… życie to sport drużynowy, rzekła Zuzanna, moja współlokatorka, znana też tu i ówdzie Trzepakiem.
Czuję, że ma rację, ale jako jedynaczce bardzo ciężko się z tym pogodzić. Późno to zrozumiałam i chyba nawet zaczynam się bać, jak to będzie za dziesięć lat, jeśli będę solo. Na razie jest super, ale jeśli zachoruję na raka, to kto się mną zaopiekuje?
Może i głupie to myślenie, takie prostackie i interesowne, i zupełnie do mnie nie pasujące, ale, kurczę, to pierwsze pytanie, jakie przed sobą stawiam, i na jakie za cholerę nie mogę znaleźć odpowiedzi. Od kiedy przeczytałam Nieznośną lekkość bytu Milana Kundery, pomyślałam, że miłość, by była prawdziwa, musi być kompletnie bezinteresowna. Ale czy takie uczucie jest możliwe? Cóż, nawet, jeśli potężna, miłość to czasami za mało. Prawda? Tragicznie jest ten świat urządzony, naprawdę.
Chciałabym potrafić wyłączyć moje chcenie. Żebym mogła zapragnąć pozbywania się zamiast wzbogacania. Może jeszcze jestem na to za młoda albo mam za słaby charakter?
W tym tygodniu dużo mniej latałam, z czego jestem dumna. Siedzenie na tyłku na chacie nie jest chwalebną czynnością, jednak miało szczytny cel: pisanie. Czyli w zasadzie jedyny cel, który usprawiedliwia wszystko. Dla pisania można bowiem robić naprawdę brzydkie rzeczy i powinny one zostać wybaczone, o ile ich zrelacjonowanie dostarczy czytelnikowi emocji i zaspokoi jego potrzebę estetyczną. To nie jest zgodne z dekalogiem, ale zawsze można napisać Zupełnie Nowy Testament.
Próby pisania były przechujowe. Tym bardziej, że musiałam siedzieć przed komputerem, zamiast iść na dłuższy spacer. I później kąpiel wprawiała mnie w bardzo zły nastrój, bo widzę, że znowu staję się wielką kulą cukru i tłuszczu. Wcześniej też musiałam się wprawić w zły nastrój, by móc pisać; przypomnieć sobie o smutnych zdarzeniach z mojego życia, by poczuć namiastkę tego, co bohaterka. To było trudne i pracochłonne zajęcie. Oznaczało wysłuchanie trzech smutnych piosenek i wgapianie się na przemian w dwa zdjęcia.
Początkowo myślałam, że pisanie będzie drogą przez mękę. Najciekawsze, czyli wymyślanie, już za mną. Nie mogę sobie pozwolić za bardzo na odchylenia od fabuły w trakcie pisania, bo cała konstrukcja zwieńczona punktem kulminacyjnym może się posypać. Książkę tę zaczęłam wymyślać już w liceum. Fantazjowanie o głównych bohaterach sprawiało mi frajdę wiele, wiele lat. Ale wszystko, co było do wymyślenia, zostało już przerobione. Na szczęście pisarza od grafomana odróżnia chyba podejście do tworzenia historii. Grafoman co wymyśli, to napisze, basta i kolejna opowiastka. A pisarz będzie czerpał przyjemność również ze sposobu opowiadania historii, z dopracowywania elementów, tworzenia ciekawych konstrukcji językowych, bawienia się napięciem przy pisaniu kolejnych zdań, etc. Dobrze, że w porę na to wpadłam. Start zatem był tragiczny, ale teraz jestem już dobrej myśli.
To znaczy byłam, bo w piątek, po wernisażu Noriakiego, wylądowałam w Dragonie na imprezie urodzinowej Agaty. I przez to w sobotę musiałam zamawiać KFC na dowóz, wypić dwa litry coca-coli i przepierdolić cały dzień na leżeniu, żeby dojść do siebie. Taką przynajmniej miałam intencję, niestety to całe leżenie przyprawiło mnie o palpitacje serca. Bolała mnie głowa i żołądek, więc rozsądnie było poleżeć, tym bardziej, że już dawno nie spędzałam soboty tak spokojnie. Bez konieczności malowania się, wychodzenia z domu, otwierania drzwi gościom. Tylko że miałam misję pójścia do pracy i pokończenia kilku projektów. Kiedy sobie uświadomiłam, że jest już szesnasta i nie ogarnę się, żeby dojechać na Poplińskich, zaczęłam się naprawdę martwić. Jest milion spraw, z którymi się nie wyrobiłam. I kolejny milion do zrobienia. No ale co, jechanie do pracy w sobotę wieczorem byłoby trochę dziwne, prawda?
Przetrawiłam tę kwestię, choć w nocy obudzę się jeszcze kilka razy, kiedy mój mózg przypomni sobie o palących terminach. Problem w tym, że nie chodzi tylko o moją etatową pracę, a i o pozostałe rzeczy. Blog. Książka. Ćwiczenia. Czy na tym polega dorosłość? Na ściganiu się samemu ze sobą? Przecież i tak nie zdążę zrobić w życiu tego wszystkiego, co bym chciała. (To jeden z powodów, dla którego pragnę pisać książki – w ten sposób stwarzam sobie alternatywne rzeczywistości). Wy też tak macie? Czy po prostu potrzebuję urlopu, bo zaczyna mi odwalać?
Przynajmniej w niedzielę udało mi się jednocześnie zmęczyć fizycznie od łażenia i odpocząć psychicznie podczas koncertu Tymon & The Transistors na Kontenerach. Wysiłek fizyczny naprawdę działa rewelacyjnie w kwestii kojenia sfery psyche. Ale najspokojniejsza będę, kiedy skończę pisać. Życzcie mi zatem powodzenia. Będę potrzebowała Waszego wsparcia, w końcu tworzę właśnie dla Was.
Kiedyś też się zastanawiałam, czy możliwa jest miłość bezinteresowna, teraz wydaje mi się, że takie warunki sprawia miłość do dzieci, a może jednak nie?
Jeśli kiedykolwiek będę miała dziecko, być może będę w stanie wypowiedzieć się kompetentniej w temacie… Ale wg mnie żywienie bezinteresownej miłości do swoich dzieci również jest bardzo trudne. W końcu każdy rodzic chciałby, by dziecko zaopiekowało się nim na starość, by nie popełniało błędów, było najlepsze w wybranych dziedzinach… Zaakceptowanie dziecka takim, jakie jest i kochanie go naprawdę bezinteresownie chyba rzadko się zdarza, przynajmniej z tego, co słyszę…