury, bo nie lubię za dużo czasu spędzać w kuchni. Ma być szybko, z niewielu składników, więc wszystko upraszczam, a i tak wychodzi pysznie.
Seriale, które dadzą Ci do myślenia
Wiem, ostatnio znowu hype na Grę o tron, a właściwie sequel, House of dragons, ale po obejrzeniu pierwszego odcinka wiem doskonale, że nie ma tam nic, co sprawi, że będę lepszym człowiekiem. Brutalna przemoc, wulgarnie pokazany seks, kłamstwa, opętanie władzą, nie, nie, tego nie muszę sobie dostarczać w formie serialu, to wcale nie jest fajne. A co jest?
Sandman – wszystko, co stworzy Neil Gaiman, jest po prostu epickie. Serial obejrzałam już w sierpniu, ale nie zmienia to faktu, że jest idealny na jesienne wieczory. Mamy przystojnego, nieco mrocznego bohatera, który bywa egoistą, ale nie jest pozbawiony zerowej inteligencji emocjonalnej. Trauma zmienia go, otwiera, sprawia, że uczy się koegzystencji. Opowieść o Morfeuszu jest bogata w alegorie, zabawny i zadziwiający retelling, dostarcza mnóstwo emocji z pełnego spektrum. Przemoc też tam występuje, ale jest serwowana z klasą, krew nie bluzga na prawo i lewo, my tylko wiemy, że coś bardzo złego się wydarza. Ostatni odcinek jest tak poruszający, że do tej pory nie jestem w stanie wyjść z podziwu. Obejrzyj na Netflix i daj znać, jakie są Twoje wrażenia!
Sprawa idealna – Diane Lockhart to prawniczka, która mogła odejść na emeryturę, ale tego nie zrobiła. Serial jest kontynuacją Żony idealnej, lecz w nowej aranżacji. Porusza mnóstwo aktualnych społecznych problemów. Kreacje bohaterów są arcyciekawe, tak jak architektura intryg oraz psychologia mas. Dodatkowo pojawia się tu element filozofii oraz sporo surrealizmu. Oglądając można nauczyć się sporo o relacjach, wartościach, prawie i polityce. Gorąco polecam na HBO Max.
Chirurdzy – historia zatoczyła koło. W 19. sezonie to słynna Meredith Grey poprowadzi program dla stażystów. Jej losy towarzyszą mi od czasów podstawówki, no bo przecież to już prawie 20 lat. Dzięki serii otrzymałam mnóstwo wzruszeń, ważnych życiowych lekcji oraz ciekawostek z zakresu medycyny; to dzieło, które naprawdę ubogaciło mnie wewnętrznie. Często przypominało, co jest w życiu najważniejsze, jak bardzo inni są ludzie od nas, a i tak warto ich szanować, no i że najwspanialsze rzeczy nie muszą przychodzić nam wcale łatwo. Warto walczyć o siebie i lepszy świat dla innych.
Z lżejszych rzeczy mogę polecić także Gilmore Girls i Przystanek Alaska, ale nie samym serialem człowiek żyje, by się nie przebodźcować, zdecydowanie lepiej wybrać literaturę.
Co czytać jesienią 2022? Emilkowe lektury
Empuzjon Olgi Tokarczuk będzie świetną rozrywką podszytą klimatem grozy. Nie bójcie się, tutaj noblistka nie wytacza tak ciężkich dział jak w Księgach Jakubowych, nie będziecie musieli zapoznawać się z fragmentami religijnych traktatów. To, co Was czeka, to potęga przyrody, satyra mizoginistycznego bullshitu, opisy obrzydliwych potraw, tajemna moc nalewki z grzybków i piękny morał. Polecam każdemu, także wyznawcom powieści kryminalnych, tutaj też znajdzie się zagadka z ciekawym rozwiązaniem!
