Na pewno się nie załamywać! Nawet, jeśli odpowiedź od wydawcy nie nadchodzi przez kilka miesięcy. Polski rynek wydawniczy nie kipi życzliwością w stosunku do debiutantów. Ale jeśli coś jest trudne do osiągnięcia, to znaczy, że warto się starać.
Sześć lat temu, kiedy zabiegałam o wydanie mojego powieściowego debiutu, Piromanów, nie zabrałam się do pracy właściwie. Popełniłam szereg błędów, m.in.
- od razu po napisaniu książki wysłałam ją do wydawnictw (a zatem nie włożyłam jej do szuflady na kilka miesięcy i nie dokonałam tak bardzo potrzebnej redakcji),
- nie skorzystałam z profesjonalnej recenzji, więc tak naprawdę nie wiedziałam, co jeszcze powinnam dopracować,
- nie skonsultowałam się z redaktorem (błędy językowe w maszynopisie Piromanów zapewne przeraziły niejedną osobę pierwszego kontaktu w wydawnictwie)…
Ale sześć lat temu branża wydawnicza była zupełnie innym miejscem, o wiele mniej przychylnym niż teraz. Nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc. Nie wiedziałam, z którym wydawnictwem warto rozmawiać, gdzie jest łatwiej otrzymać odpowiedź, a gdzie trudniej, jak wielką rolę odgrywa w tym wszystkim marketing… Prawie dałam się złapać w największą i najpopularniejszą pułapkę: wydawnictwo usługowe. Zaczęłam zbierać pieniądze na portalu crowdfundingowym (o przeprowadzeniu skutecznej kampanii wiedziałam jeszcze mniej niż o wydaniu książki), ale to była kolejna klęska.
Piromani ukazali się więc zrządzeniem losu. W wydawnictwie, w którym zaczęłam pracować. I dopiero poznawałam tajniki branży.
Najgorsze jest bycie niecierpliwym.
Czekanie na odpowiedź wydawcy tradycyjnego, kiedy nie wiadomo, czy w ogóle takowa nadejdzie, może nieźle podminować. Doskonale to rozumiem. Ale są jeszcze gorsze zwroty akcji. Kiedy np. decydujesz się na współpracę z wydawnictwem usługowym, wpłacasz mu na konto 10K, no i wtedy cisza. Wydawcy ani widu, ani słychu. Jak się odezwie nagle trzy miesiące po tym, jak Twoja książka powinna być na rynku, z pytaniem: To co woli pan/pani mieć na okładce?, to jest to ta bardziej optymistyczna wersja scenariusza. Przeczytaj też 10 pułapek, które czyhają na Ciebie w wydawnictwie usługowym (vanity press).
Dużo lepiej poczekać na konkretną odpowiedź od wydawnictwa tradycyjnego, niż tracić czas, nerwy i pieniądze przy współpracy z nieuczciwą firmą. Ja wiem, że dużo wydawnictw pisze na swoich stronach www, że nie kontaktują się z autorami, których tekstami nie są zainteresowani. Ale wbrew temu czasem to robią. Piszą: dziękujemy, ale nie wydamy. Czasem po trzech miesiącach. Czasem po dwóch tygodniach. Innym razem po pół roku. Kiedy indziej nigdy. I wiecie co? Po sześciu miesiącach warto zadzwonić, żeby zapytać, czy mail z załącznikiem w ogóle dotarł. Nie bójcie się, nikt Was za to nie zabije (zwłaszcza przez telefon). Podczas takiej rozmowy czasem możecie się dowiedzieć, co poszło nie tak. Jeżeli Wasz tekst jest dopracowana pod względem redakcyjnym (bo wcześniej o to zadbaliście, konsultując się ze specjalistą), a Wasza mailowa prezentacja wystarczająco efektowna (zwróćcie uwagę chociażby na Waszą dyspozycyjność, sprawdźcie ofertę Fabryki Dygresji i przeczytajcie post o 17 błędach, które dyskwalifikują Twój tekst u wydawcy), to pewnie coś innego zaważyło o niewydaniu Waszej książki. Np. w 2020 roku Wydawnictwo X miało już ustalony plan wydawniczy i wśród niego pojawiły się już 3 podobne tytuły. Ale kto wie, może w 2022 warto spróbować ponownie? Warto się tego dowiedzieć.
Nie czekaj biernie!
To druga najgorsza rzecz, którą możesz zrobić po wysłaniu tekstu do wydawcy. Kiedy czekasz na odpowiedź, i czas ten dłuży Ci się niemiłosiernie, zrób coś, by o tym nie myśleć, a podnieść swoje pisarskie kompetencje.
- Pisz dalej. Kolejne teksty przecież same się nie zmaterializują na Twoim dysku twardym! Zamiast popadania w marazm i niechęć do pisania z powodu braku informacji od wydawcy, kieruj się tym, że jeśli redaktor wreszcie się odezwie, książka zostanie wydana i dobrze się sprzeda, wówczas wydawnictwo zamówi kolejne tytuły. I co, będziesz wtedy bez materiału? Lepiej mieć zapas tekstów, tym bardziej, że to również sprzyja życzliwszemu kontaktowi z wydawcą. Wysyłając od razu do wydawnictwa paczkę swoich tekstów, masz zdecydowanie dużo większe szanse na pozytywną odpowiedź.
- Bierz udział w konkursach literackich. Dzięki nim dodasz kolejne pozycje do swojego literackiego CV, zwiększysz grono czytelników, zwrócisz na siebie uwagę członków literackiego światka, nawiążesz nowe, wartościowe znajomości, a i wpadnie Ci do ręki trochę gotówki. Część konkursów literackich zakłada wydanie nagrodzonych utworów drukiem. To również dobry sposób na debiut.
- Buduj swoją markę pisarza. Niech ludzie dowiedzą się o Twojej twórczości! Przygotuj strategię promocyjną w social mediach. Pisz bloga. Buduj bazę adresów poprzez zapisy na newsletter. Działaj aktywnie w obszarach, o których piszesz.
- Rozwijaj swój pisarski warsztat. Sprawdź ofertę warsztatową w swoim mieście, albo skorzystaj z kursów on-line. Pamiętaj, że z każdych warsztatów można wynieść coś nowego a także otrzymać tłustego motywującego kopniaka i co najmniej kilka garści inspiracji. Zwiększaj też swój zasób słownictwa. Nieustannie sięgaj po książki, zwłaszcza polskich autorów, i to nie tylko w obrębie Twojego ulubionego gatunku. Nawet, jeśli piszesz kryminały, sięgaj po reportaże, biografie czy lektury przyrodnicze. To otworzy Twoją głowę na oryginalne wątki i urozmaici Twój język.
Zastanów się nad innymi opcjami.
Daj sobie 12 miesięcy na znalezienie wydawcy do tego tytułu. Jeśli żadne wydawnictwo tradycyjne się nie odezwie, a Twoja książka nie wygra w konkursie literackim, którego nagrodą główną jest wydanie (jak np. w Bibliotece w Świdnicy), rozważ selfpublishing. Dzięki niemu zyskasz doświadczenie i odkleisz od siebie łatkę debiutanta. Łatwiej będzie Ci znaleźć wydawcę dla kolejnych utworów, więc zamiast rozpaczać, zaplanuj działanie.
Ciekawy wpis i równocześnie mam nadzieję, że będę mogła kiedyś wykorzystać zawarte w nim informacje, jak i że nigdy nie będą potrzebne. ;D
Jak zawsze wartościowa wiedza dla każdego kto pisze.
Świetny tekst Emilio 😊