Wiem, że niektórzy marzą, by być w takim momencie życia, w jakim jestem ja. Z kolejnymi zrealizowanymi marzeniami i kochającym mężczyzną. Z solidną poduszką finansową. Ale kiedy ma się pozornie wszystko, zaczyna się odczuwać pustkę.
W pewnym momencie mojego życia, kiedy trwała narodowa kwarantanna, moim największym problemem był wybór okładki dla mojej drugiej powieści.
Część ludzi zmagała się z utratą pracy, zastanawiając się, jak związać koniec z końcem, by dzieci nie chodziły głodne. Inni walczyli o swoje życie. Personel szpitali zakaźnych, bo nie tylko lekarze, ale i pielęgniarki i pielęgniarze, salowi i salowe, osoby sprzątające i zajmujące się administracją, wypruwały sobie żyły, by opanować potworny kryzys. Jeszcze inni musieli przetrwać w swoich domach, które wcale nie były bezpieczną przystanią, wręcz przeciwnie. Ogniskiem największej w ich życiu toksyny, smutku oraz przemocy. A moim problemem było wybrać tylko między projektem nr 1, 2 lub 3.
Jakby ta sytuacja wyglądała 5 lat temu, gdyby COVID-19 zaatakował nasz gatunek?
Pewnie nie wytrzymałabym w domu. Odczuwałabym wielkie osamotnienie i niezrozumienie. Bałabym się jeszcze bardziej o własne życie, w którym nic, naprawdę nic nie osiągnęłam. Wyżywałabym się na najbliższych, mając im za złe, że nie potrafią mnie dostrzec, choć sama nie umiałam się zauważyć.
Tak, wtedy miarą mojej wartości były bzdurne osiągnięcia, puste sukcesy.
Dopiero kiedy otrząsnęłam się z tego dziwnego etykietkowania ludzi, faktycznie udało mi się działać na konto własnych spełnionych marzeń. I bycia lepszym człowiekiem.
W czasie kwarantanny starałam się więc ze wszystkich sił odczuwać wdzięczność. Wszechświat w odpowiednim momencie zaserwował mi książki, dzięki którym odkryłam z niebywałą ulgą, że to, w co zawsze pragnęłam wierzyć, faktycznie istnieje. Że jest na tym świecie sprawiedliwość i nigdy nie jestem sama. Że mądrości nie trzeba szukać na zewnątrz, tylko zgłębiając siebie. Obdarował łaską dostatku na każdym polu i zesłał wielki spokój. Nic nie trzeba było mi więcej do szczęścia.
Czyli zrobiło się niesamowicie nudno.
Mój temperament, który nosi znamiona osobowości dramatycznej, nie przywykł do tak idyllicznej wersji rzeczywistości. Chciał psuć, robić histrioniczne szopki, organizować przedstawienia, w których odgrywałby ulubioną rolę ofiary, niszczyć. Wtedy by się coś działo.
Tymczasem obserwowałam te swoje destrukcyjne myśli i zastanawiałam się, o co chodzi. Czemu nie jestem przeszczęśliwa, tylko skołowana. Dlaczego zamiast skakać z radości, że jestem bezpieczna, zabezpieczona finansowo i otoczna kochającymi ludźmi, kiedy inni niestety są w zatrważającej rozłące, myślę: WTF, serio? To jest moje życie? Przecież to jakaś wydmuszka!
Wyobraziłam sobie swoją przyszłość. Wczasy na Bali, nagrody literackie, imprezy z artystami trwające do wschodu słońca. Jakie to stosunkowo łatwe do osiągnięcia i jednocześnie błahe.
Tak. Dalej tak uważam. Co więcej: jestem o tym przekonana.
Nie tędy droga.
Cieszę się, że dane mi to zauważyć w tak młodym wieku. (Ale już nie najmłodszym ;)).
Skąd to poczucie rozczarowania życiem pełnym dostatku, a momentami wręcz nastroje depresyjne?
Odpowiedź może Was zaskoczyć.
Z hormonów.