Buddenbrookowie Tomasza Manna to literatura, którą wsuwa się jak serial. Klasyka obyczaju, z odwzorowaniem realiów świata kupieckiego minionej epoki. Cudnie skrojone postaci, mnóstwo scenek z życia rodzinnego, czasem śmiech, czasem łzy. Na razie przeczytałam tylko pierwszy tom, ale muszę po prostu zaopatrzyć się w kolejny, bo podtytuł to Dzieje upadku rodziny. Ja się z nią z żyłam, więc pewnie będzie mi smutno, ale chcę wiedzieć, jak oni tam wszyscy skończą, zwłaszcza Antonina!
Hotel Aurora, tak a propos Antoniny, to powieść obyczajowa mojego autorstwa, którą gorąco polecam. Główna bohaterka kończy studia i razem z przyjaciółką jedzie w Sudety. Tam właśnie mieści się klimatyczny hotelik prowadzony przez starszego, kontrowersyjnego jegomościa, w którym dziewczyny mają podjąć pracę. Antonina już w drodze do tego magicznego miejsca spotyka przystojnego pisarza, do którego natychmiast coś ją przyciąga, ale ich relacja, choć romantyczna, daleka będzie od idealnej. Polecam miłośnikom polskich gór, podróży i rodzinnych sekretów…
Golem Macieja Płazy, nominowany w tym roku do Nagrody Nike, jest początkowo ciężki w odbiorze (tu, moi drodzy, znajdziecie tylko dwa dialogi, w dodatku niewyróżnione myślnikami), ale po prostu piękny. Opowieść o nieszczęściu Sziry, sposób, w jaki Rafael odbiera świat, no i przede wszystkim słowa, cudne słowa, które autor komponuje w dzieło z taką sprawnością, że zastanawiam się, czy w życiu wcześniej zdarzyło mi się czytać coś tak dobrego, są zdecydowanie warte tego, by poznał je każdy czytelnik w Polsce.
Potęgę teraźniejszości Eckharta Tollego będę zaś polecać każdemu, zawsze i wszędzie. To ta książka, którą, gdyby przeczytał bohater Venoma grany przez Thomasa Hardy’ego, nie dałby się opętać kosmicie i film by nie powstał. To tekst, który uzdrawia duszę i ciało, ma moc transcendencji i jest jedną z najważniejszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. Dlatego, jeśli masz jakikolwiek problem, zwróć się ku Potędze teraźniejszości, a odczujesz ogromną ulgę.
O czym nie wolno zapomnieć tej jesieni?
O rozwoju. Wiem, że czasem jest ciężko się zmobilizować, ale jeśli ma się w czymś długą przerwę, to potem jeszcze trudniej zacząć, dlatego nie porzucaj swoich marzeń, dobrze? Twoje pisarskie aspiracje pomogę Ci spełnić podczas warsztatów literackich (zostały jeszcze 3 miejsca!), a w rozwoju wewnętrznym towarzyszyć Ci będziemy z coachką Justyną Obolewicz dzięki Drodze Świadomości.
O odpoczynku. Planuj go skrupulatnie w swoim tygodniowym harmonogramie. I miej proszę świadomość, że umysł odpuszcza, gdy ciało sumiennie popracuje. Wyzwanie Kamili Rowińskiej, które zaczyna się od października, pomoże Ci zadbać o kondycję, balans i rutynę. Może zapiszesz się na lekcje jogi albo pójdziesz na koncert gongów? Ważne, by odpoczynek w formie takiej, jaką najbardziej preferujesz, regularnie ładował Twoje akumulatory.
