Pod najnowszym filmikiem o sprawdzonych sposobach na motywację do pisania na moim YouTube znalazł się komentarz mężczyzny, który spalił swój tekst, ponieważ rodzina go wyśmiała. Jedno z najczęściej zadawanych mi pytań brzmi: Powiedz, czy to, co napisałem, jest dobre? A zaraz potem: Czy mam dać sobie spokój z pisaniem?
Z ostatnich obserwacji widzę doskonale, że po wbiciu się na ten pierwszy szczebelek wysokiej drabiny branży literackiej, czyli po wydaniu może jednej czy dwóch książek, niektórym odbija sodówa. I zachowują się jak Grażyna z Hotelu Aurora: wymądrzają się, traktują innych z wyższością, oceniają innych, mówiąc, że ten tekst do niczego się nie nadaje, chcą być uważani za mentorów, a tak naprawdę… W odbycie byli i ciemność widzieli. Ale ich docinki, nawet jeśli nie są skierowane do nikogo szczególnego, mogą wciąż ranić. Nawet, jeśli intencją adresata nie jest skrzywdzenie drugiego, bardziej początkującego twórcy, to odbiorca wciąż może cierpieć! Słowa bolą bardziej i użyte bez rozwagi, potrafią stać się ciężkim narzędziem tortur.
Kilka lat temu (choć wolałabym napisać: kilkadziesiąt, by wyraźnie odciąć się od tamtego etapu) uważałam: po co brać się za pisanie, jeśli nie ma się tego robić na poważnie?
Teraz mam ochotę przejść przez drzwi z napisem PRZESZŁOŚĆ, chwycić tamtą młodszą Emilkę za ramiona i mocno… przytulić. I powiedzieć jej: dziewczyno, otwórz oczy, jest ku temu milion powodów. Jak choćby to, by pisać nie na poważnie. Czyli dla frajdy. Nic dziwnego, że pisanie sprawia Ci ból, skoro tak myślisz!
Czy dać sobie spokój z pisaniem, kiedy mentor mówi Ci, żebyś tak zrobił?
Nie. To tylko znak, że wybrałeś mentora, który ma najwyraźniej albo kryzys, albo jeszcze nie osiągnął takiego poziomu zacności, by mógł być mentorem. Zmień go i Twój problem będzie rozwiązany.
Po prostu zacznij robić swoje i nie słuchaj ludzi, którzy mówią, że ci nie wychodzi. Bo na pewno dużo razy ci nie wyjdzie. Tylko że to nie ma znaczenia. Uczenie się czegoś to jak bycie szaleńcem. Jedna ta sama rzecz, powtarzana przez dni, tygodnie, lata. Najpiękniejsza rzecz na świecie to śnieżna kula twoich umiejętności.
Krzysztof Gonciarz, Krok pierwszy
Mentor pisania, redaktor albo literacki coach, jakkolwiek, który odrzuca swojego podopiecznego, ponieważ ten pisze słabo lub ma blokadę twórczą i nie może napisać ani słowa, zdecydowanie nie budzi mojego zaufania. Dobry mentor potrafi tak wytłumaczyć materiał, że uczeń rozwinie się pod jego skrzydłami. Daje narzędzia, by początkujący twórca przełamał blokadę. Nie wystarczy powiedzieć: Hej, ziom, nasze spotkania są bez sensu, bo znowu nic nie napisałeś, a ja gadam w próżnię. Ogarnij się albo z nami koniec. Przecież to pójście na łatwiznę.
Porażka ucznia to porażka mentora. Nie ma ludzi, którzy do niczego się nie nadają. Wystarczy nimi umiejętnie pokierować.
Artyści mają niezwykle rozwiniętą wrażliwość, przez co niezwykle łatwo ich skrzywdzić. Nasze środowisko, system, rodzina, nauczyciele (mniej lub bardziej świadomie) pracują nad tym, by ufundować nam nową, grubszą skórę. Przyrównam to do… jajka z kurki dupki. Nawet, jeśli nas ugotują na twardo, to niektóre jajka i tak zachowają w sobie lejące żółtko. Miękkie serduszko, które łatwo zranić. Tylko nie będzie tego widać na pierwszy rzut oka. Ale objawi się to na przykład, kiedy zerwiemy z naszą pasją.
Łatwo nas, artystów, wykorzystać. Bywa, że jesteśmy łatwowierni, więc ufamy naszym autorytetom. Chcemy być docenieni, więc jeśli ktoś nam powie, że nasz utwór nie jest dobry, zapadamy się w sobie. Pragniemy uciec jak najdalej i oszczędzić sobie kolejnego cierpienia, więc unikamy podejmowania kolejnych prób, by po raz kolejny nie spotkać się z bólem.