Przez ponad ćwierć wieku funkcjonowałam w stanie napięcia, czekając na ciosy. Kiedy zbliżało się niebezpieczeństwo, trzeba było brać nogi za pas albo walczyć. Z pewnością stali czytelnicy bloga będą wiedzieć, że częściej uciekałam niż stawiałam się do potyczki, lecz mimo tego stres towarzyszył mi bez ustanku. A to związane jest z wydzielaniem się dwóch hormonów: kortyzolu i adrenaliny. To, że rzuciłam papierosy, nie oznaczało wcale, że pozostałam wolna od wszystkich nałogów.
Okazało się, że można być również uzależnionym od stresu.
I kiedy w procesie samorozwoju (tudzież wchodzenia w duchową głębię) zaczęły działać mi inne obszary mózgu, wyłączając produkcję kortyzolu oraz adrenaliny, mojemu organizmowi zaczęło się wydawać, że coś jest ostro nie tak. Ciało wręcz błagało, by dostarczyć mu trochę ulubionych narkotyków! Podsuwało głupie myśli. Dalej, sprowokuj kogoś do awantury. Weź kolejne zlecenie, żeby nie mieć czasu na odpoczynek i doprowadzić się do kolejnej migreny. Pomartw się trochę o przyszłość, przecież tak lubisz to robić!
Ale, cholera, czy życie przez ponad 25 lat w jednym schemacie nie wystarczy? Ile można?
To, że jestem do czegoś przyzwyczajona, nie znaczy, że muszę tak żyć przez całe życie. Tym bardziej, że mam już świadomość, jak źle wpływa to nie tylko na mnie, ale i na moich bliskich.
Pozwoliłam sobie więc na odczuwanie tego dziwnego smutku. Tej tęsknoty za starym, pełnym emocji, stresującym życiem, które w mojej wyobraźni stawało się bardzo pociągające, kolorowe. A jednocześnie pamiętałam, jak bardzo popaprane było, jak cierpiałam, raz żyjąc na 200%, a zaraz potem przez tygodnie pogrążając się w depresji, nie mając siły nawet na pójście do ubikacji. Wiedziałam, że moje kuszące wizje powrotu do poprzedniego (zdecydowanie niskiego) stanu ducha są ułudą, bo zdążyłam poznać cudowny smak harmonii, bezwarunkowej miłości i pełni.
I po kilku długich monotonnych tygodniach udało się nic nie spieprzyć.
Po chwilowym postoju wspinam się dalej po górze ku oświeceniu. Powoli, w równomiernym tempie, dostrzegając jeszcze więcej. Im w sumie wyżej, tym wolniej idę, a szczytu jeszcze nie widać i bardzo, ale to bardzo się z tego cieszę. Nie zapominam o moim temperamencie, choć nadbudowałam już na niego zbroję z innego charakteru. Po bardzo szczegółowym teście psychologicznym autorstwa Johna M. Oldhama i Loisa B. Morrisa okazuje się, że moja prawdziwa natura, nieuzależniona już od genów, to osobowość… samotnika. Początkowo nie chciałam w to wierzyć, ale jednak czuję się z tą wiadomością doskonale.
Kocham ludzi, a jako że również jestem człowiekiem, kocham też siebie.
Ma to sens, co nie?
Do powyższych wniosków doszłam m.in. dzięki dwóm rzeczom, które chcę Wam w tym momencie polecić.
Pierwsza z nich to książka Twój psychologiczny autoportret. Dlaczego czujesz, kochasz, myślisz, postępujesz właśnie tak (wyd. Czarna Owca). Warto poświęcić kilka chwil (no dobra, w sumie nawet godzin) na 107 pytań, by lepiej poznać własne wnętrze oraz relacje, jakie zawieramy z innymi ludźmi.
Druga z nich to filmik na kanale Nowa Świadomość, w którym Gracjan pokazuje, jak wielką rolę w naszym życiu odgrywają hormony.
Jeśli chcecie pogadać na te tematy twarzą w twarz, są dwie opcje.
Pierwsza z nich to Kraków 31 lipca, a druga to Warszawa 6 sierpnia. Zapraszam na spotkania wokół mojej drugiej powieści, Hotelu Aurora. Gwarantuję, że będzie czas, by pogadać na każdy temat.
Wasza
PS
Jeśli Ci się podobało, proszę, podaj dalej i udostępnij.
Funkcja trackback/Funkcja pingback