O ludziach. Telefon i relacje oparte na social mediach nie zastąpią Ci ciepła, życzliwości i bliskości drugiego człowieka. Wyjdź z domu. Rozejrzyj się wokół. W Twojej miejscowości na pewno sporo się dzieje. Np. w Trzcinicy 21, 22 i 23 września odbędzie się festiwal kultury Otwarta Furtka (będę!), a w Katowicach 8 października spotkanie miłośników literatury Książkonalia (będę!). Jeśli mieszkasz gdzieś, gdzie uważasz, że nic się nie dzieje, wyjdź z inicjatywą i samodzielnie coś zorganizuj. Nawet, jeśli Ci się wydaje, że nie potrzebujesz ludzi, to jesteśmy zwierzakami społecznymi. Trzeba nam przytulasów, żebyśmy nie zdziczeli. Domowe zwierzątko nie jest w stanie tak nas ukochać, żebyśmy rozkwitli. Człowiek potrzebuje człowieka. I tyle.
A wiecie, z czego prywatnie się cieszę tak bardzo?
Że cudownie mieć budzik w postaci kropli deszczu uderzających rytmicznie w dachowe okno. Że lepiej mi się wstaje właśnie wtedy, kiedy jest ciemno i jeszcze pośród mroku mogę pisać na klawiaturze laptopa kolejne słowa Westalek. Że gorąca herbata pita z przyjaciółką smakuje dużo lepiej niż w wakacje. Że będą grzyby w lesie. Że powrócą kąpiele z wodą tak gorącą, że łazienkę wypełnią chmury mgły pachnącej ulubionymi olejkami eterycznymi. Że wracam na studia! (Tak, wiem, jestem nerdem). A po zjeździe można iść z koleżanką z roku na grzańca z wiśniami do knajpki przy Starym Rynku. Że najważniejszym problemem staje się egzamin z pisania apki (tak, znowu czeka mnie programowanie) i dowiezienie prac zaliczeniowych w pierwszym terminie. Że prowadzę cudną grupę podczas warsztatów pisarskich on-line i, kto wie, może już w przyszłym roku część z tych ludzi będzie mogła pochwalić się książkowym debiutem, jak stało się w tym roku w przypadku Żanety Pawlik oraz Moniki Wojciechowskiej?
Że po tym szalonym czasie lata (sesja egzaminacyjna jeszcze na początku lipca, szalona pogoń za wpisami do indeksu, gonienie z projektami dla klientów Fabryki Dygresji, sporo pracy emocjonalnej na wyjeździe w góry, intensywny okres rezydentury w Antoninie, deale w Warszawie, mnóstwo poznanych nowych osób totalnie wszędzie) wreszcie, być może, uda mi się trochę odsapnąć. Grafik mam na razie wypełniony po korek do końca października, w listopadzie zwolnię, a w grudniu zaplanowałam dwa tygodnie wolnego. I właśnie zamówiłam kalendarz na 2023 rok, bo już mi się w obecnym miejsce skończyło. I na okładce jest lis. I to jest po prostu super.
A niżej możesz przeczytać, jak wyglądała końcówka lata i początek jesieni w moim życiu sześć lat temu. Generalnie jest progres, bo nie zapomniałam o urodzinach Julity (a nawet, jakbym zapomniała, to w życiu publicznie nie nazwałabym się kupą, lol), pralka nie wymaga szorowania szczoteczką do zębów, i to marzenie, by być na swoim, spełniło się (spełniłam je z ogromną pomocą Opatrzności), i popycha mnie coraz bardziej w stronę pisania. A pewne rzeczy dalej się nie zmieniły. I to jest piękne, że mimo ewolucji pozostałam sobą.
A ponieważ jedyne, czego teraz brakuje, to muzyczna oprawa, wrzucam link do piosenki na zakończenie. Mój osobisty jesieniarski hymn, jeśli jest jakiś utwór, tak perfekcyjnie wpasowujący się w moją sytuację liryczną, to właśnie ten.
Ciepłej, życzliwej jesieni! :*
___________________________________
Ten blog jest dla Ciebie. Wszystkie treści tworzę, byś mógł rozwinąć skrzydła. Pomóż mi zdobyć i przekazać Ci jeszcze więcej ciekawej wiedzy: wesprzyj tę formę twórczości, stawiając mi kawę. Dobro wraca!