Zwłaszcza, jeśli zadaje go nam bliska osoba. Np. wspomniany na samym początku partner, który mówi, że tracimy czas, pisząc, bo to grafomania. Albo koleżanka, która po zapoznaniu się z tekstem stwierdzi, że jest w porządku, ale na rynku wydawniczym jest tyle podobnych utworów, że nie ma co marzyć o wydaniu. Albo osoba, która powinna nas kochać najbardziej w świecie, bezwarunkowo, a po przeczytaniu jednej strony naszej powieści, mówi, że jej za nas wstyd… (Każda z tych sytuacji zdarzyła się naprawdę).
Czy dać sobie spokój z pisaniem, jeśli bliscy nam tak „dobrze” radzą?
Nie jestem w stanie policzyć, ile razy ludzie mi powiedzieli, że powinnam dać już sobie spokój, że nikomu nie zaimponuję, i że czas spoważnieć, zająć się poważną robotą. Czy gdybym ich posłuchała i dała sobie spokój z pisaniem, byłabym w tym miejscu, w którym jestem?
A gdzie jestem? Siedzę w dole od piżamy przy biurku, mamy poniedziałek, właśnie wybiła 10.00. W pracy nie czeka na mnie szef, który skrzyczy mnie za to, że się spóźniłam. W pracy jestem teraz. Polega ona na napisaniu kilku stron, w tym notki na bloga. Potem zrobię sobie przerwę, przygotuję obiad, pospaceruję po dworze i przeprowadzę konsultacje, a potem warsztaty z kreatywnego pisania on-line. Następnie pobiegam albo zrobię jogę, a kłaść będę się z czystą głową, spokojem, bez strachu, a za to z przyjemną książką Johna Irvinga…
Może to nie jest dużo, ten spokój ducha. Nie mam samochodu (póki co) ani torebki od Louisa Vittona (nawet nie chcę mieć). Ale mój biznes nie upada. I jest w porządku. Bardzo mi tu przyjemnie. Czuję szczęście, wdzięczność, a nawet wzruszenie.
Przykre jest jednak to, że ci wszyscy ludzie, którzy mówili mi, żebym dała sobie spokój, takiej życiowej harmonii życia po prostu nie czują.
Od lat pozostają w tym samym miejscu, nie widząc, że zniechęcając innych ludzi do działania, robią to, bo ktoś kiedyś wmówił im to samo. A oni tylko powtarzają to, co mają wgrane na twardy dysk. To oprogramowanie niechcemisięizmu, niemasensuizmu, ogólnej negatywności…
Czy dać sobie spokój z pisaniem, jeśli wydawnictwo nawaliło?
Wydawnictwa tradycyjne niestety potężnie zniechęcają początkujących twórców, nie dając im feedbacku. Nie zawsze dlatego, że zgłaszane do nich utwory są beznadziejne. Czasem zgłaszanie książki do wydawnictwa jest złe i popełniamy wszystkie 17 błędów, które dyskwalifikują nasz tekst u wydawcy. Albo dlatego, że nie wpisaliśmy się w aktualną strategię publikacji. Wybraliśmy nieodpowiedni czas, bo skrzynka z propozycjami nie była sprawdzana od roku. Czy też zwyczajnie: nasz mail nie doszedł… Szkoda, że nie uzyskujemy feedbacku, ale tutaj problem nie leży tylko u tradycyjnego wydawcy, tylko po obu stronach. Zgłaszane do wydawcy teksty są często niedoskonałe, bo autor nie zamówił wcześniej profesjonalnej recenzji i nie skorzystał z pomocy redaktora, porywając się często z motyką na słońce albo nie mogąc doczekać się własnej książki w księgarni. Wiem, że niełatwo jest wysiedzieć na tyłku te wszystkie miesiące, a czasem nawet lata pracy nad jedną książką.
Cierpliwość jest jednak prawdziwą cnotą nie bez przyczyny.
Jej brak wykorzystują wydawnictwa usługowe. Niecierpliwość początkującego autora jest tak wielka, że w przeciągu kilku tygodni potrafi zgromadzić potężną sumę pieniędzy i wpłacić ją na konto firmy, która obiecuje bajki nie z tej ziemi. Że to będzie bestseller, że zajmą się marketingiem… A jak przychodzi co do czego, to rozliczenie pokazuje 100 sprzedanych egzemplarzy (z kasą trzeba się pożegnać, bo firma właśnie ma postępowanie upadłościowe) i dwa posty reklamowe na fejsie wątpliwego wydawcy. 900 niesprzedanych książek trafia z powrotem pod strzechę autora. Co z tym zrobić? Nie wiadomo, ale na pewno nie pisać kolejne rzeczy, skoro kończy się to długami i brakiem przejścia w korytarzu z powodu kartonów z egzemplarzami feralnej powieści!
Tak właśnie wygląda kapitalizm w branży wydawniczej i niestety ma się świetnie.
A że marzenia kolejnych autorów zostają rozsypane w drobny mak, to tym się nikt nie przejmuje. I rodzina jeszcze dołoży trzy grosze: Przecież ci mówiliśmy, że tak będzie…
Według mnie wciąż nie jest to dobry powód, by zrezygnować z pisania, bo taki powód po prostu nie istnieje. A wtopa z wydawnictwem usługowym to lekcja, z której trzeba wynieść ważną naukę: pośpiech to zły doradca. Naturalnie, jeśli się ma pieniądze, to warto inwestować je w siebie oraz swoje hobby. Ale czy nie lepiej jest zapisać się na warsztaty kreatywnego pisania, by rozwinąć swoje umiejętności literackie oraz personalne, a potem wydawać tradycyjnie? I dostać honorarium za sprzedane książki? A jeśli wydawnictwo tradycyjne znowu się nie odezwie, to może czas wykrzesać z siebie trochę przedsiębiorczości i pójść w samopublikowanie (self-publishing)?
Moja rada jest taka: nigdy nie przestawaj robić tego, co sprawia Ci radość (chyba że przekracza to wolność osobistą drugiej osoby). Bez względu na to, co słyszysz dookoła. I jeśli to popierasz, na znak solidarności daj proszę łapkę w górę na moim fanpage’u.
Pasja może Cię rozwinąć i uszczęśliwić. Jej brak zaś sprawi, że możesz stać się taki, jak ci wszyscy ludzie, którzy podcinali Ci skrzydła. Więc wyjmij kij z tyłka i zacznij robić to, co kochasz, z większym luzem! Daj sobie prawo do popełniania błędów!
Nie wszystko zawsze jest idealnie. Czasem beznadziejny tekst, który napisaliśmy, po odleżeniu pięciu lat i dopracowaniu, przejdzie tak epicką metamorfozę, że stanie się dziełem sztuki. Rób swoje, a prędzej czy później nie tylko wszystko się ułoży.
Pewnego razu otworzysz oczy i zobaczysz, że wszystko zawsze było dokładnie takie, jakie chciałeś, by było.
Właśnie taką magię potrafi zdziałać pasja, której uprawianiem pokazujesz, że kochasz siebie.
Twoja
Piękny tekst, bardzo Ci za niego dziękuję. 🙂 Czytając go, miałam w głowie tę sytuację, gdy napisałam do Ciebie, załamana dwoma negatywnymi recenzjami. Bardzo mi wtedy pomogłaś i zawsze będę Ci za to wdzięczna. Dzięki Tobie znalazłam w sobie siłę, żeby pisać drugi tom i nie przejmować się tym, że książka nie podoba się każdemu i ludzie chętnie wyrażają to w niewybrednych słowach. Pozdrawiam Cię serdecznie. 🙂
Dziękuję Ci!!!
<3
Słaby wpis. Robisz z siebie niewiniątko, a lekceważysz drugiego człowieka na grupach fb. Nie lubię nieszczerych ludzi takich jak Ty.
Haha, Łukasz, dzięki za komentarz.
A ja uwielbiam ludzi takich, jak Ty! Którzy nie znają kogoś zupełnie, ale krytykują ich twórczość, bo nie otrzymali wymaganej atencji. Którzy potrafią kogoś ocenić bez żadnej nawet interakcji. Wejść w czyjeś progi i znieważyć, zarzucając lekceważenie. Uwielbiam ich, bo wiem, że to nie ich wina, że zachowują się, jak się zachowują.
A ja nawet, Łukasz, nie mam zielonego pojęcia, o co Ci chodzi. Jaka grupa?
Nie musisz na mnie napadać, żeby zwrócić na siebie uwagę. Polecam bycie miłym, bo teraz nawet, jeśli poprosisz o pomoc, będę zbyt wkurzona. To, co zrobiłeś, nie jest w porządku. Wiedz o tym.
Żadnej interakcji?
Mam przypomnieć ?:)
Nie znam Cię, ale uważaj na to co piszesz bo możesz urazić swoim zachowaniem innych.
Miłego dnia
No dokładnie, wzajemnie.
Zdecydowanie z pasji nie należy rezygnować, szczególnie ze względu na to, że ktoś powie, że jest bez sensu. Najważniejsze, że sprawia radość. Jeśli się ją straci, może być naprawdę ciężko…
Dopóki lubi się to co robi, to uważam że nie należy z tego rezygnować. Sama uwielbiam pisać, co wyraża mój blog, wielką pisarką nie jestem, ale się w tym spełniam. Trzeba mieć w życiu jakąś pasję!
Dziękuję Emilia za taki wpis. Ale co w przypadku kiedy ja sama bez niczyjego nakierowania zastanawiam się czy mój tekst jest dobry? Wiem każdy przez to przechodzi, każdy się boi. Ale jak długo trwa ta wewnętrzna walka z samym sobą?